Rozdział 1

99 15 2
                                    

Morskie fale niemiłosiernie kołysały drakkarem pełnym żądnych krwi wojowników ze skutej lodem północy. Za nim płynęła chmara mu podobnych. Wikingowie wiosłowali zmęczeni, a obwieszone okrągłymi tarczami statki płynęły naprzód od kilku tygodni.

- Płyniemy już kolejny dzień – narzekał jeden z odzianych w skóry wojów. - Mam już dosyć morza.

- Bądź cierpliwy. – Uspokajał go jarl. - Na tym lądzie czekają na nas ogromne bogactwa. Kruk nie wraca. Jesteśmy już blisko!

Wódz imieniem Bjorgulf, postawny mężczyzna o siwiejących włosach i pokaźnej brodzie, pamiętał opowieści przekazywane z dziada pradziada. Pasjonowały go historie o ciepłej krainie, położonej jeszcze dalej na południe od wysp, które dotychczas regularnie plądrowali. Do tej pory jednak mało komu udało się tam dopłynąć i wrócić cało. Nie było więc mowy o jakiejś większej wyprawie.

Mieszkańcy owej krainy nie powinni stanowić dla nich większego wyzwania. Przynajmniej tak sądził. Powracający zwiadowcy donosili, że tamtejsi mężczyźni byli od nich średnio niżsi o głowę i brakło im krzepy Ludzi Północy.

Jego jedyne dziecko poszło całkowicie w ślady ojca. Płynęła razem z nim na wyprawę po bogactwa i chwałę. Furia przeżyła już dwadzieścia zim i wyrosła na silną wojowniczkę. Sam nauczył ją walczyć. Czuł dumę za każdym razem, gdy pokonywała w walce mężczyzn. Wszyscy wiedzieli, że lepiej nie zadzierać z tą równie wysoką, co rudą i porywczą kobietą.

- Jarlu, ląd! - wrzeszczał podekscytowany wojownik.

Wódz wytężył wzrok. Z powodu wieku nie dostrzegł go pierwszy. Po dłuższym skupieniu już widział lepiej. Wypatrzył nawet położoną niedaleko plaży wioskę. Brzeg wydawał mu się przyjazny, bez stromych klifów. Żadne skały nie wystawały ponad powierzchnię. Ryzyko rozbicia się nie wyglądało na duże. Rozkazał więc swoim ludziom żwawo wiosłować i podpłynąć. W duchu już cieszył się na bitwę.

Niczego nieświadomy mieszkaniec osady doglądał swojego bydła na polanie. W ten ciepły, wiosenny poranek, krowy niespiesznie zajadały się trawą i co jakiś czas zostawiały śmierdzące ślady swojej bytności. Kolejny nudny dzień, pomyślał. Nagle do jego uszu dotarły dzikie wrzaski:

- Wyrżnąć wszystkich! - krzyczał bardzo niski głos z oddali.

Mężczyzna zamarł ze strachu. Jego życzenie, by nie było nudno, zemściło się na nim. Zza pobliskich pagórków wybiegło stado postawnych dzikusów, odzianych w skórzane zbroje i futra różnorakich zwierząt, których nie potrafił nawet nazwać. Wszyscy dzierżyli w budzące grozę ogromne topory, długie włócznie i ciężkie miecze. Większość z nich niosła także drewniane, okrągłe tarcze. Na niektórych z nich namalowali różne ohydne gęby i potwory. Chłop rzucił się do ucieczki. Nigdy wcześniej nie widział czegoś tak przerażającego.

- POMOCY!!! - Wbiegł do wioski wrzeszcząc panicznie. - DEMONY MNIE GONIĄ!!!

Reszta mieszkańców z początku nie zdała sobie sprawy, że nie był to kolejny wybryk starego pijaka. Omamy i przywidzenia zapijaczonego głupka stawały się już dla nich nudne. Dopiero, gdy w ślad za nim przybyli napastnicy, uwierzyli i rozbiegli się w popłochu.

Uciekający wieśniak przewrócił się i błagał o litość, gdy podeszła do niego wysoka wojowniczka. Ubrana w prosty, skórzany kaftan bez rękawów i materiałowe spodnie, z łatwością niosła ciężki topór. Mężczyzna trząsł się ze strachu. Prezentowała wysportowaną, bardziej chłopięcą sylwetkę. Rysy twarzy miała ostre, ale wciąż kobiece. Wokół średniej wielkości oczu nałożyła bardzo czarne cienie. Patrzyła na niego jak rzeźnik na świnię, którą właśnie dostarczono na ubój.

Furia cieszyła się jak szalona. W końcu jakaś rozrywka. Wolałaby walczyć z prawdziwymi wojownikami, ale nawet mordowanie bezbronnych wieśniaków było dla niej ciekawsze, niż kilkutygodniowe rejsy po otwartym morzu. Zabiła go jednym uderzeniem. Zostawiła trupa i ruszyła w głąb wioski za resztą towarzyszy.

Grupa co nieco odważniejszych prostaków z widłami i sierpami ruszyła spróbować desperacko odeprzeć atak. Nie stanowili oni jednak większego wyzwania dla wyćwiczonych w boju najeźdźców.

Jeden z trzęsących się ze strachu mieszkańców spróbował zablokować nad głową jej cios drewnianymi widłami. Topór z łatwością przebił się przez taką prowizoryczną broń. Ten sam cios roztrzaskał także jego czaszkę. Widząc, co stało się z jego sąsiadem, drugi chłop stracił entuzjazm do bitki. Rzucił sierp i zaczął uciekać w panice. Złapała go za kołnierz i przyciągnęła do siebie.

- Nawet biegać porządnie nie umieją. – Westchnęła znudzona.

Szybkim i zdecydowanym ruchem skręciła kark niższemu od niej nieszczęśnikowi. Puściła bezwładne ciało. Rozejrzała się wokół. Jej towarzysze już rozkradali zawartość chałup. Co niektórzy tłukli się po pyskach o łupy. Kilku już zabrało się za podpalanie drewnianych chat, nawet z wieśniakami w środku, co sprawiało im głupkowatą radość. Co bardziej ją interesowało, nikt już nie chciał stawiać zbrojnego oporu. Czuła się trochę rozczarowana ich nieudolnością. Liczyła na dłuższą rozrywkę po takim czasie oczekiwania. Przełożyła przez ramię swój zakrwawiony topór i poszła szukać ojca, depcząc przy okazji kilka trupów.

Córka Północy i Kwiat ArenyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz