rozdział dwudziesty piąty.

41 7 2
                                    

Zaaferowana niemal do granic możliwości, ponownie zamoczyłam pędzel w farbie, którą przyniosłam ze szkoły, by następnie powieść po ścianie, zostawiając na niej czerwony, zagięty ślad. Byłam cholernie dumna ze swojego dzieła; niemal cała wschodnia ściana mojego pokoju zajęta była wszelkiego typu serduszkami – od małych, nieszczególnie skomplikowanych, po większe, wielokolorowe, niekiedy poprzebijane strzałami.

Od kilku dobrych miesięcy nade wszystko uwielbiałam motyw serduszek; wszystkie ubrania chciałam mieć zachowane w tym tonie, wszystkie przybory szkolne albo kupowałam już sygnowane ulubionym kształtem, albo go własnoręcznie na nich dorabiałam. Serca były wszędzie, gdzie tylko się dało.

Mój pokój w domu taty był różowy, przez co nie potrzebował zbyt wielu zmian. Sam w sobie był już serduszkowy, bo kolor miał wręcz idealny. Nie musiałam go ulepszać, bo bronił się już sam przez się – tata lubił go ze mną ozdabiać i zgodził się już dawno, by pewne elementy wystroju wymienić na czerwone. Dwie szafeczki sprezentował mi już gotowe, plakaty natomiast wybierałam sobie sama.

U mamy jednak było ciężej. Mama nie chciała, bym wybitnie ingerowała w wystrój przydzielonej mi przestrzeni. Nie dość, że musiałam dzielić pokój z Darvinem, którego niesamowicie nie lubiłam, to jeszcze nie mogłam nawet ścian ozdobić po swojemu.

Przestrzeń była pustawa, dość ponura, podzielona jedynie umownie, jako iż w wyglądzie pomiędzy połową moją a brata nie było jakikolwiek różnicy. My jednak granic trzymaliśmy się hardo i nie przekraczaliśmy wzajemnie swoich połówek. Ja nie lubiłam wszystkiego, co się w jego części pokoju pojawiało, a on... On przede wszystkim nie lubił mnie, więc uciekał najdalej, jak się dało.

Dziś po raz pierwszy zdecydowałam się urozmaicić jedną ścianę po swojemu. Wybrałam tę, która była możliwie najdalej od Darvina, a która przy okazji nie rzucała się w oczy. Była to niewielka połać przestrzeni nad moim niewygodnym łóżkiem; to właśnie tu wcieliłam w życie moje ostatnie artystyczne fantazje.

Nie sięgałam jeszcze zbyt wysoko, więc serduszek nie mogłam namalować na całej ścianie, ale może to i lepiej .Nie chciałam, by mama ewentualnie zdenerwowała się zbyt mocno. Choć nigdy nie upominała mnie, gdy malowałam, wciąż bolały mnie plecy po ostatniej, niespodziewanej reprymendzie, więc nie chciałam na siebie kolejnej sprowadzać.

– Coś ty tu, franco, nabazgrała? – krzyknął Darvin, stanąwszy na progu pokoju. – To nasz wspólny pokój, nie możesz go tak psuć!

– Namalowałam to na mojej połowie, durniu. Nie weszłam na twoją.

– Co mnie to obchodzi? Nie zapytałaś mnie o zdanie, a ja nie chcę tych głupich serc oglądać.

– To nie patrz.

Widziałam, jak momentalnie się podenerwował.

Darvin był ode mnie ponad trzy lata starszy i znacznie bardziej wybuchowy. Podczas gdy ja spędzałam większość czasu z tatą, a u mamy przebywałam jedynie w weekendy, on mieszkał z nią na stałe. Nie wiedziałam nawet, kto był jego tatą; miał tylko naszą mamę.

Widać było po nim, kto go wychowywał.

– Ty idiotko, czemu to zrobiłaś? – warknął, popychając mnie po raz pierwszy. – Powiem mamie i zobaczysz, co się stanie.

– Pomaluj też coś na swojej stronie. Coś, czego nie lubię, to będziemy kwita.

– Ale ja nie jestem takim brudasem jak ty, żeby malować paskudne wzorki na ścianach.

Ciemniejsza strona bieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz