Rozdział siódmy

164 23 6
                                    


Marissa

Skąd on, do licha, wie, że ten dom należy do mnie?

Szybkim krokiem wchodzę do domu, nie zapalając po drodze żadnego światła. Podchodzę do okna prowadzącego na tyły domu i z przerażeniem dostrzegam, że Dean nadal stoi w tym samym miejscu i bezczynnie patrzy się w punkt, w którym odeszłam. Nie wiem, czy w ogóle mam jakiekolwiek podstawy do obaw. Skoro jest wnukiem Hannah, to ona zapewne niejednokrotnie opowiadała mu o mnie, czy też o naszej rodzinie. Poza tym w mieście wiele osób się nami interesowało i nieraz dochodziły do mnie pogłoski, jacy to jesteśmy przeklęci. W szkole dzieciaki śmiały się ze mnie, że mam przy sobie biologicznych rodziców, tylko jestem wychowywana przez dziadków. Zatem chyba nie mam powodu się martwić, że wie o mnie więcej, niż bym chciała.

Odchodzę od okna i zapalam światło w salonie, po czym znów do niego podbiegam, by zasunąć zasłony. Na szczęście sąsiad sobie poszedł, co pozwala mi myśleć, że tylko czekał, aż bezpiecznie wejdę do domu. Kręcę głową, zła na siebie, ale nic nie poradzę, że trudno jest mi zaufać w dobre intencje mężczyzn, skoro już w tak młodym wieku brutalnie uświadomiono mi, że to tylko zwierzęta w ludzkiej skórze.

Napełniam szklankę wodą, a następnie ruszam do salonu, gdzie czeka na mnie niezbyt wygodna kanapa. Niestety nie znalazłam w sobie dość siły, by choćby zajrzeć do mojego dawnego pokoju, nie mówiąc już o spaniu w nim. Jak każdej nocy, wkładam do gniazdka niewielką lampkę nocną i odrobinę spokojniejsza zmierzam w kierunku kanapy. Poprawiam poduszkę, po czym wskakuję pod kołdrę. Rozglądam się jeszcze po dobrze mi znanym wnętrzu, nie potrafiąc zdefiniować emocji, które towarzyszą mi od czasu przekroczenia progu tego domu.

Po kilku minutach rozmyślań, wreszcie udaje mi się zasnąć.

***

Następnego ranka budzę się z samego rana. Przez pół nocy wierciłam się z boku na bok, jakby jakaś niewidzialna siła nie pozwalała mi spać. Podnoszę się do pozycji siedzącej i niemal natychmiast przykładam dłonie do skroni, ponieważ znienacka atakuje mnie nieznośny ból. Mam nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja, bo naprawdę nie mogę sobie pozwolić w tym momencie na atak migreny. Mam zbyt wiele rzeczy do zrobienia.

Po porannej toalecie zakładam na siebie pluszowy szlafrok i ruszam do kuchni. W chwili, gdy otwieram lodówkę mam ochotę zwymiotować. Wczoraj zupełnie nie pomyślałam o tym, by zrobić jakieś zakupy, ani żeby przejrzeć zawartość lodówki. Wyjmuję z szafki worki na śmieci, które na szczęście nadal znajdują się w tym samym miejscu i wyrzucam zepsute resztki jedzenia. Otwieram okno do szeroka, by smród opuścił pomieszczenie, a kiedy udaje mi się uporać z bałaganem, biorę worek i zmierzam do wyjścia.

Przekręcam klucz w zamku, a następnie ciągnę drzwi. Mam zamiar dać krok do przodu, jednak staję w bezruchu na widok leżącej na wycieraczce białej koperty z bukietem stokrotek.

Marszczę brwi ze zdezorientowania, po czym wyglądam za mury domu. Niestety nie zauważam nikogo, ani niczego podejrzewanego, więc ostrożnie odkładam śmieci na bok. Z zapartym tchem sięgam po list, odręcznie podpisany moim imieniem. Wyjmuję ze środka kartkę, na której znajduje się jakiś tekst.

„Trzy stokrotki u twych stóp,

Niechaj zdobią dziś czyjś grób.

Tak niewinne są jak ty,

Wkrótce ujrzysz czyjeś sny."

Przełykam głośno ślinę i kolejny raz rozglądam się po okolicy. To było dość... dziwne. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś miałby zostawiać mi tak nietypowy wiersz na wycieraczce, ani kim ten ktoś miałby być. W końcu nie mam zbyt wielu znajomych, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że nie mam ich w ogóle. Dochodzę do wniosku, że musiała zajść jakaś pomyłka, albo nieznajomy stroi sobie żarty.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 11 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Oddech przeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz