Tłusty Czwartek

1 0 0
                                    

08.02.2024r.

- Na ziemie! - wykrzyknął generał.

- Kryć się! - wydarł się w tym samym czasie jakiś żółtodziób.

Nikt się nie spierał, wszyscy padli na podłoże albo ukryli się w okopach. Przeczekali kwaśny ostrzał i przygotowali ziarna do biszkoptów, żeby się odwdzięczyć wrogą. Usłyszeli z oddali wystrzał z rurki, kolejna porcja maku, pognała w stronę zachodniej granicy. Wybuch za ich plecami i krzyki cywilów dały im do zrozumienia, że rafaello trafiło w miasto. Kiedy kwaskowe drobinki przestały lecieć, nie tracąc czasu załadowali ziarna w biszkopt i wybiegli przed okopy.

- Na most! - zakrzyknął komendant.

Rzędami podążyli za dowódcą w stronę konstrukcji. Musieli uważać, bo za mostem były ziemie ciestne, które co prawda były neutralne, ale zakłócanie spokoju podziemia nie było najlepszą decyzją. Tyle się w końcu słyszało o pochłoniętych przez pole żołnierzach. Kiedyś stały tam budowle, które były terytorium ciast, kiedy te wyniosły się z królestwa wypieków, ale którejś nocy wszystko magicznie zniknęło. Od tamtej pory rzadko przeprawiano się przez rzekę, aby nie ryzykować życiem tysięcy wojowników.

- Musicie być ostrożni! - zawołał komendant. - Nie wiadomo co może nas tam spotkać - mruknął ku przestrodze.

Zeszli z ostatniej bezpiecznej przestrzeni wypiekanych ziem. Pierwsze kroki stawiali bardzo powoli w obawie przed niewidzialnym wrogiem. Kiedy nic się nie stało przez dłuższy czas rozległ się kolejny rozkaz.

- Ruchy! Ruchy! Ruchy! - wołał przywódca poganiając ich.

Rzucili się biegiem na drugą stronę. Nawet terytoria wroga wydawały się bezpieczniejsze niż neutralne tereny międzyrzecza. Przeciwnicy dalej zapamiętale bombardowali i ostrzeliwali ich kolegów, ale przemykającej na drugą stronę jednostki specjalnej nawet nie spostrzegli. Byli o krok od kajmakowego mostu, gdy podłoże za trzęsło się pod ich stopami, a potem zrobiło się grząskie.

- Szybciej! - warknął jeden z przybocznych, który czekał na moście.

Poruszanie się w bagnistej brei było trudne, ale oddziałowi udało się dotrzeć do mostu, aby zaatakować ich znienacka. Nowa strategia była bardzo ryzykowna, a król pączek długo nie chciał się zgodzić, mamrocząc coś o bestiach podziemia i śmierci wielu ciast. W końcu generał faworek z pomocą królowej przekonał, że dobrze wyszkolona, niewielka jednostka chrustowo-faworkowa nie będzie w takim niebezpieczeństwie, jak nasi polegli pobratymcy. Jeszcze tego samego dnia zaczęto szkolenia. Na początku szło to opornie, ale w dzień próby wszyscy sobie poradzili. No prawie wszyscy.

- Gdzie jest Hubert? - zapytał Franek.

Wszyscy zdumieni pokręcili głowami, na znak, że tu go nie ma. Zaniepokojony faworek zaczął się rozglądać na lewo i prawo, aż zauważył swojego podopiecznego, którego pochłaniały ziemie ciestne.

- Huber! - ryknął, rzucając się z powrotem, aby ocalić przyjaciela.

- Franek! - Dało się usłyszeć w odpowiedzi.

Wiele się mówiło o sporze między faworkami a chrustami. Niby to samo, ale przedstawiciele tej rasy mogli się do upadłego przepychać o swoją nazwę. Jednak nie wszyscy byli zwaśnieni na tym polu. Sierociniec pośród wioski, z której się wywodzili nie zezwalał na takie spory. Wychowawcy uważali, że nie potrzebują więcej pretekstów do rozpoczynania bójek i przepychanek słownych. Dbali o to, żeby ich podopieczni byli jedną wielką rodziną - przynajmniej się starali - jednak nie zawsze to wychodziło.

- Nie możesz go uratować - powiedział do nie Florian, który w ostatniej chwili złapał go w pasie i przyciągnął do siebie. - Jest za daleko od mostu i zbyt głęboko w ziemi - zauważył, nie zwracając uwagi na rozpacz na twarzy towarzysza.

Point of viewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz