Rozdział 1. Dzień porwania.

130 4 1
                                    

Promienie słoneczne zaczęły świecić prosto na mnie. Widoczie wczoraj zapomniałam zasłonić rolety. Możliwe też, że mama wtargnęła dziś rano do mojego pokoju i je zwinęła.
Otworzyłam leniwie oczy. Przez chwilę patrzyłam na sufit, lecz szybko zmieniłam kierunek. Mój wzrok padł na telefon. Przekręciłam się i wyciągnęłam rękę po te małe, czasem denerwujące urządzenie.
Spojrzałam na ekran i zobaczyłam wiadomość od Mercy.
  Nie zapomnij tylko założyć kąpielówek.
Ciekawe co ona znów wymyśliła. Po co nam kąpielówki. Przecież w naszej okolicy nie ma żadnego basenu.
Zastanawiałam się nad tym jeszcze przez chwilę, aż w końcu wstałam z łóżka. Poszłam do łazienki umyć się. Kiedy już z niej wyszłam, chciałam coś zjeść. Wędrując do kuchni, słyszałam, jak moje jeszcze wilgotne stopy oddają charakterystyczny dźwięk przy kontakcie z podłogą.
Rozbawiło mnie to.
  Przy blacie kuchennym zastałam mamę. Właśnie robiła sobie kawę.
-Część mamo.-powiedziałam zaspanym jeszcze głosem. - Zrobisz mi coś dobrego na śniadanie? Prooooszę.
-A na co masz ochotę? -Spytała.
-Nie wiem. Może na gofry z bitą śmietaną.-Usiadłam przy stole i oparłam się o ścianę za mną.
-Nie ma bitej śmietany. Ale możesz ją zrobić. Mamy wszystkie potrzebne składniki. Ja w tym czasie przygotuję ciasto na gofry.
Byłam tak zaspana, że nie chciało mi się jej robić, ale mój żołądek nie pozwalał mi zjeść gofrów bez bitej śmietany. Wstałam więc, wyciągnęłam wszystko co potrzebne i wzięłam się do pracy.
-Jak ci minęła noc? Nie czułaś się obco w "nowym" pokoju? - Spytała mama. Spojrzała na mnie ale szybko wróciła do robienia ciasta.
-W porządku. Te nowe łóżko jest takie wygodne, że jeszcze bym w nim chętnie poleżała.
-Nic ci nie stoi na przeszkodzie, żeby tam wrócić.
-Stoi.
-Co takiego?
-Mer. Zabiera mnie gdzieś. Wspominała o stroju kąpielowym.
-Ciekawe.-Powiedziała.

Po śniadaniu poszłam się ubrać. Założyłam luźną koszulkę, czarne spodenki i adidasy. Nie zapomniałam oczywiście o stroju kąpielowym.
Później poszłam do łazienki w celu zrobienia makijażu. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu robić makijażu zwłaszcza, że prawdopodobne będę miała kontakt z wodą. Użyłam tylko- tak jak było napisane- wodoodpornej mascary i trochę pudru.
Jeszcze raz poszłam do pokoju, aby spakować potrzebne rzeczy. Schowałam też ręcznik na wszelki wypadek.
Kiedy byłam już gotowa, zeszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Mamy nie było w domu, bo pojechała wcześniej do pracy.
Po chwili usłyszałam dzwonek i głos, który mówił:
  Amy to ja. Otwórz.
Więc otworzyłam. Mer nie przekroczyła progu domu, a już wyciągnęła ręce, żeby przytulić mnie na powitanie.
-To co, gotowa jesteś?
-Oczywiście.
Zamknęłam dom, schowałam klucze do torby i ruszyłyśmy na przygodę.

Szłyśmy lasem, ponieważ było tu cicho i spokojnie. Słychać było tylko szum morza. Droga była przyjemna, ponieważ promienie słoneczne nie mogły przedostać się przez drzewa, więc przez całą drogę towarzyszył nam cień. Zastanawiałam się, co takiego niesamowitego możemy robić na plaży. Leżenie i opalanie się cały dzień raczej nie było zbytnio ciekawe.
-Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Szłyśmy rozmawiając przez cały czas. Nagle Mer skręciła w lewo. Szła teraz prawie niewidoczną ścieżką. Widać było, że nie przechodziło tędy sporo ludzi.
-Idziesz?-Zapytała, nie przerywając spaceru.
-Tak, tak. -Powiedziałam niepewnie.
Dwadzieścia minut zajęło nam dotarcie na drugi koniec ścieżki.
Kiedy miałyśmy wyjść już z lasku, Mer zatrzymała się.
-A teraz zamknij oczy. Tylko nie podglądaj!- Zaśmiała się, po czym złapała mnie za rękę. Ja natomiast zamknęłam oczy, tak jak prosiła. Szłyśmy dalej. Powoli skręciła w prawą stronę i ciągle szła prosto. Chwilę potem zatrzymała się. Teraz dokładnie słyszałam szum morza.
-Możesz otworzyć oczy.- Powiedziała.
Otworzyłam je. Zauważyłam, że znajdujemy się na klifie. Momentalnie ogarnął mnie strach.
-Czy my...
-Będziemy skakać z klifu? TAK!
-Wow.- Strach mnie opuścił.
-Cieszysz się? -zapytała.
-Tak, bardzo. -Powiedziałam z uśmiechem.- Ale czy to bezpieczne?
-Tak. Sprawdziłam wczoraj, czy nie ma na dole żadnych ostrych kamieni, bla bla.
Złapałam ja za szyję i uścisnęłam. Byłam bardzo podekscytowana skokiem do wody z wysokości prawie piętnastu metrów. Mer wie, że lubię adrenalinę. Może nie tak bardzo jak ona, ale lubię.
Szybko zdjęłyśmy ubranie i po chwili stałyśmy już na brzegu klifu.
-Nasze rzeczy zostaną tu. Miejmy nadzieję, że nikt ich nie zabierze.
-Dobra. To co, skaczemy na trzy, dwa, jeden?
-Ok.
-Uff. Zaczynamy odliczanie.
-Trzy..
-Dwa..
-Jeden..
I skoczyłyśmy. Leciałyśmy przez kilka sekund, ciągle trzymając się za ręce. Głośno przy tym piszczałyśmy.
Nie zauważyłam a już byłyśmy w wodzie. Zaczęłam machać nogami, żeby wypłynąć.
Zauważyłam Mer. Widać, że dobrze się bawiła.
-Ja chcę jeszcze raz!-Wykrzyczała.
-Ja też! Wracajmy na górę!
Po drugim skoku wróciłyśmy po nasze rzeczy. Nikt ich na szczęście nie ukradł.
Mercy zabrała mnie na plażę. Tam rozłożyłyśmy ręcznik na piasku i położyłyśmy nasze rzeczy. Zaraz obok wejścia na plażę był sklepik. Mer, z okazji moich urodzin kupiła mi lody i zimne picie.
Opalałyśmy się aż do szesnastej. Później słońce już nie brało tak bardzo jak w południe.
Poszłyśmy więc się trochę pokąpać.
Kiedy zrobiło się ciemno wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Po drodze usiadłyśmy na polanie i patrzyłyśmy w gwiazdy.
-Dziękuję Mer.
-Nie masz za co.-odpowiedziała.
-Tyle dla mnie zrobiłaś. Jesteś niezastąpiona.
-Ty dla mnie też.
Leżałyśmy tak przez godzinę.
Była dwudziesta trzecia, kiedy wyruszyłyśmy do domu. Mało rozmawiałyśmy.
Las był już mroczny. Mogło się wydawać, że zaraz wyskoczy na nas jakiś wilkołak czy inne stworzenie. Oczywiście wierzyłam w takie rzeczy. Czytałam już nie jedną książkę fantasy w których głównymi bohaterami były wampiry, wilkołaki, upadłe anioły. Bardzo mnie zafascynował ten klimat.
Kiedy skończyłam intensywnie myśleć, zorientowałam się, że idę sama. Super, po prostu super. Nie wiem jakim cudem. Pewnie Mer jest gdzieś niedaleko.
Zaczęłam się rozglądać, ale było zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć.
Szłam więc w kierunku domu, bo nie było sensu stać w miejscu i rozpaczać.
Kiedy szłam wąska ścieżką usłyszałam kroki. Serce zaczęło mi bić szybciej. Czy tu naprawdę są nadprzyrodzone stworzenia? Zaczęłam iść szybszym krokiem.
Kroki były coraz bliżej. Spojrzałam do tyłu - nikogo tam nie było. Dziwne.
Trochę się uspokoiłam, dopóki znów nie usłyszałam kroków. Teraz zaczęłam biec. Serce mi waliło, bałam się, że zaraz wyskoczy.
Nie zauważyłam gałęzi, które były na mojej drodze. Uderzyły mnie w głowę, ale nie za mocno. Miałam tylko podrapaną twarz. To mnie jednak spowolniło.
Ten ktoś za mną miał teraz przewagę. Był  już dosłownie za moimi plecami. Gdybym się odwróciła stałabym z nim twarzą w twarz.
Ale tego nie zrobiłam.
Jaka ja byłam głupia.

WybawienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz