-Ted? To ty?-zapytałam z niedowierzaniem.
-Tak. San?- w odpowiedzi jedynie uśmiechnełam się szczerze, co chłopak odwzajemnił.
-Myślałam, że już nigdy cię nie zobacze!
-Też dostałaś ten list?
-Nie. Do mnie przyszła profesor McGonagall.
-Jesteś tu od początku roku?
-Niedawno przybyłam.
Przez dłuższą chwile patrzyliśmy sobie w oczy z uśmiechem.
-Tęskniłam za tobą, bardzo.
-Ja też- po tych słowach przytulił mnie. Nie odskoczyłam, bo wiedziałam, że on nic mi nie zrobi.
-Do jakiego domu trafiłeś?-zapytałam gdy wyrwałam się z jego objęć.
-Trafiłem do Gryffindoru -powiedział dumnie. -A ty?
-Slytherin!
-Cieszę się. Pasuje ten dom do ciebie idealnie.
-Przecież wiem- zachichotałam.
-Jak cię traktowali w sierocińcu przez ten ostatni miesiąc?
-Tak jak zwykle...-posmutniałam gdy przypomniałam sobie o tym wszystkim co miało tam miejsce. Poczułam, że Ted obejmuje mnie ramieniem więc przybliżyłam się do niego.
-Mogłem zostać...
-Wcale nie. Musiałeś iść... a pozatym to jest przeszłość więc nie wspominajmy jej...
Ted lekko się do mnie uśmiechnął. Usłyszeliśmy Pottera, który oznajmił, że lekcja dobiegła końca.
-Co masz teraz?-zapytał mnie.
Wyjełam kartke i spojrzałam na nią.
-Eliksiry. A ty?
-Transmutacje. Ale możemy spotkać się potem.
-Może o 16 nad jeziorem?
-Chętnie. To widzimy się potem!-powiedział odchodząc odemnie.
Ostatni raz uśmiechnełam się do niego i poszłam w strone zamku. Poszłam za grupką osób z mojej klasy, którzy szli na eliksiry. Po drodze zaczepiali mnie jacyś uczniowie a ja ich zignorowałam.
Gdy zaczeła się lekcja profesor Malfoy zaprosił nas do klasy. Naszym zadaniem było przygotowanie eliksiru na leczenie ran. Poradziłam sobie z tym wyjątkowo sprawnie. Oddałam eliksir i czekałam na koniec lekcji. Gdy się skończyła wyszłam z klasy. Była godzina 10. Dopiero o 11 miałam lekcje zaklęć. Postanowiłam, że poszwędam się po szkole. Dotarłam gdzieś do opuszczonego korytarza. Uwielbiałam takie ciche miejsca. Usiadłam gdzieś pod ścianą i już miałam wyjąć książke gdy nagle ktoś złapał mnie za rękę.
-El! Nie strasz mnie tak
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i zachichotała.
-Oj przepraszam. Nie chciałam cię wystraszyć.
-Co tu robisz? Nie powinnaś być na lekcji?
-Zaraz pójdę tylko mam pytanie.
-O co chodzi?
-Lubisz ryzyko?
-No.. tak. A co?
-A bo mam propozycję. Mogę ci pokazać pewne miejsce, w którym podobno straszy. Co ty na to?
-No w sumie to czemu nie-po tych słowach El uśmiechnęła się do mnie.
-Dobra, uciekam. Widzimy się potem - jak powiedziała, tak zrobiła.
Zostałam sama, nareszcie. Jednak nie miałam ochoty na czytanie. Wstałam, ale zakręciło mi się w głowie. Opadłam pod ścianę. Nagle zrobiło mi się gorąco. Poczułam, że oddycham z trudem. Zamknęłam powieki. Odplynęłam w nicość.
W końcu mogłam otworzyć powieki. Gdy to zrobiłam zobaczyłam miejsce, w którym już kiedyś byłam.
-Witaj ponownie Sandro.
"Ten głos... Znam go..." mówiłam sobie w myślach.
-Ojcze..?- spojrzałam na niego. On patrzył na mnie, ale tak... obojętnie.
-Wezwaniem cię tu, ponieważ musze ci coś powiedzieć.
-O co chodzi? - wstałam choć było mi niedobrze i kręciło mi się w głowie.
Jednym sprawnym ruchem nadgarstka mój ojciec wyczarował mi krzesło, a ja na nie opadłam.
-Grozi ci i całemu światu czarodzieji wielkie niebezpieczeństwo. Lord Voldemort chce przedostać się do waszego świata.
-Niby jak...? - nadal mówiłam słabym głosem.
-To próbuje rozszyfrować.
-Rozumiem. Wiec dasz mi znać jak coś?
-Tak.
Nastała cisza, która ciągnęła się i ciągnęła. Patrzyłam mu w oczy, a on wydawał się taki spokojny, obojętny.
-Coś cię nurtuje. Masz do mnie jakieś pytania?
-Tak, mam jedno pytanie, które chciałam ci zadać od bardzo dawna.
-Jak ono brzmi?
-Kim jest moja matka?
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Jednak nie odzywał się.
-Mów.
-Nie możesz wiedzieć kim ona jest.
-Niby dlaczego? Skoro nie mam ojca na tamtym świecie chce mieć matkę- mój głos był stanowczy.
-Dlatego, że ona cię skrzywdzi. Ona jest po stronie Czarnego Pana. Nie powiem ci nic więcej.
W duchu go przeklnęłam. Po chwili zrobiło mi się zimno.
-Pobladłaś. Jesteś tu za długo. Musisz wracać. Wezwe cię gdy tylko dowiem się więcej.
Kiwnęłam głową na znak, że wszystko rozumiem. Całą siłą woli skupiłam się aby wrócić do realnego świata.
Udało mi się. Chciałam otworzyć oczy, ale nie potrafiłam. Czułam, że leżę w kałuży krwi. Ktoś mnie podniósł. Wziął na ręce. Nie miałam siły na jakikolwiek protest. Chwilę potem nie czułam już nic. Zemdlałam.
Obudziły mnie promienie słoneczne padające na moją twarz. Otworzyłam oczy bardzo powoli. Byłam w jakimś szpitalu. Głowa strasznie mnie bolała. Nie mogłam się ruszać.
-Obudziłaś się, nareszcie-był to głos profesora Pottera.
-Co się... - szeptem spytałam.
-Znalazłem cię zakrwawioną na podłodze. Odpocznij.
-Nie ch... - wstrzyknął mi coś w rękę. Poczułam się senna. Zasnęłam.
Macie wasz upragniony rozdział. Następny pojawi się gdy będę miała jakąś dłuższą przerwę od szkoły. Czekam na pozytywe oceny.
Pozdro!
CZYTASZ
Sandra Snape: moja moc//ZAWIESZONE
FanfictionDla Sandry miał to być ten dzień zapowiadał się jak każdy inny w tym przeklętym miejscu, które większość nazywa łagodnie Domem Dziecka. Niespodziewany gość - i wiadomość, jaką ten ze sobą niósł - sprawiła, że całe dotychczasowe życie dziewczyny miał...