rozdział czterdziesty czwarty.

20 4 0
                                    

Szczerze ucieszyłam się, gdy obudziłam się i zorientowałam, że Mike wciąż spał. Z racji, iż sama odpłynęłam dość szybko, nie umiałam powiedzieć, czy miał szczególne problemy z zaśnięciem, niemniej od ósmej do jedenastej spał jak zabity. Ja natomiast, najciszej jak tylko się dało, zabrałam się za wszystko, co powinnam zrobić w przeciągu najbliższych dni, o ile nie tygodni.

Wyrysowałam z nudów przynajmniej pięć nowych wzorów, przygotowałam spore projekty dla trójki klientów już na przyszły miesiąc, ponadto zrobiłam pełną pielęgnację, poprawiłam sobie paznokcie i z nudów zaczęłam już nawet czytać książkę, którą Morgan ukradł dla mnie z biblioteki. Koniec końców wróciłam jednak do rysowania, choć około południa zaczęłam się przez nie strasznie irytować. Miałam pod dostatkiem i pomysłów, i weny do tworzenia, a de facto nie mogłam tego wykorzystać, ponieważ do reszty starła mi się już końcówka rysika do tabletu. Końcówek tych miałam w domu pełny zapas, tak by regularnie wymieniać je i nie dopuścić do sytuacji, w której porysowałby mi się ekran, jednak pech chciał, że były one jedną z niewielu rzeczy, których zapomniałam spakować.

Musiałam się zatem wybrać na wycieczkę do domu, jednak nie chciałam tego robić teraz. Nie, gdy Michael spał tak spokojnie i głęboko. Nie miałam serca go budzić.

Gdy ponownie zlustrowałam go bezwstydnym spojrzeniem, przypomniałam sobie, jak w domu Kaia powiedział mi, że gorąco było mu już w tamtym pokoju, choć według mnie był on paskudnie wychłodzony. W hotelu było natomiast cieplej; temperatura była utrzymana na poziomie około dwudziestu dwóch stopni. Zdecydowanie było mu tu za ciepło, bo spać poszedł w koszulce, której już na sobie nie miał.

Nie dopatrzyłam się na jego ciele żadnych tatuaży, żadnych blizn czy znamion; całą połać skóry miał jednolitą, zdawało mi się również, że specyficznie gładką. Na skontrowanie tych domysłów z faktycznym stanem rzeczy wstrzymałam się jednak do momentu, aż Michael obudzi się i będzie świadom otaczającego go świata.

Sporo jednak czasu upłynęło, nim w ogóle do tego doszło. Pomiędzy godziną trzynastą a piętnastą zdążyłam zrobić kolejne podejście do książki – zdążyłam się w nią również wciągnąć –jednak nie zabrakło mi czasu, aby się na Michaela porządnie napatrzeć. Im dłużej myślałam o tym, co się wczoraj wydarzyło, tym mocniej docierało do mnie, że naprawdę tego nie żałowałam.

Zwykle nie dawałam sobie przestrzeni na tejże natury żale, jako iż pocałunki były w moim życiu tak naprawdę niczym – przeżyłam ich tyle, że jeden w tę czy we w tę nie robił mi już szczególnej różnicy. Co gorsza, do seksu miałam dość podobne podejście. Do wczoraj. Wczoraj pomyślałam sobie, że miałam aktualnie znacznie większą kontrolę nad własnym życiem, niż jeszcze kilka miesięcy temu.

Pomyślałam wreszcie, że nikt mi przecież kontroli tej nie zabierał. Nikt, za wyjątkiem mojej własnej głowy.

Miałam teraz przestrzeń i pełne prawo, aby na pewne sytuacje się nie godzić, co więcej, mogłam pewnych rzeczy również żałować, a niektóre uznawać za jedyne w swoim rodzaju. Nie za kolejne w życiu, a za pierwsze i wyjątkowe. Liczyłam się z tym, gdy zaliczałam pierwszy w życiu pocałunek czy stosunek, jednak istotność życiowych przeżyć dość szybko zatarła się, z czasem kompletnie zanikając. Wszystko było do odbębnienia, ewentualnie determinowane było wyłącznie chęcią zdobycia chwilowej przyjemności.

Miałam do cna przeprane receptory dopaminowe. Potrzebowałam skrajności, aby się zadowolić; szukałam ekstremów, szukałam uwagi, szukałam uznania. Od zawsze musiało być prędko, głośno, intensywnie. Za nic bym się zatem nie spodziewała, że uwagę i przyjemność znajdę w sytuacji tak spokojnej, a przy okazji tak niespodziewanej. W sytuacji, której nie musiałam szukać, jako iż to ona znalazła mnie.

ciemniejsza strona bieli [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz