Rozdział 29 ~ Las słyszał i widział wszystko

109 21 42
                                    

Uderzyłam z impetem o ziemię, jednak natychmiast po upadku poderwałam się do pionu. Zakręciło mi się w głowie, a płuca musiały się przyzwyczaić do braku tlenu. Krajobraz zmienił się diametralnie. Stałam teraz pośrodku fluorescencyjnego lasu skąpanego w ciemności. Niedaleko znajdywało się błyszczące jezioro.

Wróciłam.

Nie miałam pojęcia gdzie iść, co zrobić. Wciąż trzęsłam się jak galareta - w środku także.

Podczas przenoszenia się wyobraziłam sobie Jezioro Jedności, które było naszym częstym punktem spotkań. Znałam jego położenie na pamięć, oraz wszystkie drogi, którymi dało się gdzieś od niego dojść. Był to idealny punkt, jednak obecnie nic nie było pewne. Nie wiedziałam gdzie znajduje się wróg, nie wiedziałam gdzie mogłaby toczyć się walka. Mogłam nieświadomie wplątać się w niebezpieczny obszar. Potrzebowałam kogoś zaufanego, kto pokierowałby mnie do przyjaciół...

"A może po prostu zadzwoniłabym do jednego z nich?" - pomyślałam i wyciągnęłam z kieszeni telefon.

Z każdym kolejnym sygnałem moje tętno rosło i rosło. Leah nie odebrała. Asher i Yuna również.

"Jasna cholera" - zaklęłam w myślach i poczułam, jak moje oczy zaczynają się szklić. Nie mogłam być taka miękka. Nie mogłam się tak łatwo poddać. Trzeba było ryzykować i walczyć. Zrobić wszystko co byłam w stanie. Z tyłu głowy miałam przeczucie, że to już początek końców. Że nawet nie zorientowałam się, gdy wszystko zaczęło się nieodwracalnie chrzanić.

Podjęłam decyzję, aby ruszyć w stronę bazy. Tam najprawdopodobniej mogłam zastać większość łapaczy, o ile bitwa właśnie nie trwała. Modliłam się, aby był jeszcze czas.

Gnałam przez las, przeskakiwałam nad leżącymi gałęziami i błotnymi kałużami. Starałam się być jak najciszej, ale wątpię czy tak w ogóle się dało. Po pewnym czasie towarzyszyła mi już zadyszka, a nogi zaczynały powoli odmawiać posłuszeństwa. Moją jedyną energią była adrenalina i myśl, że muszę ratować przyjaciół. Trzeba było zapomnieć o wszystkich niedogodnościach. One się nie liczyły i byłam tego świadoma. Mój mózg wyłączył te bodźce i skupił się na należytych rzeczach.

Byłam już w połowie drogi. Było ciężko, jednak jakoś dawałam radę.

A trzeba było zapisać się do księżycowego klubu lekkoatletyki.

Nagle usłyszałam trzask, na który moje serce boleśnie się zacisnęło. Spanikowana zwolniłam i obejrzałam się przez ramię. I to było ogromnym błędem, ponieważ chwilę potem potknęłam się i gruchnęłam na ziemię.

Skrzywiłam się, gdy ból przeszedł moją nogę oraz ledwo zaczynającą się goić dłoń, którą się wsparłam. Całe szczęście wylądowałam na trawiastym terenie, a nie w błocie czy na kamiennym żwirze. Podniosłam się gwałtownie, o mało nie wywracając się kolejny raz. Dyszałam jak oszalała i z przerażeniem wypatrywałam źródła dźwięku, którego się przestraszyłam. Nie widziałam niczego poza roślinami i trasą, którą biegłam. Uznałam, że nie mam na to czasu. Już miałam wracać do biegu, gdy dostrzegłam coś o co się potknęłam, i czego nie chciałam już nigdy więcej widzieć.

Był to zmasakrowany trup. Jego twarz była cała we krwi, postrzępiona. Kończyny oplatały grube pnącza, które wżynały się w ciało. Jedna z nóg była oderwana od korpusu. Krwawa sceneria na stałe wryła mi się w umysł.

Myślę, że większość osób w tym momencie zaczęłaby krzyczeć lub mdleć. Ja natomiast zostałam sparaliżowana przez strach i szok. Stałam nad ofiarą, której życie zostało zakończone w brutalny, niepojęty (jak na razie) dla mnie sposób i całą się trzęsłam. Powoli spojrzałam na nogawki swoich jasnych jeansów, które były teraz całe ubrudzone krwią. Zaczęłam czuć jej zapach. Powoli wszystko zaczynało do mnie dochodzić, a wtedy odwróciłam się i zwymiotowałam.

Rozkwitłam w Świetle Księżyca [W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz