Prolog

153 12 2
                                    

Jechaliśmy ciężarówką. Koło mnie siedzieli dwaj, niewiele starsi ode mnie sierżanci. Jeden z nich, Krwawy, miał krótko przystrzyżone blond włosy. Jego zielone oczy wykazywały spokój... jak zawsze. Był wysoki i bardzo szczupły. Na jego kolanach spoczywało UMP z dość oryginalnym kamuflażem. Był on robiony na podstawie matrixowej, a przy lufie widniało, napisane różowymi literami, imię jego ukochanej. Drugi, Skała, był łysy i ogromny. Potrzebował dwóch miejsc, by w miarę wygodnie się usadowić. W piwnych oczach drzemały gniew i zapał... który ujawniały się tylko podczas walki. Obok jego nogi, opierał się o ławę jego shotgun. Wyglądał na nieco zmodyfikowaną XM'kę. Na kolbie widniała płonąca czaszka. Sam siedziałem w kącie. Na szyi przywiązaną miałem czarną chustę ozdobioną ciemnoniebieskim haftem w motywie roślinnym. Głęboki kaptur mojej kurtki spoczywał teraz na moich plecach. Na serdecznym palcu prawej dłoni miałem sygnet w kształcie głowy wyjącego wilka. Dmuchnąłem z irytacją na grzywkę, która opadła mi na lewe oko. Na kolanach trzymałem swój karabin. Dragonov. Odpowiednio ulepszony.

-Słuchaj Wilczku... - Zerknąłem na Krwawego. Zamilkł na chwilę, nie wiedząc jak się wypowiedzieć. - Zostałeś dopiero co przeniesiony, prawda? - Skinąłem głową. Krwawy podniósł głowę i wpatrywał się przez chwilę w sufit. - Znasz szczegóły misji?

-Wiem, że zmierzamy na tereny rebelii. Nie wiem gdzie dokładnie, ale podobno mamy zabezpieczyć jakąś ich bazę. Nic więcej.

-Tak, jak się spodziewałem. W rzeczywistości, to misja samobójcza. W bazie znajduje się wysoce radioaktywny generator, według doniesień radarów, a naszym zadaniem jest go zabezpieczyć. I to bez kombinezonów. Podobno rebelia ma zamiar skapitulować i oddać się w nasze ręce, ale zażądała, byśmy zginęli. Dlatego został utworzony ten generator. I dlatego nas tam zawożą.

-Ech... I jak zwykle nie możemy nic zrobić. Rząd nie interesuje się ludźmi. Czy to cywilami, czy tu żołnierzami, czy kimkolwiek innym. Dba o siebie. Ma oddać trzech ludzi za pokój, który zapewni mu trwałość, zgadza się bez wahania. Gdyby... - Urwałem i przesunąłem palcami po mojej sniperce. - Gdyby tylko nadarzyła się okazja, wystrzelałbym ich co do joty.

-Ja też, wierz mi. Ale nic nie zdziałamy.

-Żołnierze to tylko marionetki. - Odezwał się Skała. - Mięso armatnie, mające się poświęcać i ginąć za innych... z czego dla znacznej większości jesteśmy co najwyżej obojętni. Ludzie pewnie o nas nie usłyszą. O naszym poświęceniu. Pewnie powiedzą, że zostaliśmy tajemniczo zamordowani.

-I przez kilka miesięcy będą prowadzić akcję w poszukiwaniu zabójcy, a w końcu sprawa zamilknie. - Dokończyłem. Dalej jechaliśmy w ciszy. Po godzinie dojechaliśmy na miejsce. Wysiedliśmy i ze spuszczonymi głowami. Skała wyważył drzwi. Zeszliśmy po schodach pod ziemię. Ujrzeliśmy generator. Krwawy spojrzał na nas.

-Już czas... Gotowi? - Skinąłem głową. Skała stał niewzruszony. Krwawy spojrzał na niego i uśmiechnął się smutno. Następnie zerknął na mnie. Wpatrywał się w moje błękitnoszare oczy. - Wilczku... Mimo, że nie znamy się długo, zdążyłem cię polubić. Jesteś świetnym żołnierzem i kompanem. Żałuję, że i ciebie to spotyka...

-Wzajemnie. - Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Krwawy spojrzał na nas jeszcze raz... i odpalił ładunki wybuchowe. Oślepiające światło, potworny huk... i przeszywający ból w głowie... nic więcej nie zapamiętałem...

Otworzyłem leniwie oczy. Ból w mojej głowie był nie do opisania. Zamrugałem kilka razy, by wyostrzyć wzrok... i ujrzałem nad sobą śnieżnobiały sufit. Poderwałem się zaraz i bardzo tego pożałowałem. Odrętwiałe ciało zareagowało na ten nagły ruch potwornym bólem. Runąłem tak szybko, jak wstałem... pod głową poczułem coś miękkiego. Przekręciłem nieco łeb i ujrzałem róg poduszki. I kąt ściany. Postarałem się spojrzeć w drugą stronę. Udało mi się to po jakiejś minucie. Ujrzałem biały stolik z wazonem na nim. W środku było kilka czerwonych róż. Dalej było okno, jednak słońce skutecznie zasłaniało widok swoim światłem. Wtedy usłyszałem jakieś kroki i drzwi do pokoju się otworzyły. Wszedł przez nie facet w białym kitlu. Był w podeszłym wieku. Czubek głowy miał już łysy, a reszta włosów była w srebrzystym odcieniu. Usiadł na skraju łóżka i przyjrzał się mi uważniej.

-W końcu się obudziłeś.

-Kim jesteś? Jak długo byłem nieprzytomny? Co się właściwie stało?

-Może po kolei... Jestem Merteus, doktor, który się obecnie tobą zajmuje. W śpiączce byłeś, z tego co mi podano, przez ponad wiek. A co...

-Czekaj, czekaj, czekaj... Przez ponad wiek!?

-Tak...

-Nie żartuj sobie ze mnie. Jak mógłbym być tylko nieprzytomny przez cały ten czas!?

-Nie mamy pojęcia. Wnioskujemy, że ma to coś wspólnego z dziwną substancją w twojej krwi. Z analizy wynika, że jest wysoce radioaktywna. Co ciekawe, wyglądasz cały czas tak samo, jak kiedy cię dostałem... około trzydziestu lat temu. Głos masz również całkiem zdrowy... odpowiadający twojemu wiekowi... Eee... To jest... Wiekowi, na jaki wyglądasz.

-Yhym... Zrozumiałem. A co się właściwie stało w bazie?

-W bazie? Masz na myśli tą dziurę przysypaną gruzami, w której cię znaleziono?

-Tak.

-Nie wiem... Podobno grupa ludzi, mająca przeszukać to miejsce znalazła ciebie i jeszcze dwóch ludzi. Tamci nie żyli. Ich ciała były rozszarpane na strzępy. Podczas gdy ty, nie dość, że w jednym kawałku byłeś, to jeszcze z pulsem i innymi funkcjami życiowymi. Wszystkich to mocno zdziwiło.

-Mnie też.

-A właśnie... Prezydent chciał się z tobą widzieć. Jesteś w stanie tam teraz iść, czy jeszcze masz zamiar nieco odpocząć?

-Odpocząć, dzięki. - Dyrektor spojrzał na mnie jeszcze raz i wyszedł. Zostałem sam ze swoimi rozmyśleniami...

Virtual Wolves ForcesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz