Rozdział 10

24 6 21
                                    

!Rozdział pisany z perspektywy Króla Śmierci!

*********

Razem z Kaylo właśnie przemierzaliśmy korytarze aby dostać się do jadalni. Śniadanie zaczęło się jakieś dwadzieścia pięć minut temu. Wyszlibyśmy wcześniej gdyby nie to, że ten zjeb nie potrafił się ubrać oraz z łaski zechciał podać mi koszulę która jak się okazało była pod łóżkiem. Musiałem sam się po nią schylić i jeszcze dosięgnąć. Oczywiście obraziłem się na niego. 

- Dalej będziesz się zachowywał jak baba z okresem? - jęknął. - No weź, daj spokój. 

Nawet się nie obracając pokazałem mu środkowego palca. Uparcie szedłem przed siebie starając się iść w miarę prosto co kiepsko mi wychodziło. W głowie już planowałem gdzie ucieknę po tym jak wbiję mu nóż w oko i zostawię w nocy w lesie na pożarcie. Zastanawiałem się czy może załatwić mu towarzystwo i zostawić go tam z tą szmatą czyli Ellie oraz zwierzęciem. Może jeszcze dam im tam Emily? 

Kiedy tak myślałem o bardzo przyjemnych dla mnie scenariuszach poczułem jak jakieś silne ręce podnoszą mnie w stylu panny młodej. Był to oczywiście osobnik na którego w tamtej chwili nie chciałem patrzeć. 

- Co ty odpierdalasz? - objąłem jego kark wkurwiony.

Ten tylko uśmiechnął się.

- Widzę, że ledwo chodzisz kochanie, pozwól, że cię zaniosę.

- Nie pozwalam - burknąłem. - Nie myślisz chyba, że jak się podliżesz to przestanę być obrażony?

Blondyn otworzył usta najwyraźniej chcąc coś powiedzieć jednak zrezygnował. Podrzucił mnie tylko abym wygodniej się ułożył w jego ramionach. Westchnąłem tylko modląc się aby nikt nas nie zobaczył niestety moje błagania nie zostały usłuchane. Już po chwili zza rogu wyłoniła się dobrze mi znana sylwetka. 

Cole przystanął zaskoczony kiedy nas zobaczył. Uderzyłem Kaylo aby ten mnie puścił jednak ten zjeb tego nie zrobił. Westchnąłem tylko. 

- Eee... hej? - mruknął niepewnie chłopak podchodząc do nas. 

- Cześć - przywitałem się. - Mówiłem, że zaraz się zobaczymy. 

- Taaaa... - ciemnowłosy świdrował nas spojrzeniem ewidentnie domagając się wyjaśnień. - Więc?...

Spojrzałem na niebieskookiego. Chłopak starał się zachować powagę. Boże, co za debil. 

- Pieprzyliśmy się - Cole otworzył oczy i buzie zaskoczony. 

- Co kurwa... - szepnął. - Tego się nie spodziewałem. W końcu sobie kogoś znalazłeś bracie? - wyszczerzył do mnie kły. 

- Może tak, może nie. Nie twoja sprawa - zmrużyłem oczy. - A teraz sio, bo idziemy na śniadanie.

- Śniadania nie ma, Milo wszystko zjadł - powiedział niepewnie Cole. 

- Japierkurwadole - burknąłem. - Co za pierdolony zwierz. 

Chłopaki parsknęli śmiechem. 

- W takim razie możemy pójść do ogrodu - zaproponował blondyn. - Wszystko mi wyjaśnisz.

Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Ta chwila musiała nadejść i bardzo dobrze o tym wiedziałem. 

- Jasne - mruknąłem. - A teraz postaw mnie. 

Blondyn odstawił mnie na ziemię. Nagle niespodziewanie zakręciło mi się w głowie. Musiałem przytrzymać ściany aby nie upaść. Chłopaki od razu znaleźli się przy mnie. 

- Co się dzieje? - Cole był ewidentnie zaniepokojony. 

- Nic - skłamałem. 

Od wczoraj dziwnie się czułem. Kręciło mi się w głowie i bolał mnie brzuch ale nie miałem pojęcia czemu tak się dzieje. Nigdy nie chorowałem. Chciało mi się też wymiotować i miałem wrażenie, że moją głowę rozsadzi. Mimo to nie poszedłem do Emily aby mnie zbadała. 

- Napewno? - zapytał Kaylo. - Blado wyglądasz. Może jednak cię poniosę? 

- Nie, poradzę sobie - zapewniłem go po czym ruszyłem w stronę ogrodu. - Pa Cole. 

Ciemnowłosy tylko machnął w moją stronę ręką i odszedł, a Kaylo podbiegł do mnie zrównując kroku. 

- Jesteś pewien, że wszystko okej? 

Nie. 

- Tak. 

Niebieskooki już nic nie powiedział. Szliśmy przez korytarze w ciszy. Dotarliśmy do drzwi prowadzących na ogród, a chłopak wyprzedził mnie otwierając je przede mną. 

- Panie przodem - teatralnie się ukłonił na co wywróciłem oczami. 

- Spierdalaj. 

Mimo to faktycznie wyszedłem pierwszy. Od razu pokierowałem się na huśtawkę. Usiadłem na niej, a po chwili blondyn dołączył do mnie. 

- Więc? - zapytał patrząc na mnie oczekująco. 

Odchrząknąłem przygotowując się psychicznie na opowiedzenie mu wszystkiego. Po dłuższej chwili, kiedy już chłopak chciał coś powiedzieć, zabrałem głos: 

- Zacznijmy od tego jak się nazywam i ile mam lat. Moje pełne imię to Dima. Pochodzę z Rosji. Mam dwadzieścia dwa lata ogólnie ale jeśli licząc ile chodzę po ziemi to będzie tak z piętnaście wieków - chłopak otworzył usta najwyraźniej chcąc coś powiedzieć. - Poczekaj. Najpierw wszystko powiem, a później będziesz zadawał pytania. Jak stałem się nieśmiertelny? To w sumie ciekawa historia. Mój tata był naukowcem i stworzył różę. Dokładnie taką samą jaką od ciebie dostałem. Takie róże istnieją jak pewnie wiesz, bo przecież specjalnie dla mnie taką znalazłeś. Tylko ta była wyjątkowa. Rośnie gdzieś w tym ogrodzie ale szczerze nie pamiętam gdzie. Jeśli ją zobaczysz to nigdy jej nie zrywaj - ostrzegłem go, a ten tylko szybko skinął głową rozglądając się po ogrodzie. - Gdyby się okazało, że ta róża którą mi dałeś była z mojego ogrodu, to bym cię normalnie zabił. Ale wracając. Jak miałem właśnie dwadzieścia trzy lata wszedłem do gabinetu mojego taty i dotknąłem tą różę. Dzięki niej stałem się właśnie nieśmiertelny. Gdyby kwiat został zerwany moja nieśmiertelność by przestała istnieć. Po tym wydarzeniu przeprowadziliśmy się do Doliny Wallie. Pamiętam jak poszedłem się przejść po lesie i zabłądziłem. Zostałem sam i wtedy dopadły mnie dzikie zwierzęta które odgryzły mi rękę. Jakoś udało mi się uciec i dotarłem tu. Sam to wszystko zbudowałem. Dwa miesiące po spotkanie ze zwierzętami spotkałem w lesie człowieka. Stwierdziłem, że go postraszę i tak wyszło, że zabrałem go do siebie. W końcu wychodzenie w nocy jesienią z domu i porywanie ludzi stało się moją tradycją. Stałem się znany i odpowiadało mi to. Wszystko zaczeło się komplikować kiedy trafiła do nas gromadka dzieci. Była nieznośna. Stwierdziłem, że się nie przydadzą i ich zabiłem. Tak po prostu. Sprawiło mi to dziwną satysfakcję. I to też stało się tradycją. Często zamiast porywać po prostu zabijałem tych ludzi. To chyba tyle.

Zakończyłem opowieść, a chłopak patrzył na mnie z otwartą buzią.

- Ja... - wciągnął gwałtownie powietrzę. - Muszę iść.

Zanim zdążyłem zareagować, chłopak szybko wstał i wręcz rzucił się biegiem do wyjścia z ogrodu.

Odprowadziłem go smętnym wzrokiem. Mimo, że spodziewałem się takiej reakcji zabolało mnie to. Cholernie zabolało. Pod kuliłem nogi pod brodę wpatrując się w kwiatka przede mną. Miał on jasne, niebieskie płatki.

Westchnąłem po czym wstałem i podszedłem do kwiata. Coś mi przypominał. Zerwałem go przypatrując się dokładnie płatkom. Były piękne.

Były dokładnie takie same jak oczy Kaylo.

*********

Kolejny rozdział. Dużo się tutaj dzieje i mam nadzieję, że się spodoba
liseqyuu

Bajoo

Król ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz