Rozdział 2

2K 100 12
                                    

Miłego czytania!

Odkąd spotkałam chłopaka z więzienia, nie mogłam przestać o nim myśleć. Prześladował mnie nawet w snach. Przeszkadzał mi w nauce, nawet teraz gdy siedziałam na lekcji i zamiast słuchać co mówił profesor Filiph, marzyłam o brązowych oczach.

Od mojej ostatniej wizyty w więzieniu mineły już cztery dni. Nie powiedziałam matce o rozmowie, a raczej monologu jaki wygłosił mi tata, więc miałam umówioną kolejną wizytę w piątek po szkole. Nie miałam bladego pojęcia czy przyjdzie się ze mną spotkać, czy też mnie oleje. Mimo to chciałam tam iść. Odczuwałam silne przyciąganie do tego strasznego miejsca i bałam się, że jest to spowodowane Draven'em.

- Panno Monroe - ocknęłam się, gdy usłyszałam głos nauczyciela - Może wykonasz przykład dziewiąty na tablicy?

To nie było pytanie. To był rozkaz bym to zrobiła. Nie miałam więc innej opcji, niż wstać i udać się do wcześniej wspomnianej tablicy. Matematyka od zawsze nie była moją mocną stroną. Odczuwałam ogromny stres, gdy tylko myślałam o tym przedmiocie.

Gdy byłam młodsza, matmę tłumaczył mi tata, który był jakimś pieprzonym mózgiem. Szkoda, że nie przekazał mi akurat tego genu.

Złapałam za kredę, czując na sobie spojrzenia całej klasy. Nie miałam znajomych w tej klasie. W zasadzie to w ogóle ich nie miałam. Lubiałam bardziej swoje towarzystwo, czego nie pochwalała moja mama. Często ciągała mnie na różne spotkania ze swoimi przyjaciółkami, które targały za sobą swoje dzieci, oczekując że się zaprzyjaźnimy. Jednak oprócz sztucznej gadki i nieszczerych uśmiechów, nigdy nie wychodziło z tego nic co mogłabym nazwać przyjaźnią.

- Czy to będzie pierwiastek trzeciego stopnia z dwustuczternastu? - spytałam wstydliwie, odkładając kredę na miejsce i wycierając spocone dłonie w materiał niebieskich jeansów.

Profesor prychnął rozdrażniony i pokręcił głową. Czyli znów mi się nie udało. Westchnęłam i pomaszerowałam na swoje miejsce. Zanim zdążyłam usiąść zadzwonił dzwonek, świadczący że lekcja się zakończyła.

- Przeróbcie te przykłady w domu, bo na następnej lekcji kartkówka! - powiedział pan Filiph, gdy wszyscy zaczeli się zbierać do wyjścia.

Spakowałam książki do swojej torby i sama opuściłam klase. Grzebałam w torbie szukając telefonu, dopóki przed oczami nie staneła mi dziewczyna, której imienia nie znałam. Miała długie, czarne włosy z niebieskimi pasemkami. Chyba miałyśmy razem matmę i biologię.

- Zostawiłaś telefon na ławce - wydyszała, jakby conajmniej przebiegła maraton.

Spojrzałam na jej dłoń, w której fakty trzymała moją zgubę, odzianą w różowe etui.

- Właśnie go szukałam, dziękuję - uśmiechnęłam się wdzięcznie.

- Luzik - machnęła ręką - Jestem Isabella, ale mów mi po prostu Isa.

- Zinna.

Uścisnełyśmy swoje dłonie w uprzejmy sposób. Wydawała się bardzo miła, mimo że na taką nie wyglądała. Matka zdecydowanie nie pochwaliłaby mojej znajomości z Isa.

- Może zjemy razem lunch? - spytała, a ja dostrzegłam mały kolczyk w jej nosie - Zwykle siedzę sama i zauważyłam, że ty też. Nie to że cię stalkuje...

- Bardzo chętnie zjem z tobą lunch - przerwałam jej słowotok.

Posłała mi uśmiech, który zapamiętam do końca dnia. Dawno z nikim nie gadałam w szkole, chyba że chodziło o pierwszaków, którzy nie znali drogi do odpowiedniej sali.

Red TearsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz