Kiedy to wszystko się tak zjebało?

7 4 0
                                    


Ten jak zwykle postanowił zwiać mu sprzed nosa i choć mimo zatoczka na której się zatrzymywał znajdowała się kilkadziesiąt metrów od chłopaka ten nie zamierzał biec, w końcu my nigdy się nie śpieszyliśmy, nie mieliśmy dokąd się śpieszyć. Nie było zatem sensu przyśpieszać kroku czy też przejmować się faktem że następny środek transportu miał się zjawić dopiero za pół godziny, tak czy siak przecież wszystko sprowadzało się do tego samego, do tego że chłopak musiał rano wstać, toteż chyba bez sensu było to przyśpieszać jak mógł przeciągnąć jeszcze przez chwilę ten dziwny stan nieważkości, moment w którym rozsiadł się na puściutkiej ławeczce przy której biło lekkie światło z obudowy szklanego przystanku, ten mógł znowu wbić gdzieś wzrok i pozostać na chwilę wyłączonym, trochę jak komórka która czekała aż palec ją szturchnie, jak domowy zwierzaczek, jak rybka która czekała na puknięcie w szybkę by zwrócić na coś uwagę. Właściwie ten niektóre rzeczy robił na autopilocie, tak jakby był zaprogramowany, albo przyzwyczajony do tego że nic się nie zmienia, że w jego życiu jest tak samo szaro i do dupy jak było, sprawiało to czasem wrażenie iż wydawało mu się że większość dnia tak na prawdę śpi. Jakby przebudzał się tylko w momentach takich jak właśnie ten sprzed chwili, gdy chodził po moście i balansował swoim ciałem by nie spaść, choć właściwie sam nie wiedział czy balansował, czy może wystarczyło pójść przez siebie bez strachu, czy wystarczyło nie gibać się niczym pijak na obie strony.

Ten w końcu wsiadł w autobus który zabrał go do domu, choć właściwie ten chyba po prostu tak się nazywał, ludzie tak mówili na cztery ściany gdzie spali i się budzili, na miejsce gdzie mogli się ogrzać i położyć. Miał to być właśnie dom, miejsce gdzie czuli się dobrze, choć chłopak raczej wszędzie czuł się jak bezdomny, jak pies który nie miał szansy nawet na to by trafić do schroniska i nawet jeśli ten miał swój własny pokój i łóżko na którym mógł się położyć, to raczej nie czuł się tam bezpiecznie, bardziej to przypominało jakby wchodził do celi, która chciała go ograniczać.

Zgrzyt zamka i kilka niepewnych kroków, potem szybkie zorientowanie się czy chłopak nie obudził ojca, ale ten spał jak kamień, zawsze spał jak kamień. Pewnie dlatego że facet sporo pił, jasne ten chodził do pracy, zarabiał i utrzymywał chłopaka ale potem jego głównym hobby była butelka, telewizor i od czasu do czasu pretensje do chłopaka oraz jakieś dziwne kłótnie, choć właściwie trudno było powiedzieć czy były to kłótnie. Po prostu trudno Kornelowi dogadywało się z jego ojcem, zwłaszcza po tym jak uszły z niego kolory, jak ten popadł w swoją traumę i jakiś tam dziwny stan, być może nawet podobny do tego u Kornela. Może dlatego chłopak go nie chciał oceniać? Nawet jeśli przez niego cierpiał? Cóż, teraz na szczęście nie było szans by się z nim pokłócił, co najwyżej rano, toteż ten ruszył pod prysznic by się umyć przed spaniem, by oczyścić się z grzechów, ze swojej głupoty i poczuć wodę.

Woda, to właśnie ona tak mocno nas intrygowała, towarzyszyła nam. Nie tylko jako kropelki które spadały nam na głowę, nie tylko jako tafla wody przez którą mielibyśmy się przebić upadając z wysokości, nie tylko jako morze na którym moglibyśmy się bezradnie unosić. Ta była jakaś taka wyjątkowa, nosiła w sobie tyle magii, tyle bodźców które mogły nas pobudzić, chociażby wtedy gdy leżeliśmy w wannie i ta nas przytulała, gdy wygrzewała nasze ciało od szyi w dół, czy wtedy gdy letnia woda polewała głowę chłopaka, pozwoliła by myśli napłynęły do jego umysłu, zresztą tak jak często to się działo gdy polewaliśmy swoją twarz.

Ten ponownie znalazł się na moście, dalej czuł pod swoimi nogami stalowe łączenia po których chodził, pytki po których starał się pokonywać kolejne metry, tym razem jednak nie było tam nikogo, tylko pustka, ciemność oraz lampy które mu się przyglądały, całkowita cisza przerywana jedynie przez syk wody, a w rzeczywistości pewnie przez słuchawkę prysznica, ten wędrował dalej i dalej, acz w pewnym momencie postanowił się zatrzymać, zburzyć niepohamowany popęd i siłę która go pchała do przodu. Ostatni krok, a potem stop... jakby zatrzymał się czas, przestrzeń oraz cały wszechświat, chłopak zamknął oczy, złożył ręce wzdłuż ciała i dopiero wtedy ponownie ruszył, choć tym razem po kilkunastu sekundach poślizgnął się, runął w stronę wody którą bezzwłoczne przebił. W końcu otworzył oczy, był niczym Titanic pozbawiony nadziei, szedł na dno wpatrując się jak powierzchnia się oddala, jak robi się coraz ciemniej. Ale ten nie panikował, ten czuł jakiś taki błogi spokój, jakby to oznaczało coś dobrego, jakby to oznaczał koniec, koniec tych wszystkich sylwetek które miały by mu się przyglądać, koniec śmiechów z jego ponurych ciuchów, koniec kłótni z ojcem, jedynie on gdzieś pomiędzy tą pustką, tak jakby tam miał wiecznie trwać, jakby nikt miał mu tam nie przeszkadzać, jakby ten miał nie przeszkadzać światu.

SuicidialOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz