Na chodniku ujrzałem różę, niedaleko kałuży, leżała w dziurze.
Wziąłem ją ze sobą, bałem się o nią, gdy była w tej brudnej architekturze,
Bez słońca, bez innych róż, bezsilna i samotna,
Zbladła z chłodu, choć kiedyś musiała być piękna i wonna.
Przyniosłem ją do światła, by znów poczuła ciepło,
Dałem jej ziemię, w której korzeniom będzie miękko.
Powoli rozkwitała, choć wciąż krucha i cicha,
A każdy nowy liść mówił, że nadzieja oddycha.
Czasem wątpiła, czy znów zapłonie w niej życie,
Lecz ja wierzyłem w jej siłę, w jej ciche rozkwitnięcie.
Dziś stoi dumnie, choć deszcze przeszła w drodze,
I choć wciąż ma kolce, to piękniejsza jest w swobodzie.