Tą noc spędziłam na kanapie. Rano obudziły mnie jasne promienie, wdzierające się do salonu. Kiedy otworzyłam oczy, poczułam pieczenie, więc postanowiłam ponownie je przymknąć. Po kilku minutach postanowiłam zrobić to ponownie. Białe światło znów mnie zaatakowało, ale tym razem już się nie poddałam. Podniosłam się do siadu, przecierając twarz. Spałam na kanapie, na której przez całą noc byłam zwinięta w kulkę. Niesamowicie bolały mnie plecy. Nie miałam ochoty na nic, a jedyne o czym marzyłam to sen w jakiejś bardziej wygodnej pozycji i w lepszym miejscu. Zeskanowałam teren powoli. Mój wzrok mimowolnie zatrzymał się na butelkach piwa, które leżały na stoliku. Zanim zasnęłam wypiłam jeszcze w samotności pięć piw. Musiałam czymś zatuszować traumatyczne wydarzenia, których byłam świadkiem. To właściwie z tego powodu wczoraj nie weszłam z powrotem na górę i nie położyłam się w swoim łóżku.
Jęknęłam cicho, kiedy moje skronie zaczęły boleśnie pulsować. Moim pierwszym odruchem było rozmasowanie ich, co w rzeczywistości niewiele pomogło. Następnie poczułam też ból pleców, który był nieunikniony.
Tak więc siedziałam na kanapie w jednej pozycji, jak posąg i czekałam aż w końcu ponownie spróbowałabym powstać.
Nie wiem ile czasu minęło, aż postanowiłam oderwać zaspany wzrok od paneli podłogowych i wreszcie wstać. W każdym razie i tak tego szybko pożałowałam, bo kiedy wstałam na proste nogi to straciłam równowagę i runęłam z powrotem na siedzenie. Zupełnie tak, jakbym nie zdążyła jeszcze wytrzeźwieć.
Podjęłam ponowną próbę wstania, która tym razem o dziwo skończyła się pomyślnie. Przetarłam jeszcze raz twarz, wzięłam głęboki oddech i złapałam ze stołu wszystkie butelki piwa, jakie udało mi się wziąć do dwóch dłoni. Ruszyłam z nimi do kuchni, stawiając małe kroki, żeby uniknąć kolejnego upadku na płytki.
Gdy tam dotarłam, wrzuciłam wszystkie butelki do odpowiedniego kosza
i westchnęłam ciężko na widok godziny. Była dopiero szósta dwadzieścia dziewięć. Wiedziałam, że prawdopodobnie nikt jeszcze się nie obudził, a ja nie będę w stanie już zasnąć na kanapie, więc jedyne co mi zostało to czekanie, aż któreś z moich przyjaciół stanie na nogi.Zaparzyłam sobie więc mocną kawę, licząc, że pomoże mi w przetrwaniu dzisiejszego dnia. Następnie złapałam biały kubek za rączkę i skierowałam się do mojego ulubionego miejsca w tym domu - tarasu. Pogoda na Majorce była dziś trochę lżejsza, więc moja twarz rozpromieniła się, kiedy skórę musnął przyjemny wiaterek.
Wzięłam głęboki oddech, dostarczając moim płucom wymaganą ilość tlenu. Upiłam łyk kawy i od razu poczułam, jak kofeina budzi moje ciało do życia. Uśmiechnęłam się błogo, zastanawiając się nad tym, jakie plany mamy na dzisiaj. Wiedziałam, że raczej będą chcieli znów spędzić cały dzień w basenie, jednak ja chciałam wyjść gdzieś poza dom. Zwiedzić miasto, pojechać na najbliższą plażę. W końcu nie odwiedzam Majorki tak często, żeby zamykać się w wielkiej willi i nie robić nic poza kąpaniem się w chlorowanej wodzie.
- Nie przeszkadzam? - Usłyszałam nagle, przez co mimowolnie się wzdrygnęłam. Pospiesznie odwróciłam głowę i dostrzegłam tam dobrze znaną mi postać, na której twarzy malował się łagodny uśmiech. Wyglądał tak, jakby wstał już jakiś czas temu. Jego włosy były ułożone, a na sobie miał jeansowe spodenki i beżową koszulkę, opinającą szerokie ramiona.
Wlepiłam wzrok w miejsce obok, które było wolne. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie - odpowiedziałam, a po kilku sekundach siedzenie ugięło się pod wpływem drugiego ciała. - Znów mnie śledzisz? - zapytałam, unosząc jedną brew, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Chłopak w odpowiedzi cicho parsknął.

CZYTASZ
Dolcezza [Football fanfiction]
Fanfiction[nicola zalewski fanfiction] Valeria Rossi prowadzi w miarę spokojne życie. Spokój to względne pojęcie, a w jej przypadku oznaczało to ciągłe treningi, spotkania ze znajomymi i mnóstwo różnych przygód. Valeria właśnie wystartowała w najważniejszym...