V

19 4 7
                                    


Egzaminy. Ten szczególny dzień właśnie nadszedł. Był szczególny, ponieważ mógł zdecydować o wszystkim. Mógł zdecydować o mojej przyszłości.

Z jednej strony czułam się pewnie, bo włożyłam naprawdę dużo czasu i serca w przygotowania, ale z drugiej bezustannie towarzyszyło mi uczucie, że coś może pójść nie tak. Usiłowałam się go pozbyć, ale nie było to najłatwiejsze. Pocieszał mnie fakt, że nie byłam sama. Nadia, choć nie planowała aplikować na studia - miała zapewnioną przyszłość w rodzinnej firmie, więc nie musiała tego robić - i tak przystępowała do egzaminów. Nie zależało jej na wyniku, a jak sama to nazwała "sprawdzeniem się, bo co jej zależy". W tym wypadku uważałam, że postępuje rozsądnie. Gdyby kiedykolwiek zmieniła zdanie i chciała kontynuować edukację, fakt napisania egzaminów mógł jej się przydać.

- Stresujesz się? - zagadała przyjaciółka.

- Oczywiście, że tak - odparłam. - A ty?

- Ani trochę - przyznała. - Ten wynik i tak nie ma żadnego znaczenia.

- Dla mnie ma.

- Jestem pewna, że świetnie sobie poradzisz.

Po kilku minutach wpuścili nas do sali. Poczułam, jak moja biała koszula przesiąka potem i miałam ochotę schować się pod ławkę. Na szczęście udało mi się zająć miejsce z tyłu, więc mogłam liczyć na to, że nikt nic nie zauważył.

Nim przeszłam do działania, wpatrywałam się w kartkę dłuższą chwilę. Najłatwiejszym zadaniem dla mnie było podpisanie się. Pierwsze pytanie musiałam jednak przeczytać kilka razy. Nie dlatego, że nie znałam odpowiedzi, ale dlatego, że ze stresu plątały mi się literki. Ten schemat powtarzał się przy pierwszych dziesięciu pytaniach, później mój poziom stresu znacznie się obniżył i skupiłam się wyłącznie na odpowiedziach.

Wykorzystałam czas na sprawdzenie wszystkiego do ostatniej minuty. Dopiero kiedy oddawałam kartkę, zorientowałam się, że wychodzę ostatnia. Na szczęście Nadia była na tyle dobrą przyjaciółką, że na mnie zaczekała.

- Jak poszło? - zapytała od razu.

- Chyba dobrze - odpowiedziałam niepewnie. Trudno mi było określić poprawność odpowiedzi, bo kiedy zaczęłam sprawdzać je po raz kolejny, wszystko zaczęło mi się mieszać. - A tobie?

- Jak na moje możliwości to nie najgorzej. Ważne, że już z głowy. Idziemy do ciebie?

- Okej.

Wewnętrznie wciąż przeżywałam egzamin, ale starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam już męczyć Nadii, która widocznie była zaaferowana czymś innym.

- Nie mogę się doczekać wyjazdu - mówiła, kiedy dotarłyśmy na miejsce. - Zabawnie będzie spędzić wakacje z twoją rodziną i kumplami twojego brata.

- Raczej z kumplem - odrzekłam ze smutkiem. - Michael jednak nie pojedzie.

- Ma to swoje plusy, przynajmniej nie będziemy gnieździć się w jednym łóżku. Ale widzę po twojej minie, że coś jest nie tak - odczytała moje emocje. - Coś się stało?

- Jego mama zachorowała. Musi się nią zająć.

- Och, przykro mi. - Wyraz twarzy Nadii sugerował, że mówiła szczerze. - Coś poważnego?

- Nie dopytywałam Vincenta o szczegóły, ale podejrzewam, że skoro Michael nie może z nami jechać, to tak.

- Przykro mi - powtórzyła.

Naszą rozmowę przerwały wibracje mojego telefonu. Zerknęłam na komórkę i ujrzałam połączenie przychodzące od mojego brata.

Odebrałam, mając nadzieję, że tym razem Nadia nie będzie wymagała ode mnie włączenia trybu głośnomówiącego. Ostatnio wyszło bardzo niezręcznie.

- Cześć, siostra. Jestem z tatą w warsztacie. Włączyłem głośnik. Chcieliśmy się dowiedzieć, jak ci poszło?

Nie miałam pewności, czy Vince nie wykonał tego telefonu za namową naszego ojca, ale nawet jeśli, uważałam jego zainteresowanie za urocze.

- Dzięki. Wydaje mi się, że dobrze.

- Na pewno poszło ci świetnie, córciu! - Usłyszałam głos taty. Brzmiał na wzruszonego. - Mam takie zdolne dzieci, które w dodatku przejmują pasje od swoich rodziców. Koniecznie pochwal się mamie. Będzie z ciebie dumna.

- Dzięki, tato, to miłe, że tak mówisz, ale wyniki będą dopiero za jakiś czas. Jeszcze nic nie jest pewne.

- Ja jestem pewien, że poszło ci świetnie! Zadzwoń do mamy.

- Dobrze, zadzwonię - obiecałam.

Paradoksalnie po tej rozmowie zrobiło mi się smutno. Radość i duma, które słyszałam w głosie mojego ojca spowodowały, że jeszcze bardziej obawiałam się zawieść rodziców, jeśli cokolwiek poszłoby nie po mojej myśli. Rozczarowanie ich byłoby dla mnie najgorszą możliwą rzeczą.

- Rozmawiałaś z tatą czy z bratem? - dociekała Nadia.

- Z jednym i z drugim, chociaż to tata mówił więcej.

- Wszystko okej? Posmutniałaś.

Nadia Clark czytała ze mnie jak z otwartej książki.

- Nie chcę ci znowu truć o szkole. - Machnęłam ręką, łudząc się, że nie będzie drążyć.

- Czy aby na pewno chodzi o szkołę?

- Tak. Po prostu martwię się, czy napisałam ten egzamin wystarczająco dobrze - powiedziałam pół prawdy.

- Dobrze, że niedługo wyjeżdżamy - wróciła do tematu. - Dobrze ci to zrobi.

- Tak. Pewnie tak.

- Muszę przyznać, że trochę się jaram wyjazdem z twoim bratem - zmieniła temat. - Szczerze mówiąc, trochę mi się on podoba.

Wywróciłam oczami, tłumiąc uczucie obrzydzenia.

- Doskonale o tym wiem. Wcale się z tym nie kryjesz.

- Nie wiń mnie, macie dobre geny. Myślisz, że by się ze mną umówił?

Wewnętrznie zadawałam sobie pytanie kiedy i dlaczego przeszłyśmy to analizowania możliwości randki mojej najlepszej przyjaciółki z moim starszym bratem. To było co najmniej niezręczne.

- Proszę cię, nie brnij w to.

- No co? Mogłybyśmy na tym wyjeździe zorganizować podwójną randkę. Ja z Vincentem, a ty z Noah.

Nie mogłam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Czasem naprawdę miałam wątpliwości, czy Nadia żartuje, czy jest śmiertelnie poważna.

- Proszę cię. Ja i Noah? Nigdy.

To, że mój starszy brat podobał się mojej przyjaciółce, nie było dla mnie żadną nowością. Bardzo często zachwalała jego urodę i nawet jeśli w międzyczasie wchodziła w przelotne związki, to często wracała do tematu. Chciałam móc z nią rozmawiać o wszystkim, ale na ten konkretny temat nie za bardzo potrafiłam.

Natomiast to, że zasugerowała, iż cokolwiek mogłoby się zadziać pomiędzy mną a Noah, było co najmniej absurdalne. Pomijając to, że Newton przyjaźnił się z moim bratem, nie uważałam go za najlepszego kandydata na partnera. Miał w sobie zbyt wiele odrzucających cech - był chamski, niedojrzały i zadufany w sobie. Nie uważałam, że był chodzącym złem, bo miał swoje jasne strony - studiował ekonomię, więc mogłam założyć, że miał jakieś ambicje, poza tym podobno troszczył się o swoją młodszą siostrę. W dalszym ciągu - jeśli kiedykolwiek miałabym wchodzić w związek z facetem, to nie z takim.

- Nigdy nie mów nigdy - rzuciła.

Nigdy #ONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz