Rozdział 5

67 12 1
                                    

Siedziała na werandzie swojego domu w misateczku niedaleko Dallas. Cisza i spokój czyniło to miejsce najbardzej pożądanym na świecie. Zza drzewa wyłoniła się postać w kapturze. Brunetka nie zwróciła na to uwagi. W końcu mógł to być któryś z sąsiadów. Może przyszedł do jej ojca albo brata? Spojrzała w niebo. Było niebieściutkie, a słońce przyjemnie grzało. Tymczasem postać zbliżyła się do Sophie. Dziewczyna spojrzała się na mężczyznę. Doskonale go znała. Pamiętała co jej zrobił. Jednak nie zaregowała. Patrzyła tylko w jego cudowne zielone oczy. Wszyscy się nimi zachwycali, ale jej kojarzyły się tylko z bólem i cierpieniem. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni pistolet i wycelował w nią. Nacisnął spust...

-Aaaa!!! - obudziła się z krzykiem Sophie. To był tylko sen. Zły sen, nic takiego. Oddychała głęboko. Za oknem świeciło słońce. Spojrzała na zegarek. 16. Długo spała, ale niestety spóźniła się na spotkanie Jay'a z Trevorem. Niech to szlag! Teraz musi wymyśleć nowy plan.

***

Nie pomagało mu to. Z każdą sesją był coraz bardziej zobojętniały. Otworzył szafkę i wyjął leki. Wysypał je na dłoń i dokładnie obejrzał. Znowu ćpał. Kolejny raz siebie okłamał. Brał je tylko po to żeby siebie odurzyć. Nie chciał reagować na nic, chciał tylko zasnąć i się nie obudzić.

Otworzył kolejną szafkę i znowu wysypał leki. Dzisiaj chciał wziąć ich więcej. Byle tylko na nic nie zwracać uwagi. Szczególnie na siebie. Wsypał garść leków do ust i popił wodą. Polożył się na ziemi i zamknął oczy. Oczami wyobraźni widział ją. Za mało leków. Podniósł się i wysypał całe pudełeczko na rękę. Przyglądał się nim, a następnie wsypał do ust. Z dnia na dzień brał ich więcej. Ale po mału czuł, że mu nie wystarczają. Musiał zdobyć coś lepszego. Byle nic nie czuć. Byle zapomnieć.

***

- I dlatego ten szew jest lepszy. - powiedział Kurt. Chłopaki znowu spierali się o użycie szów. Jakże interesujący temat. Normalnie włączyłaby się do dyskusji, ale nie dzisiaj. Dzisiaj miała przed oczami pistolet celujący w jej głowę.

Wyszła z pracy wcześniej. Wzięła z domu psa i pojechała do Jareda. Weszła do jego domu pewnym krokiem. Zobaczyła Jareda leżącego na ziemi. Puściła psa, który po chwili lizał wokalistę po twarzy.

- Co to jest? - spytał.

- Witamy pana, panie Leto.

- Ach, to znowu ty? Czmu uprzykrzasz mi życie?

- Nie mogę ci już go bardziej uprzykrzyć. - powiedziała biorąc do ręki opakowania po lekach. - Ten daje niezłe omamy. - wskazała na lek.

Jared podniósł się i spojrzał w jej oczy. Jednak to był błąd. Brunetka zauważyła jego rozszerzone źrenice.

- Zrób coś dla mnie Jared - zaczęła biorąc jorka na ręce - i nie ćpaj więcej. - po tych słowach wyszła zostawiając bruneta samego sobie.

Bright lights, big city...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz