Huk fal odbijał się od potężnych, grubych murów więziennych. Wielka konstrukcja wynurzyła się nad taflę wody już dosyć dawno, oczekujących na przybycie gości. Niestety, warunki nad oceanem nie pozwoliły na start śmigłowca od razu, ot tak... Musieli poczekać, aż sytuacja trochę się unormuje.
W końcu jednak maszyna opadła powoli na platformę, a łopaty zaczęły obracać coraz wolniej. Wciąż jednak ten monotonny, drażniący huk pozostawał w uszach Barnesa. Tego nie dało się tak po prostu pozbyć i wytłumić...
Wyszli pospiesznie z kabiny. Na platformie zaś czekało już na nich dwóch strażników. Wilson podał im dłoń, witając się przytłumiony hałasem, jaki wydawała z siebie maszyna. Bucky bez słowa ruszył za nimi, obserwując aż po horyzont ciągnący się niespokojny ocean. Miał już kiedyś nadzieję, że ten widok nie będzie mu więcej pisany. Podobnie zresztą jak Sam, który zahaczył nawet o ugoszczenie w progach więzienia Raft jako jeden z więźniów zamkniętych w izolacji. Wilson niezbyt przyjemnie pamiętał tamten okres. Trochę zbyt chaotyczny, chociaż nie aż tak bardzo, jak cały późniejszy cyrk...— Z reguły nie pozwalamy więźniom ot tak kontaktować się z kimkolwiek ze świata zewnętrznego — oznajmił strażnik, stosując tą samą, smętną formułkę. — Nie mam pojęcia, jak wiele zapłaciliście Rossowi, jednakże nie czujcie się z tego powodu swawolnie. To więzienie, nie zoo dla odwiedzających. Cały czas będziemy kontrolować waszą rozmowę. Jeden ruch, który uznamy za zagrożenie z waszej strony, a sami posmakujecie życia w Rafcie po drugiej stronie krat. Kapitan chyba wie, o co mi dokładnie chodzi...
— Zrozumieliśmy — odparł Sam.
Barnes zerknął na niego kątem oka. Widać było, że słowa strażnika z lekka mówiąc... Były dla niego zbyt pretensjonalne. Wilson przewrócił dyskretnie oczami, James uśmiechnął się niemalże niewidocznie.
Następnie mężczyzna przybliżył kartę do jednego z czytników. Głośny zgrzyt, wymieszany ze skrzeczeniem maszyny dotarł do Barnesa. Bucky skrzywił się lekko na ten dźwięk. Niepewnie zatkał jedno ucho. Od pewnego czasu dźwięki stały się jego największą katorgą. Nie mógł spokojnie żyć, hałas stał się nagle niesamowicie głośny nawet na ulicy, którą ciągle, od dobrego roku przemierzał. A miał wrażenie, że było coraz gorzej...
— W porządku? — zapytał Sam.
James spojrzał na niego dość pochmurnie. Nie potrzebował teraz jakże wspierającego przyjaciela, którym Wilson próbował być.
— Ta... — mruknął.Strażnik zatrzymał się przed wejściem do jednego z ciemnych, nieoświetlonych pomieszczeń. Przyłożył kartę do czytnika, charakterystyczny zgrzyt znów się powtórzył.
— Macie piętnaście minut — oznajmił wrogo.
Otworzył następnie pancerne, mosiężne drzwi. Ustąpiły, leniwie odchylając się coraz mocniej. Wilson spojrzał na swojego przyjaciela. Bucky zaś ruszył przodem, nie zatrzymując się ani na chwilę. Wiedział po co przyszedł i doskonale wiedział, że to dostanie. Innej możliwości nie było.
— Masz chociaż plan, jak z nim to przegadać? — zapytał Sam, wyrównując kroku z Barnesem.
Światła powoli zapaliły się. Żarówki zamigotaly leniwie, po czym rozjaśniły korytarz, którym szli aż do najdalej położonej, blado oświetlonej celi.
— Tak — szepnął cicho Bucky. Zmarszczył brwi, kiedy zdał sobie sprawę, na jakie pytanie odpowiadał. Zwolnił nieznacznie kroku. — Nie... Ugh, po prostu nie wtrącaj się do rozmowy, dobra?
— Zrozumiałem, postoję z boku. Tylko, Bucky, nie narób dodatkowego syfu, jasne? — zerknął w jego kierunku. — Jasne?
— Postaram się...Stanęli przed oszkloną celą. Nie zdobiło jej zbyt wiele mebli. Jeden stolik z samotnym krzesłem, mała szafka, a bardziej regał, na którym nic nie stało i prycza. To na niej właśnie leżał więzień, czytając w spokoju książkę. Uśmiechnął się prawie niewyraźnie, kiedy spostrzegł kątem oka gości.
— Jedena...
— Daruj sobie — przerwał mu Bucky, nim zdołał dokończyć choćby pierwsze słowo. — Przerabialiśmy to już ostatnio. Już nie działa na mnie, Zemo.
Sam zetknął niepewnie w jego kierunku. Wiedział, że Bucky już raz odwiedził tego gnoja. Mało tego... Zmusił Wilsona, żeby podczas próby rozwiązania sprawy Flag Smashers współpracował z nim. Chyba najgorsza możliwa kolaboracja, jakiej Sam podjął się (choć musiał przyznać, że przyniosła efekty...) w ciągu ostatnich kilku lat.
— Wiem — westchnął mężczyzna. Nie oderwał jednak nosa od książki, przewracając kartkę na kolejną stronę. — Tylko... Dziwnym trafem zawsze kojarzysz mi się właśnie z tym. Trochę tak, jak program w twojej głowie uruchamiał mechanizm, który cię zmieniał, tak twoja obecność wywiera na mnie poczucie, że powinienem użyć właśnie tych słów, zanim zaczniemy rozmawiać. Może zamiast dzień dobry, powinienem witać cię tą regułką? Chociaż... Już to robię.
CZYTASZ
The Hunter
FanfictionChociaż Thanos zniknął, przepadł i został pokonany, czas nastały niespokojne. Świat musiał pogodzić się ze stratą elitarnej grupy bohaterów. Ludzi, którzy do tej pory strzegli pokoju i spraw Ziemi przed zagładą. Tylko nieliczni zostali w swoim fachu...