Rozdział 10

131 12 4
                                    

Obudziłam się, kiedy pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju. Przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia. Wilczyca. Krew. Złość. Donny. Sztylet. Film. Ah... Rozbolała mnie głowa. Podniosłam się i rozejrzałam, spałam na kolanach Donna, podczas gdy on odchylał głowę do tyłu, na oparciu kanapy. Słyszałam jego równy oddech. Jego czarne włosy były w nieładzie, każdy w inną stronę. Mogłabym patrzeć tak na niego przez wieczność.

Ale jednak nie teraz. Wstałam i zaczęłam szukać po szafkach w kuchni czegoś na migrene. Przeszukałam wszytsko, dosłownie! Pod zlewem znalazłam nawet fartuch, z różowym napisem "Pocałuj kucharza ❤" i babeczkami z lukrem dookoła. Parsknęłam śmiechem i nagle usłyszałam za sobą kroki.

-No nie. - Donn stał za mną z bananem na twarzy. - A miałem nadzieję, że tego nie znajdziesz i będzie normalnie. - Zaśmiał się.

-Nadzieja matką głupich - Tym razem to ja puściłam oczko.

-Ale tylko ona pozostaje je końca. - dokończył. - Czego tak właściwie szukasz, bo wątpię, żeby twoim celem było... TO. - Zabrał mi ten jakże dziwny przedmiot z rąk i włożył niedbale to najwyższej szafki, abym nie mogła go dosięgnąć. Był dużo wyższy...

-Głowa mnie boli...

-Ah... Brawo dla mnie. - Uderzył się ręką w czoło. - Nie mam żadnych leków. Muszę wybrać się do miasteczka. Dasz sobię tu radę? Zrobić Ci śniadanie?

-Poradzę sobie. Idź się zbierać, bo niedługo już ze mną nie wytrzymasz. - zaśmiałam się.

Chłopak się tylko uśmiechnął i poszedł na górę się przebrać. Otworzyłam lodówkę i pierwszym co rzuciło mi się w oczy był dżem truskawkowy. Oh, pyszności.

Posmarowałam kromkę chleba i zjadłam. Najprostsze śniadanie na świecie, a jakie dobre! Zapewne w poprzednim życiu byłam fanką numer jeden truskawek.

Kiedy jadłam drugą porcję przyszedł Donn. Ubrał długie bordowe spodnie i szary t-shirt z dekoltem wyciętym w trójkąt, obszytym białą nitką. Spojrzałam na stopy. Czarne skarpetki.

-Brawo, jestem dumna. - Klasnęłam w dłonie kilka razy.

-Hm? - Wziął ostatnią kromkę i w mgnieniu oka ją pochłonął.

-Twoje skarpetki pasują!

-Ah. - Wywrócił oczami. - Zadziwiasz mnie. - Wziął kosmyk moich włosów w dwa palce i zaczął im się uważnie przyglądać. - No nic... Wychodzę, powinienem być koło południa.

-Uważaj na siebie. - Pomachałam mu, kiedy stał w drzwiach.

-Jasne. - Zaśmiał się i zamknął za sobą.

Siedziałam przy stole nad pustym talerzem. Ból głowy nie dawał mi spokoju. Położyłam się na kanapie i tyle było z produktywnego poranka. Minął już dłuższy czas od wyjścia Donna, a ja próbowałam właśnie zasnąć, kiedy zobaczyłam czyjąś twarz w oknie. Serce podskoczyło mi do gardła. Rozpoznałam go. To ten gość, który złapał mnie wtedy w lesie i Donny mnie uratował. Był tylko jeden problem. Teraz go tu nie było, a ten straszny facet właśnie wybił szybę. Serio? Nawet się nie zadrapał, a przecież nie miał rękawiczek.

O dziwo trzeźwo myślałam i szybko wpadłam do pokoju Donna, bo wiedziałam, że został tam sztylet. Drugi był w lazience. Kiedy biegłam z jedno pokoju do drugiego on był już na schodach. Widocznie byłam jego celem. Był na wysokości moich nóg. Złapał mnie za kostkę, co poskutkowało bolesnym upadkiem i siniakiem na brodzie

-Zostaw! - Odwróciłam się i przyjechałam ostrzem po jego nadgarstku zostawiając głęboka ranę w której pociekła krew. Zabrał dłoń.

Puściłam się pędem w stronę łazienki. Nie myślałam jak sobie z nim poradzę. Poprostu wzięłam broń do ręki, podniosłam głowę i wyprostowałam się. Może to jakiś instynkt, odziedziczony po naszych przodkach? Chyba zrobiłam to aby wyglądać na groźniejszą.

Podeszłam do drzwi, ale on już tam stał. Na nie wiele zdała się moja groźna poza. Żucił się na mnie. Upadłam na białe kafelki w łazience, a sztylety z tępym dźwiękiem, poturlały się pod ścianę. Mój oprawca się schylił i złapał mnie za szyję. Miał bardzo duże dłonie. Uniósł mnie. Kiedy moje stopy oderwały się od ziemii, zaczął mocniej zaciskać dłoń. Zaczęłam się krztusić i kaszleć, on mnie dusił. Próbowałam oderwać jakoś jego rękę od szyji, ale nie miałam na tyle siły.

-Puść mni... - Brakowało mi już powietrza. Czułam się, jakby ktoś wbijał mi tysiące małych noży w płuca.

Patrzył mi prosto w oczy i się nie odzywał. Widziałam w nich szaleństwo. Może był opętany?

Traciłam już kontakt ze światem. Miałam mroczki przed oczami i przestałam już nawet kaszleć. Moje ciało zaczynało się poddawać...

Czy naprawdę tak miałam umrzeć? Uduszona przez kogoś, kto po prostu uwziął się na mnie, w łazience trzy razy większej od przeciętnej?

-------

Uprzejmie proponuję Wam przesłuchanie piosenki wyżej. No dobra żart. Wręcz Was do tego zmuszam haha :)

Smak krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz