* 17:45 *- Więc jak? Zgodzisz się ? - pytam rzucając na nią szybkie spojrzenie, po czym z powrotem skupiam się na drodze.
- Nie wiem, Ben .. - duka. - Na pewno zabrałoby mi to jakąś większą część czasu, a i tak nie mam go za wiele. Przecież wciąż pracuje, no co prawda teraz mam taki mini urlop chorobowy, ale za tydzień znów powiem 'cześć', ołówkowej spódnicy. Dodatkowo musiałabym zrzucić parę kilo, przez co wyglądałabym jeszcze gorzej niż teraz. - kończy, a ja analizuję jej argumenty. Chloë zawsze miała zapał do medellingu, ale raz trafiła na złego fotografa, który nie dawał jej żyć po pracy. Śledził ją, wypisywał SMS-y, dzwonił, nachodził. Kiedy mi o tym w końcu powiedziała postanowiłem z nim 'pogadać'. I wtedy przestał. Miałem małe kłopoty za ten wybryk, ale podaliśmy powody i sprawa jakoś ucichła. Wydaje mi się, że ona po prostu się boi.
- Słuchaj.. - zaczynam. Czuję jak na mnie patrzy i odrazu nie potrafię się wysłowić. - Wiem, że się boisz i masz do tego święte prawo, ale niechciałbym, żebyś przez jednego psychopatę niszczyła marzenia. Obiecuję, że nic złego cię nie spotka jeśli się tam zgłosisz. - Staram się zachować opanowywany ton i gdy kończę, powoli wydycham powietrze. Nagle czuję jak dziewczyna łapie mnie za ramię, opuszczam je z kierownicy i splatam nasze palce.
- Kocham cię, ale proszę, nie każ mi teraz o tym myślec .. - prawieże szepcze i spogląda przed siebie.
Droga mija spokojnie w ciszy, wydaje mi się, że oboje jesteśmy zmeczeni podróżą dlatego panuje taka atmosfera. Jescze niespełna 20 km i będziemy u rodziców Chloë.**
- Chloë! - słyszę głos, który znam bardzo dobrze. Odwracam się i widzę jej mamę, schludnie ubraną, uczesaną i promienną jak zawsze. - Benjamin ! - zwraca się też do mnie, posyłając mi uśmiech pełen radości. - Tak się cieszę, że już jesteście, a co dopiero Karmen, hahahaha. Chodźcie, zaprowadzę was do Taty, źle się poczuł więc dlatego nie wyszedł. - macha do nas ręka, zachęcając do podążania za nią.
Dawno mnie tu nie było. Podjazd jak zawsze zamieciony, a przed nim uchylony garaż. Wokół znajduje się mnóstwo kwiatów, drzew, drzewek i krzaków. Wchodzę na drogę wyłożoną kamieniami i po raz pierwszy od dawna czuję się swobodnie. Chciałabym zostać tu jeszcze przez chwilę, ale czuję lekkie szarpnięcie i wiem, że to ona. Staram się otrzeźwić i ruszam dalej.**
- Karmen! - wołam w oczekiwaniu na widok białego owczarka podhalańskiego. Zaczynam nerwowo krążyć, przyspieszam kroku i nie wiem co sie ze mną do dzieje. Słyszę mnóstwo szumów wokół , krzyk, telefon ..
* - Benjamin!! Ben! Ben.. Skarbie ! - widzę ciocię Kattis biegnąca w moją stronę, zalaną łzami i dopada mnie dezorientacja. Wpada mi w ramiona, szarpie i krzyczy. Staje się wiotka, a ja nie wiem co robić. Stawiam ją przed sobą próbując złapać kontakt wzrokowy. Mam wrażenie, jakby miała za chwile umrzeć.
- Ciociu! Ciociu, spójrz na mnie! Słyszysz?! Proszę spójrz na mnie. - krzyczę, choć sam nie wiem dlaczego. - Spokojnie, już spokojnie, powiedz mi tylko co się stało, obiecuje, że Ci pomogę, tylko coś powiedz. Proszę, nie płacz już, ciociu.. - widzę jak podnosi wzrok i widzę też, że jej oczy chyba nigdy wcześniej nie były tak zmęczone, czerwone i napuchnięte jak teraz.
- Twoi rodzice, Benjaminie. Twoi rodzice .. Oni ..- znów opada na mnie i zaczyna szlochać. Nie kończy zdania. Marszczę brwi i czuję niepokój.
- Chwila, zaraz.. Co?! Co moi rodzice?! Przecież są w Teksasie.. Tak ?
Jedyne co zauważam to to jak kręci przecząco głową po czym ociera nos chusteczką.
- Kattis !! - podnoszę głos. - Co się u licha dzieje ?! Co jest z moimi rodzicami ?! Odpowiedz wreszcie ! - zaczynam panikować. Przez jej zachowanie mam złe przeczucia.
- Kochanie.. Oni.. Oni ..- odpowiada w końcu przerywając czasem by zaczerpnąć powietrza. Widzę jak jej ciężko, ale mnie rownież. Wpatruje się w nią z nadzieją w oczach. Niech tylko skończy to zdanie..
- Kattis, prosze cię.. - macha pospiesznie głową na znak zamiaru skończenia zdania. Wciąż trzymam ją za ramiona, aż bledną mi kłykcie. Zdaję sobie z tego sprawę i lekko uwalniam uścisk.
- Samolot, w którym lecieli dostał awarii silnika, piloci próbowali coś z tym zrobić, ale było za późno.. Boże, Benjamin oni zginęli! Rozbili się! - zaczyna bełkotać przez łzy napływające do jej oczu. A ja ? Ja stoję. Czuję jak moje nogi wiotczeją, oblewa mnie fala gorąca, zaczyna kręcić mi się w głowie, twarz staje się niebezpiecznie ciepła, a oczy zaczynają piec. Ta wiadomość odebrała mi mowę, nawet już nie mrugam. Czuję ukłucie w sercu i marzę tylko o tym by więcej się nie obudzić. Słowa Cioci Kattis rozbrzmiewają w mojej głowie i nagle wszystko zaczyna boleć sto razy mocniej. Łzy zaczynają spływać po moich policzkach, nie kontroluje tego. Puszczam ciocię, odwracam się i zaczynam biec. Serce rozrywa mi się na miliony części, brakuje mi powietrza, gdzieś za mną słyszę nawoływanie. Nie patrzę za siebie . Wbiegam w nieduży lasek, rozpiera mnie agresja połączona z ogromnym bólem, zauważam masywne drzewo i cisne w nie pięścią. Raz, drugi, trzeci, za czwartym czuję pulsujący ból, ale mimo to nie przestaję. Dołączam drugą pięść i teraz uderzam obiema. Rozmazuje mi się obraz, ale dostrzegam strumyki krwi spływającej po moich dłoniach i przedramionach .
- Dlaczego .. Dlaczego.. Dlaczego, do cholery!!! - wrzeszczę, choć wiem, że i tak nikt mnie nie usłyszy, a napewno nie odpowie. W tym momencie czuję wibracje w mojej prawej kieszeni od spodni, wyczerpany sięgam po telefon i patrzę na ekran, gdyby nie była to Chloë, zapewne bym go roztrzaskał. Odbieram.
- Benjamin ! Skarbie ! - ona rownież szlocha. - Gdzie jesteś?
Drżą mi wargi i naprawdę nie mam już siły płakać, ale ból, który trzyma mnie ciasno w swoich piekielnych ramionach jest ponad moje siły. Zamiast odpowiedzieć, po prostu panicznie wdycham powietrze, ciągnę nosem i wyje.
- Ben .. - słyszę jej kojący, choć zapłakany głos i wiem, że chce dobrze.
- Lasek, przy domu Kattis.. - są to jedyne słowa, które daje radę z siebie wydobyć po czym rzucam komórką w najbliższy Dąb. Koniec. Osuwam się na ziemię, kulę kolana i marzę o tym by ujrzeć ich uśmiechy. *- Ben ? - Pod wpływem jej dotyku przeszedł mnie dreszcz. - Ej, co się dzieje? - Chloë marszczy brwi. Kręceniem głowy zapewniam ją o tym, że wszystko jest w porządku. - Chodź. - mówi. Czuję, że już dłużej nie mogę i chowam twarz w jej włosach. Dziewczyna wplata palce w moje włosy i delikatnie gładzi plecy. Jej dotyk mnie uspakaja. Powstrzymuje się od pokazania swojego bólu, bo nie chcę, żeby o tym myślała. Odrywam się od niej, całuję w czoło i uśmiecham delikatnie. Wciąż nic nie mówiąc łapię ją za rękę i ciągnę za sobą do domu.
CZYTASZ
I Lost Hope.
Short StoryKiedy pożegnałaś się już ostatecznie Coś we mnie umarło i leżałem w łóżku, we łzach całą noc Sam, bez Ciebie obok.