4 - Cisza

3 0 0
                                    

Mama nie odezwała się do mnie ani razu. Nie zapytała o nic.

Nie patrzyła na mnie, ani gdy podąrzała dwa kroki za mną przez cały podjazd, ani nawet kiedy otworzyła drzwi domu i weszła do środka.

Przeszłam przez długi, zdobiony sztukaterią korytarz, prosząc Boga, o znalezienie się już w moim pokoju.

Stawiałam kolejne kroki po stopniach schodów, jednocześnie przytrzymując się czarnej, matowej, metalowej poręczy.

Na półbiegu chciałam już usiąść i zrezygnować z dalszej wspinaczki. Przeklinałam te cholerne trzy metrowe ściany pierwszego piętra. Że też względy estetyczne były tak niepraktyczne.

Bolało mnie wszystko. Głowa, nogi, ręce. Żołądek skręcał mi się w supeł i rozwiązywał na zmianę.

Nie pomagały też myśli - o tym co się stało, jak bardzo mama jest na mnie zła, jak strasznie głupio się zachowałam i ile szczęścia miałam, że sytuacja zakończyła się jedynie na strachu.

Równiedobrze mogłam leżeć teraz zgwałcona w jakimś rowie. Mogłam już nie żyć. Mieć pociętą twarz, albo trafić do jakiegoś burdelu.

Tyle że ktoś mi pomógł. Byłam wdzięczna, nie zaprzeczę, chociaż wtedy myślałam raczej nad tym czemu zachowali się tak a nie inaczej.

W sumie był to jeden z nich.

Jacob wykazywał chęć pomocy mi. To blondwlosy prowadził mnie całą drogę z jednego do drugiego samochodu. On również znalazł mój adres zamieszkania i to on starał się nie dodawać mi stresu, tłumacząc jakie ma zamiary. Nie znaliśmy się, a mimo to bezinteresownie mi pomógł.

Mógł przecież zachować się identycznie jak jego kolega. Nie mieli obowiązku pomocy mi. Właściwie nie powinien interesować ich los jakieś nastolatki.

Gdy dotarłam do swojego pokoju, odrazu zaczęłam ściągać z siebie ubrania. Rzuciłam sukienkę na białe krzesło, stojące przy biurku, a buty zostawiłam zaraz przy wiszącym fotelu w rogu pokoju.

Odpinanie stanika zajęło mi zdecydowanie więcej czasu, niż zazwyczaj.

Otworzyłam jedna z szuflad drewnianej białej komody, stojącej po drugiej stronie pokoju. Wyjęłam z niej piżamę i ręcznik, po czym ruszyłam do łazienki.

Boże. Chciałam wyjść naga na korytarz.

Spowrotem zamknęłam drzwi, które zdąrzyłam już lekko uchylić. Rozejrzałam się po pokoju,nie zauważając nigdzie swojego różowego szlafroku. Owinęłam się więc ręcznikiem, który trzymałam w ręce.

Podchodząc do okrągłego lustra, zawieszonego nad sporej wielkości umywalką zauważyłam jeden z czynników, który mógł znacząco przyczynić się do rekacji rodzicielki.

Moje oczy były podkrążone, sińce były prawie fioletowe. Włosy miałam w tak ogromnym kołtunie, że wizja rozczesywania go już mnie bolała. Makijarz trzymał się tak, że się właściwie nie trzymał. Podkład zważył mi się na polikach, rzęsy odbiły tusz na górnej powiece, a cień nagromadzony w równoległych, cienkich liniach na powiece, dawał efekt, jakgdybym namalowała sobie sztuczne zmarszczki.

Wyglądałam jak zagubiona dusza, która właśnie uciekła śmierci i postanowiła wrócić na ziemię w postaci bałaganu. Tak. Wyglądałam jak jeden wielki bałagan.

---------------------------------------------------------

Podniosłam się z łóżka, jednocześnie wyłączając budzik, który już drugi raz powtarzał ,,drzemkę". Mama mimo, że był już poniedziałek, nadal się do mnie nie odzywała. Nie cieszyłam się, ale powiedzenie, że nie było mi to na rękę, było grubym niedopowiedzeniem. Nie chciałam jej wyjaśniać całej sytuacji. Nie zamierzałam tego robić, bo nie miałam pewności jak to odbierze.

We wanted itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz