8. Misja Fugińskiej

53 5 0
                                    

- Bartek -
Victoria od razu przyjechała do szpitala po kolei odpowiadając na każde moje pytanie. Plan był prosty i szczerze zdziwiłem się, że Faustyna nie zorientowała się o co może chodzić brunetce. Oczywiste było, że Vi po moim wypadku wymyśliła sprytny plan, by znów nas ze sobą sparować. Może dlatego, że tak często o niej myślałem, choć w ogóle nie wspominałem jej o Fausti. Może raz. Ale szatynka nie żyje w tym tajemniczym świecie od wczoraj, dobrze wie co zaprząta moją głowę, a mnie denerwuje to, że nie mogę dowiedzieć się co dzieje się w jej umyśle.

- Wyglądała na zestresowaną - powiedziała dziewczyna poprawiając okulary.

Westchnąłem sunąc palcami po bandażach, na których rozlała się czerwona ciecz. Dziewczyny nie ruszyło jej zachowanie. Mnie tak. Moja była nigdy nie była bardzo zestresowana. Fakt, że czasem nie radziła sobie z problemami ale zawsze znajdywała rozwiązanie. A teraz była bezbronna. Poddała się, nie miała pojęcia co ma zrobić. Przynajmniej tak brzmiało to z ust mojej przyjaciółki. Ponownie westchnąłem i przymknąłem oczy.

- Martwisz się o nią? - zapytała szeptem.

Kiwnąłem głową. Musiałem ją zobaczyć. Porozmawiać. Zrobić cokolwiek, by choć ujrzeć jej śliczne oczka. Takie niebieskie jak ocean. Szafirowe. Mogłem się w nich topić cały dzień.

- Dlaczego nie mogłeś zakochać się we mnie, Bibi? - spytała ponownie.

Dobre pytanie. Dlaczego? Nie miałem pojęcia dlaczego nie mogłem wejść w związek z tą brunetką, ale coś mi podpowiadało, że to skończy się źle. Nie dlatego, że jej nie polubiłem ale kiedy zapytała się mnie czy nasza relacja nie może przejść na poziom wyżej, w mojej głowie pojawił się obraz pewnej kobiety z innego świata. Nie mógłbym pozwolić sobie na pokochanie kogokolwiek innego. 

Spojrzałem na nią pytająco. Pytała mnie już o to, chociaż nigdy nie zyskała szczerej odpowiedzi. Nigdy nie odmówiłem jej prosto w twarz. Nie powiedziałem, że nie i koniec. Mogłem to zrobić już dawno, ale dopiero teraz zyskałem odwagę.

- Bo kocham kogoś innego, dobrze o tym wiesz Viv - chwyciłem jej lodowatą dłoń na co natychmiast się spięła.

Sunąłem delikatnie palcem po jej ręce. Uśmiechała się. Nie co ja zrobiłem? Dawałem jej nadzieję, której nigdy nie miała i nie będzie mieć. To było bez sensu. Moje nastawienie do wszystkiego ją omamiło. Zakochała się po uszy, a ja nie mogłem obiecać jej szczęśliwego życia ze mną, jeśli nie odwzajemniłem uczucia. Wiedziałem, że na mnie patrzy. Cały czas mnie obserwuje. Śledzi każdy mój pojedynczy ruch. Jak choćby cichy śmiech z jej głupotki. Lubiłem tą dziewczynę ale nie patrzyłem na nią w taki sposób. Nie umiałem. Dostrzegałem w niej siostrę a nie miłość życia. Ja już swoją znalazłem, teraz czas na nią.

- Musisz znaleźć sobie kogoś lepszego - szepnąłem przerywając jej zabawny uśmiech, który doprowadził mnie do szału.

- Wiem, że nigdy mnie nie pokochasz, ale mógłbyś coś dla mnie zrobić? - spytała.

Kiwnąłem głową. Cóż. Nie mogłem obiecać jej tego, że kiedykolwiek sobie kogoś znajdzie. Równie aroganckiego i wrednego co ja, ale mogła trafić na miłego kucharza, który potrafi gotować i robił by jej śniadania do łóżka i... Chociaż nie, na takiego już trafiła. Szkoda tylko, że ten wolał zadawać się z moją. Bogaty świr, którego zarówno ja jak i Victoria nienawidziliśmy. Nie zrobił jej nic szczególnego, ale mi zabrał szansę na wytłumaczenie tego incydentu sprzed połowy roku. Chociażby tym jak wmawiał jej moje "prawdziwe" oblicze, które trochę bardzo mijało się z prawdą.

- Nie skrzywdź jej, proszę - puściła moją dłoń. - Ja naprawdę ją polubiłam.

Spojrzałem na nią znów tak samo. Już wiedziałem o co jej chodzi. Było to tak oczywiste od samego początku. Dlaczego nie zczaiłem? Poczułem się dziwnie ale równocześnie poczułem dumę i zrozumienie. Viv nie była prostą laską. Wbrew sobie była naprawdę fajna i mogłem powiedzieć jej wszystko. Czułem przy niej coś co kiedyś poczułem przy innej osobie. Poczucie szczęścia i radości, niezapomnianych przygód i bezpieczeństwa. Tak się właśnie czułem przy tej brunetce. Dlatego nie było dla mnie dziwne co ona poczuła siedząc przy tej dziewczynie i rozmawiając o mnie.

- Mówiłem, że jest wspaniała? - zapytałem chytrze, gdy z jej oka wyleciała pierwsza łza.

- Wspaniała?! Cholera, Bartek ona jest perfekcyjna! - zaczęła nadmiernie się ekscytując. - Wystarczyło, że wyczytam z jej oczu brak strachu, ona jest... Ideałem.

- Nie ma ideałów Viv - pokręciłem głową śmiejąc się jaką burzliwą rozmowę musiały wczoraj przeprowadzić.

- Ona nim jest, nie dostrzegłeś tego? Już dawno powinieneś. Na twoim miejscu miałabym wyjebane w ten gówniany szpital. Pobiegłabym do niej w szpitalnej piżamie! - wydarła się, przez co jedną z pielęgniarek weszła zapytać się czy wszystko w porządku.

Chciałem powiedzieć jej, że już dawno bym to zrobił. Że za tą dziewczyną poleciał bym na księżyc. Tyle, że to niemożliwe. Abstrakcja w jakiej zataczała się Vi była nie do opisania. Myślała, że może wszystko, a nie mogła nic. Z tego nic przerodziła się we wszystko. Przez co była wszystkim i niczym, a mogła jedno wielkie zero. Tak skończyła. I tak zostałaby zapamiętana.

- Viv... - westchnąłem.

- Obiecaj Bibi, proszę - wyciągnęła mały palec, jak robią to dzieci w przedszkolu.

Niechętnie także podałem jej swój.

- Obiecuję Beth, na wszystko - zaśmiałem się cicho choć szczerze.

Rzadko tak na nią mówiłem. Tylko w poważnych sytuacjach, gdy naprawdę nie mieliśmy na nic sił. Naprawdę polubiłem swoje życie, ale na przestrzeni tych dwóch szalonych lat zamieniło się w prawdziwe piekło, z którego mało kto wychodzi. Ale przynajmniej nie byłem w nim sam. Była ze mną Vi. Moja przyjaciółka. Charakterystyczna dla wszystkich Krakowian, nawet dla mnie była inspiracją mimo, że mieszkałem w jakiejś dziurze. Ona mieszkała tam razem ze mną. Była w każdym trudnym momencie przez ten rok. To naprawdę niesamowite uczucie mieć kogoś takiego przy sobie. Wolałbym jednak, by na krześle obok mnie siedział teraz ktoś inny. Dziewczyna, którą kochałem ja i nie tylko ja. Ekstrawertyczka, która kocha imprezy i szalone, spontaniczne wypady nad jezioro.

Nie tylko ja jej pragnąłem. Właśnie teraz obok mnie siedziała Vi. Morderczyni. Przeklęta świruska jak to nazwało ją miasto.

Victoria Elizabeth Harris, która wbrew pozorom ma wielkie, wręcz ogromne uczucia, i właśnie znalazła osobę, w której zakochała się po uszy. To było dość oczywiste, że tą osobą jest nikt inny jak Faustyna Fugińska, czyli moja bratnia dusza.

Love is dumb, and I hate it || #2 LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz