Rozdział 4 - To nie może być prawdą.

182 22 0
                                    

Otaczająca mnie przestrzeń była śliczna. Wokół mnie pływało mnóstwo kolorowych rybek i koników morskich. Dno usiane było najróżnorodniejszymi muszelkami. Niektóre były takie wielkie, że nigdy nie podejrzewała bym, iż takie mogą istnieć. Podniosłam jedną, aby jej się dokładnie przyjrzeć. Była różowa, lekko falowana i miała ostre krawędzie. Cały czas płynęłam za mamą, nie odzywała się do mnie, zapewne czekała na moje pytania, jednak ja nie wiedziałam, o co ją zapytać. Płynęłyśmy tak jak mówiła, wzdłuż rowu oceanicznego, który był strasznie długi i nie widać było jego końca. Nikomu nieradziłabym też płynąć głęboko, bo wydawało się, że nie ma dna. Stwierdziłam, że może zapytała mamę, jak wygląda to miasto. W końcu ona tam mieszkała, a ja nie.

– Mamo?

– Tak? – Wyraźnie cieszyła się, że w końcu ją o coś zapytam. Chyba miała dość tej ciszy, w gruncie rzeczy tak samo jak ja.

– Opowiesz mi jak wygląda to miasto? Bo przecież ty tam byłaś, a ja chcę trochę się dowiedzieć o tym miejscu.

– Atent to piękne miasto. Kiedy tam ostatni raz byłam miałam dwadzieścia lat – zaczęła opowiadać.

– Czyli aż siedemnaście lat temu. To bardzo dawno. Pamiętasz jeszcze coś? Ja bym raczej nic nie pamiętała. – Mam strasznie krótką pamięć, ale jeśli ona coś pamiętała, to brawa dla niej.

– Och, kochanie, Atent się nie zapomina. Jest to tak cudowne miejsce, że gdy tylko raz je odwiedzisz, nie będziesz chciała go opuszczać.
– To co jest w nim takiego szczególnego? – przerwałam jej.

– Dużo rzeczy. Widziałaś bajkę o Ariel? – Tak. Uwielbiałam ją, przecież wiesz? – mówiła tak, jakby nigdy tego ze mną nie oglądała.

– Ta bajka strasznie przypomina ten podwodny świat. Niestety nasz jest bardziej skomplikowany. Pełno w nim zależności, różnych istot, klątw, czarów i proroctw.

– Jakich proroctw? pomyślałam. Ten świat robił się coraz dziwniejszy. – Jakich proroctw? – Wiedziałam, że o to zapytasz. Mogę ci tylko to wyjaśnić bardzo krótko. Dobrze? – Skinęłam głową.

– W tym podwodnym świecie wyróżnia się pięć najważniejszych gatunków. I jeśli uda się je połączyć w jedną osobę, to będzie ona posiadała bardzo dużą moc. Nikt nie wie jaką, było już w przeszłości pięć takich przypadków. Niestety każdy jest inny – opowiadała to naprawdę krótko. Tyle chyba, abym zrozumiała, o co chodzi.

– I to tyle? – zapytałam. Mało informacji, a ja chcę więcej.

– Tak, mniej więcej, resztę opowie ci Lili, bo to naprawdę długa historia. – odrzekła.

– A opowiesz mi coś o Lili? – Byłam bardzo ciekawa przyjaciółki mamy. Rzadko przedstawiała mi swoich przyjaciół. Jednym z wyjątków była Marte. Nie wiedziałam, ile dokładnie ma lat, może coś koło, czterdziestu, ale wyglądała pięknie.

– Lili – uśmiechnęła się na dźwięk tego imienia – jest szalona, choć ty nazwiesz ją dziwną, ale ona wcale taka nie jest. Ma różowe włosy i zielone oczy. Kocha tańczyć, śmiać się i robić głupie rzeczy. Jest ekstrawertyczką.

– Mówisz tak, jakbyś nadal miała z nią kontakt – zauważyłam, no bo skąd wie się takie rzeczy, z bycia szalonym można wyrosnąć.

– Bo mam – odpowiedziała.

– Ale jak, przecież nie mogłaś wchodzić do morza. Znaczy przemienić się – zdziwiłam się.

– Listy. Pisałyśmy je do siebie co tydzień. Niestety już od wielu lat żaden nie przyszedł – oznajmiła ze smutkiem.

– Musiało się coś stać – powiedziałam po namyśle.

– Tak stało się. Wysłałam Marte, aby dowiedziała się o co chodzi. Nie posłałam jej do miasta tylko do pobliskiej osady, jako że ona sama nawet nie chciała tam wracać. Tak więc wysłałam ją, przybyła po trzech dniach. Otworzyłam usta, żeby zapytać się czy Marte była kiedyś syreną, ale uniosła tylko rękę, dają znak, abym jej nie przeszkadzała, po czym kontynuowała: – Zapytałam się jej, czy czegoś się dowiedziała. A ona na to, że tak. I opowiedziała mi o tym, jak Rostell rzuciła klątwę na miasto. Nikt nie mógł z Atent wyjść, a jedynie wejść. Opowiedziała też o tym, że aby odwrócić klątwę prawdziwy dziedzic może, aby przełamać klątwę.

– Ostatnie zdanie wypowiedziała niemal szeptem.

– No to po co ja tam się udaję? – zapytałam, bo na zdrowy rozum kto by tam się udawał, skoro już nigdy stamtąd się nie wydostanie?

– Bo musisz. Wiele rzeczy ci nie powiedziałam. Musi to zrobić Lili. Po tym zaczęła się krztusić. Tak, że nie mogła złapać oddechu. Coraz bardziej kaszlała, po czym zaczęła wymiotować krwią. Widok był przerażający.

– Mamo co ci jest? – wypaliłam jak głupia. Wiedziałam, że ona umiera. Klątwa rzucona na nią zaczynała się spełniać. Nagle pochyliła się. Musiała stracić równowagę, bo upadła na ziemię. Zwijała się w kłębek nadal wymotując i krztusząc się. Próbowała powiedzieć mi coś jeszcze, lecz ja nie mogłam jej zrozumieć. Pochyliłam się nad nią.

– Spokojnie mamo. – Co ja gadam? Przecież nic nie mogę zrobić. Patrzenie jak umiera wcale nie jest smutne. To jest sto razy gorsze niż ja sama bym umierała. Żal, gorycz i rozpacz, tyko to dodać i pomnożyć nie wiadomo ile razy takie to uczucie. Jest to strasznie przytłaczające. Przewijały mi się wszystkie wspomnienia. Kiedy uczyła mnie jeździć na rowerze, kiedy przez przypadek poślizgnęła się na chodniku, wpadła w kałuże i się z niej śmiałam, jak mnie potem do niej wciągnęła. Nawet to, kiedy odbył się pogrzeb dziadka i babci, była wtedy taka smutna ja też, ale nie rozumiałam tego wtedy, teraz już tak. Wiedziałam już jak to jest stracić osobę, którą się kocha i było to okropne nie ważne ile razy na mnie na krzyczała, ile razy dała szlaban. Wszystko szło w niepamięć. Liczyło się to, że nie chcę, aby ona umierała. Zalałam się łzami. Nagle zdałam sobie sprawę, że mama chcę coś do mnie powiedzieć.

– Co tam mamo? – zapytałam, ale ja byłam głupia!

– Kochanie, nie martw się – powiedziała tak, że ledwo ją zrozumiałam. Myślałam, że to już koniec, lecz ona ostatkami sił dodała: – Musisz zostać w morzu jeszcze miesiąc. Inaczej twoja przemiana nie dojdzie do skutku. Po czym odeszła raczej zapadła w błogi sen przynajmniej tak to dla mnie wyglądało. Nie ruszała się, ani nie oddychała. Jedyne co mi przyszło do głowy to czy syreny w coś wierzą i czy mają jakiś pogrzeb, ale ja nie miałam do tego głowy. Straciłam mamę ostatnią osobę z mojej rodziny.Teraz jednak jedyne czego pragnęłam to wypłakać się. Choć i tak moje łzy nie przywrócą jej życia. Trochę mi to zajmie nie dość, że mam mętlik w głowie to teraz zastanawiam się nad jednym co powiedziała. Moja przemiana nie dobiegła do końca i, że jeszcze muszę żyć tutaj przez miesiąc. Miesiąc tak krótko, ale jednak to trzydzieści dni, 720 godzin, 43200 minut i ileś tam sekund. Tak to naprawdę krótkie. Po tym jak się wypłakałam postanowiłam jedno. Muszę dostać się jak najszybciej do Lili, ale chyba zostanę tu jeszcze trochę i sobie popłaczę przecież co ja będę tu robić przez miesiąc, albo o wiele wiele dłużej. To ja zdecydowanie wolę jeszcze się po mazgaić.

Morska opowieśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz