Rozdział 7. May. Tego nie ma w moim scenariuszu

897 76 141
                                    

– To twoja mama? Śliczna.

Poczułam, jak coś w środku zwija mi się w supeł. Jak się ściska i odbiera resztki powietrza. Czy ten facet serio nic o mnie nie wiedział? Nic a nic?

– Nie żyje – wyszeptałam bez emocji, nie owijając niczego w bawełnę, która w takich sytuacjach nadawała się najwyżej do podtarcia tyłka.

W jednej sekundzie pobladł.

– O Boże, May... – Potarł twarz i jakby się otrząsnął. Zrobił ku mnie kilka kroków, położył mi dłoń na ramieniu. Była ciepła, znacznie cieplejsza niż moje spojrzenie. – Przepraszam. Czuję się jak idiota. To w ten sposób poznałyście się z Ellie?

– Nie no, jasne, normalnie miałyśmy bonding nad grobem – pastwiłam się dalej. – Ale nić porozumienia nawiązałyśmy na terapii grupowej. Co z tobą jest nie tak?

Jego wzrok był smutny. Przygasł.

– Nic. Wszystko – odparł cicho.

– Za to pewnie twoi rodzice są tobą zachwyceni – nie potrafiłam przestać. – Pewnie wspierają cię na każdym kroku. Zafundowali ci studia, samochód i chatę. Pewnie twoje mieszkanie jest wielkie jak dom Hardy'ego.

– Powoli, May. Jeden fakap naraz, okay?

– No dobra, o rodziców nie pytam, ale chyba nie mieszkasz pod mostem?

– Pokażę ci, jak mieszkam, tylko pod warunkiem, że zgodzisz się zamieszkać ze mną.

To mnie zaskoczyło.

– Wiedziałam, że jesteś bardzo pewny siebie, ale to zaskakuje nawet mnie. Niby dlaczego miałabym z tobą zamieszkać?

– Jest milion powodów... – Uśmiechnął się tak ciepło, że mimo moich oporów rozgrzał mnie od środka.

To było w zasadzie niesamowite; złościłam się na niego, ale już od samego patrzenia w moim ciele rozlewała się dziwna ulga, jakby poprawiał mi nastrój samym swoim istnieniem. To był jakiś idiotyczny paradoks. Jak coś, co mnie wkurwiało, mogło poprawiać mi humor? Jak ktoś, kto mnie irytował, mógł jednocześnie wywoływać spokój?

– Podaj... dwa – rzuciłam.

– Jeśli się zgodzisz, będziemy razem pracować, a jeśli będziemy razem pracować, dla wygody zamieszkamy razem, więc oszczędzisz czas i stres przy dojazdach i nie będziesz zdana tylko na siebie – mówił z błyskiem w oku. – LA jest dziwnym miastem, nie ma co tracić czasu na analizę rynku nieruchomości.

– Mhm. A ten drugi?

– Skoro będziemy mieszkać i pracować razem, powinniśmy współpracować jako para aktorów...

– Para aktorów? Co ty mi proponujesz? – Skrzyżowałam ręce na piersiach.

– Po prostu przeskoczyłem w naszej historii do momentu, kiedy godzisz się wziąć udział w moim projekcie. Wraz ze mną.

Przewróciłam oczami, aż zabolało. Przynajmniej przewracania oczami nikt nie musiał mnie uczyć. Miałam do tego wrodzony talent.

– Czemu nadal mnie dręczysz? – jęknęłam.

Co za masakra. Bez piły. Żałowałam, że nie potrafię zadać mu najprostszego pytania tak, żeby nie drżał mi głos. I że to jest prawdziwe życie, w którym nie można poprosić o powtórne odegranie sceny, a słowa nie dają się pochwycić i ponownie wypuścić na wolność.

Czemu ten idiota nie widział, że moje życie polegało na siłowaniu się z konsekwencjami moich wyborów i wyborów moich bliskich? I że nie mogłam tak po prostu porzucić dla niego tego życia, bo było tylko kwestią czasu, kiedy on porzuci mnie? To było jasne jak bursztyn jego tęczówek.

Bold New Romans Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz