Rozdział 11
Do odważnych świat należy...
Nie na codzień ma się okazję pójścia do łazienki, w towarzystwie chuderlawego ciołka, w dodatku bez broni. A dziś właśnie nadszedł taki dzień. Na tą okazję specjalnie założyłam bluzę Romanoff. Nie chciałam tego robić, ale czym ryzykowałam? Czy mam cokolwiek ważnego, co liczyłoby się dla mnie w tej chwili tak, żebym nie miała ryzykować? Raz się żyje. Albo się uda, albo...
Właśnie.
Nie wiem.
_________________________________________
- Hej Śpiąca Królewno - powiedziała Natasha, widząc śpiącego na stole Steve'a, który kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi gwałtownie podniósł się, a teraz tarł rękoma oczy.
- Ty też nie masz co ciekawego robić, tylko ludzi po nocy budzić?
- Jeżeli godzina 7.00 to dla ciebie noc, to ja jestem ciekawa, co ty takiego w tej nocy robiłeś - kobieta usiadła naprzeciw Rogersa.
Znajdowali się w jednej z sali obrad, należącej do Mścicieli - dużym pomieszczeniu o ciemnych ścianach z widokiem na całą wyspę Triskelion *, która obecnie przechodzi renowację po wydarzeniach sprzed kilku miesięcy.
- Sharon wróciła o 3.00 z Londynu, bo musiała tam jeszcze coś załatwić z rodziną - powiedział, przeczesując niedbale włosy dłonią.
- I co u niej?
- Trzyma się.
- A ty? - zapytała z nutą troski w głosie.
Mężczyzna spojrzał na nią wzrokiem, który dobrze znała - zakłopotanie, zdziwienie, aż w końcu powaga.
- Ale co ja? - spytał, choć dobrze wiedział.
- Oj Steve, Steve... Przy mnie nie musisz udawać - odparła, podnosząc prawy kącik ust lekko do góry - Losy Margaret, a raczej Peggy Carter, są mi dobrze znane i uwierz - przerwała, podpierając głowę na dłoniach - Nie tylko ja. Więc jak?
- Też się trzymam.
- Yhhh, właśnie widać - westchnęła demonstracyjnie - Po co tu siedzisz?
- Zebranie...
- Które dopiero za 2 godziny - Natasha spojrzała na niego znacząco - Coś kombinujesz Rogers.
- Oczywiście, wszechwiedząca Czarna Wdowa...
- Ktoś musi być - skwitowała.
_________________________________________
Podeszłam do lustra w łazience i podparłam się umywalki.
Turkusowa farba zeszła już z czubka głowy. Jeszcze kilka myć i włosy powinny odzyskać już swój naturalny kolor. A był nim rdzawy brąz.
Biorę głęboki oddech i ruszam w stronę prysznica. Zwalniam nieco kroku tuż przed nim, zatrzymuję się i upadam z hukiem na zimną posadzkę. Rękę wyciągam przed tym do przodu, zaraz obok słuchawki prysznica.
Po chwili słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Do pomieszczenia wchodzi mój strażnik.
- Halo! Wszystko w porządku? - szturcha mnie w ramię.
Już słyszę, jak bierze krótkofalówkę do ręki. W ostatniej chwili, kiedy ten już chce nacisnąć przycisk, chwytam słuchawkę prysznicową, obracam się gwałtownie i uderzam nią mężczyznę z takim impetem, że usłyszałam głuchy brzdęk metalu. Wstaję szybko i rzucam narzędzie na podłogę. Nie mam za wiele czasu. Kamery zapewne wszystko zarejestrowały, ale, że jest wcześnie, nie powinno być dużo ludzi, chociaż ktoś zapewne jest. Otwieram uchylone drzwi, rozglądam się po korytarzu, oceniając sytuację. Czysto. Wychodzę i idę szybkim krokiem ku jakiemuś zejściu na niższe poziomy. W tej sytuacji winda to nie najlepszy pomysł, więc idę ku schodom. Gdy już jestem przy nich nagle zza zakrętu wychodzi kilku Czarnych. Szybko obracam się, lecz jest już za późno.
- Ej! Proszę pani! - woła jeden z nich.
- Shall, to nie jest ta spod siódemki? - mówi któryś, a ja wiem, że nie mam już innego wyjścia, jak biec. A za mną biegną inni. Lecę w kierunku schodów do góry, nie mając innego wyjścia.
- EJ STÓJ! - wrzeszczy któryś z nich.
Ktoś włączył alarm.
- Uwaga Agenci! Alarm! Kod 15! - mówi zdyszanym głosem do radia.
Ani mi się śni teraz zatrzymywać. Biegnę do góry po schodach, modląc się, żeby z drugiej strony nikt nie wyleciał. Ale w pogotowiu mam nóż.
_________________________________________
- Nie wiesz przypadkiem, kto sobie wymyślił zebranie o 9.00 rano? - rzuciła ni stąd, ni z owąd Natasha, tym samym wyrywając Rogers'a z zamyślenia.
- Stark - odpowiedział, dalej tkwiąc w zamyśleniu, na co Natasha, już na samą literę S, zareagowała parsknięciem i wymruczała pod nosem niezrozumiałe no, a któż inny.
- O powód już nie będę pytać, bo to raczej logiczne.
- Jeffrey się nie zgodzi.
- No nie wiem. Tony coś gadał, jak ten mu powiedział o mocniejszych powodach, że niby ma te najmocniejsze, ale na ile to prawda...
- Nat! Wyobrażasz sobie co byłoby, gdyby ją wziął do siebie?! Przecież na pewno nie chodzi mu o danie jej dachu nad głową - Steve wstał i stanął przed wielkim oknem z widokiem na cały Waszyngton.
- Ja myślałam o czymś innym - mruknęła, obracając się na krześle w jego stronę.
- Nawet o tym nie myśl.
- Raczej to ty o tym nie myśl - skwitowała z podkreśleniem na ty - Czasami wydaje mi się, że masz taką samą obsesję na jej punkcie, jak Tony.
Steve miał już odpowiedzieć, kiedy nagle po korytarzach całego budynku rozległ się straszliwy hałas.
- Znowu jej gorzej - powiedział znudzonym głosem.
- Idziemy?
- Przestań, Fitz i Simmons to jej pielęgniarki, nie ja.
- Uwaga Agenci! Alarm! Kod 15! - rozbrzmiał czyjś głos.
W tym momencie oboje spojrzeli na siebie po czym zerwali się gwałtownie z miejsc i ruszyli biegiem do miejsca miejsca, ku któremu kierowali się już inni agenci.
Wokół unosiło się mnóstwo wyrwanych z kontekstu słów - rusztowanie, dziewczyna, nóż. Jednak dwójka Mścicieli marszowała w ciszy. Cały czas szli do góry. Białe i zimne ściany korytarzów kontrastowały się z czarnymi kombinezonami, które niczym rzeka płynęły do przodu. I wciąż ku górze.
Po chwili wszyscy się zatrzymali. Steve wraz z Natashą zaczęli przeciskać się przez tłum agentów, choć i tak było ich mało, zważywszy na wczesną porę. Stali w czymś co przypominało betonową, ogromną rurę bez dachu, z dziurami w pewnych odstępach. Wszędzie rozstawione były rusztowania, gdzieniegdzie walały się wiadra, szpachle, a w powietrzu unosił się pył. Panował tam straszliwy ziąb, choć był środek lata. Wiatr szumiał im w uszach.
Część podłoża nie była dokończona. Tam, gdzie go nie było, było rusztowanie, na którego środku, niedaleko wielkiego, świeżo wystawionego okna stała dziewczyna.
Nie wyglądała na przestraszoną. Ręce miała zaciśnięte w pięści, a w jednej z nich wystawała krótka, lśniąca klinga noża.
_________________________________________
Triskelion ➡wyspa, główny ośrodek T.A.R.C.Z.A'y. Można go zobaczyć w Zimowym Żołnierzu, jak helicarriery orą go jak trawę w Sianokosy. W filmie tak tego nie widać jak w komiksach, ale jest to wyspa niedaleko Waszyngtonu.
_________________________________________
Z okazji Międzynarodowego Dnia Kota [który był przedwczoraj...] A ryś to daleki kuzyn kotów... [lynx↔ryś] Proszę, oto rozdział!
Live long and prosper ✌
*w mediach mem, który pewnego razu zrobił mi dzień, ale żeby nie było za fajnie to obok jest muzyczka, która jest z gry Life is Strange [nikt nie słyszał, wcale...] i mimo, że na codzień słucham amerykańskich, grubych bitów, to czasami lubię sobie walnąć coś w stylu Piano Fire*
Się rozpisałam, dobra, Spocky już był, no to...
Nox ⚡
CZYTASZ
First Light
Fanfiction"Poruszanie się szybciej od światła jest niemożliwe, a już na pewno nie pożądane, bo zwiewa czapkę" ~ Woody Allen