3

89 7 1
                                    

Chłodne powietrze ostudziło nieco zbierającą się we mnie złość i nienawiść. Nowy Jork był taki cichy o godzinie 6 rano, puste ulice, pełno wolnej przestrzeni. Tylko raz po raz napotykamy jakiegoś zaspanego człowieka z czarną teczką w ręku, pędzącego do pracy. W tym całym biegu nie ma nawet czasu,żeby na ciebie spojrzeć, nie pomyśli ,że to właśnie w tym momencie komuś dzieje się krzywda, że ktoś histerycznie płacze i tęskni za kimś kogo nigdy już nie spotka, że ktoś wieczorem wczoraj usnął, a dzisiaj już się nie obudził, że w tej sekundzie rodzi się jakieś dziecko i również ktoś walczy o życie, bo przecież jego to wcale nie dotyczy. Spojrzałam na pasy przez które przechodził właśnie jakiś napity facet. Chwiał się na wszystkie strony świata,zrobił mały krok do przodu, a następnie wywrócił się na plecy. Spojrzałam na światła, które zmieniły się w ostatnich sekundach z zieleni na czerwień, sygnalizując tym samym samochodom ,że mogą ruszyć. Na szczęście na drodze nie było żadnego auta. Podbiegłam do starszego pana, odzianego w zieloną ,poplamioną i dziurawą kurtkę, na głowie miał czarną czapkę. Już na kilometr wyczuwałam ten okropny smród wódy i fajek. Cały czas leżał na plecach.

-Halo, proszę pana- przykucnęłam i potrząsnęłam nim lekko,starzec otworzył oczy.-Wszystko dobrze ?-spytałam niepewnie.

Mężczyzna z pomarszczoną i wyniszczoną przez alkohol twarz, uśmiechnął się do mnie, pokazując swoje braki w uzębieniu.

-Tak-powiedział ciepłym głosem, z jego ust wydobył się okropny odór alkoholu.-Sprawdzałem , czy na tym świecie są jeszcze jacyś dobrzy ludzie- odezwał się jak gdyby nigdy nic.

Wstał, otrzepał się i zszedł z pasów, zostawiając mnie samą.Przez dłuższą chwilę stałam zdumiona,albo koleś był jakiś walnięty ,albo alkohol uderzał mu już do głowy. Zapomniałam,że nadal stałam samotnie na pasach, nie poruszając się z miejsca. Głośny pisk opon wyrwał mnie z zamyśleń. Spojrzałam na prawo i kilka centymetrów przed sobą zobaczyłam czarne BMW, dopiero teraz do mnie dotarło, co mogło się stać. Zrobiłam się cała czerwona. Zobaczyłam jak drzwi samochodu otwierają się, wyobraziłam sobie łysego kolesia w czarnej skórzanej kurtce z wielkim kijem bejsbolowym. Jednym słowem czekałam na zbierający się dla mnie łomot, za chwilę zadumy i rozmyśleń na środku pasów. Z samochodu wyszedł umięśniony brunet w czarnej skórzanej kurtce bez kija z dziwnym uśmiechem na twarzy. Wytrzeszczyłam oczy. James, doktor James. Cholera,że to akurat musiał być on.

-Na litość boską, dziewczyno, co ty robisz na środku pasów o godzinie-spojrzał na zegarek- 6.24 ?-dokończył pytaniem, chyba mnie nie poznał.

-Ja-ja tylko- jąkałam się, nie wiedziałam, co powiedzieć,a jego ogromne, błękitne oczy wlepiały się we mnie, oczekując sensownej odpowiedzi-zamyśliłam się- odpowiedziałam w końcu.

Parsknął i podszedł do mnie bliżej, zmierzył od góry do dołu i uśmiechnął się.

-Często tak masz ?-spytał kpiąco.

Spiorunowałam go wzrokiem, a w głębi duszy zaśmiałam się z samej siebie, jak można być taką gapą.

-Nie.-odpowiedziałam chłodno.

Odsunęłam się od niego i chciałam już ruszyć na chodnik, kiedy James odezwał się.

-Jannet ?-odwróciłam głowę i spojrzałam na niego.-Chcesz może o tym porozmawiać ?-spytał z poważną miną na twarzy.

Zawahałam się przez chwilę, wydawał się być całkiem sympatycznym facetem.

-Znam fajną knajpkę z całkiem dobrą i pobudzającą kawą, nie daj się prosić -kiwnął głową,żebym wsiadła do jego samochodu.

Za nim trąbiło jakieś auto, jednak James nie miał zamiaru ruszać beze mnie. Twardo stał i czekał.Nie pewnie podeszłam do niego.

- Mam nadzieję, że ta kawa będzie wystarczająco dobra- uśmiechnęłam się , na co brunet wyszczerzył swoje białe zęby.

Obszedł ze mną samochód i otworzył mi drzwi do miejsca pasażera. Za nami stało małe ,zielone autko, które co chwile trąbiło, najprawdopodobniej siedział w nim facet w garniturze z czarną teczką, który nie miał czasu na nic.



You must be strongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz