Rozdział 8- Trochę inna perspektywa

323 29 0
                                    

Liam POV
Stałem oparty na moim złotym łuku i patrzyłem, jak Morgan ćwiczy szermierkę z Marco i moim bratem, Brayanem. Nie mogłem uwierzyć, że żyję, ale oni traktowali to jako oczywistość. Przez wzgląd na mojego ojca czułem się dość nieswojo w tak zimnym miejscu, ale jakoś sobie radziłem- tylko tu bogowie nie mogą nas dosięgnąć. Morgan właśnie parował uderzenie Marco i zwinnie uskoczył na bok przed cięciem mojego brata.
- Jest naprawdę dobry, nie to, co ty- usłyszałem obok głos mojej matki, Deliane. Jak zwykle podziwia, jak walczy mój brat.
- Wybacz, że nie jestem tępym osiłkiem- odparłem nawet na nią nie patrząc. Poczułem ostre pieczenie w kręgosłupie i syknąłem ze złością.
- On wcale nie jest tępy. Jest i silny, i mądry, mądrzejszy od ciebie.- Nie miałem zamiaru się z nią kłócić, i tak bym nie wygrał. Ona i ta jej głupia magia.
- Tak jest mamo- powiedziałam sarkastycznie i odszedłem. Zobaczyłem, że Betty stoi z boku i patrzy na Morgana z uwielbieniem. Była moim przeciwieństwem- uwielbiała zimno. Miała błękitnawą skórę, białawe włosy i lodowatobłękitne, świdrujące oczy, podczas gdy ja miałem opaloną skórę, złote włosy i dość niezwykłe, pomarańczowawo złote oczy.
- Uważaj, bo ci gałki wyskoczą- skwitowałem jej minę. Natychmiast zwróciła swój wzrok na mnie udając, że nic się nie stało- Nie miałaś pilnować więźniów?- zapytałem, a ona tylko wzruszyła ramionami.
- Dobrze wiesz, że i tak nie uciekną. Zabezpieczenia są doskonałe, twoja matka ma talent. Są zbyt słabi, by choćby podnieść miecz- wyszczerzyła zęby w lodowatym uśmiechu, a ja wzdrygnąłem się mimowolnie. Współczułem tym biednym herosom, którzy są zamknięci od ponad miesiąca w samotności w celach mojej matki. Ja osobiście nie dałbym rady przetrwać tam choćby tygodnia, ale oni są silni- o wiele silniejsi ode mnie. Ja jestem najgorszy we wszystkim- gdyby nie matka przegapiłbym okazję na powrót do życia. Z jej powodu przyłączyłem się też do Morgana- ona wie lepiej. W zamyśleniu pochyliłem głowę i odeszłem zostawiając Betty z widokiem na Morgana. Głupia dziewczyna- on wykorzystuje jej łatwowierność i chęć zemsty. Sam najchętniej zabiłby Percy'iego za upokorzenie ojca, ale chce zemsty na wszystkich olimpijczykach, nie tylko na Posejdonie. Musi się powstrzymać, wezwać coś większego niż oni sami- pięcioro herosów nie pokona nawet trzech bogów, a co dopiero potężną dwunastkę i jeszcze setki pomniejszych bogów, nimf i satyrów. Niestety muszą poczekać jeszcze dwa miesiące - krwawy księżyc wystąpi wtedy po zaćmieniu poprzedniej nocy.
Automatycznie skierowałem się do wejścia do naszego lodowego domu, który także mamy dzięki matce i jej magii. W lodowcu prowadziło kilka korytarzy - jeden z sypialniami, drugi do celi, trzeci do reszty pomieszczeń, a czwarty, najważniejszy, do pomieszczenia z sześcioma portalami jednorazowego użytku, naszej awaryjnej drogi ucieczki.
Zatrzymałem się na skrzyżowaniu pomiędzy celami a sypialniami. Niepewnie spojrzałem w obie strony, aż w końcu wybrałem drogę po lewo. Kilka razy skręciłem omijając pułłapki i doszedłem do schodów prowadzących w dół. Stopnie były śliskie i prowadziły do ciemnego lochu. Jedynym światłem był mały płomyk, który wytworzyłem na ręce. Doszedłem do pierwszego ekranu i zobaczyłem śpiącą dziewczynę o lekko indiańskim wyglądzie. Znałem ją podobnie jak resztę - Piper McLean. Leżała na środku celi i trzęsła się z zimna- jej cela nie była zbyt potężna nie licząc zaklęcia osłabiającego i dźwiękoszczelności. Na każdego z pozostałych herosów potrzebne były potężniejsze zaklęcia, nawet na Garreta, syna Demeter. Przeszłem koło kilku celi i weszłem w kolejny korytarz. Tu były tylko cztery cele- dzieci wielkiej trójki. W celach po prawo kulili się Jason i Thalia- klaustrofobicznie małe pomieszczenia obłożone były najróżniejszymi zaklęciami od osłabiających po pochłaniające elektryczność. Po lewo byli Nico i Percy- ten pierwszy w nieznośnie jasnej, przynajmniej dla większości, celi ze zwykłymi zaklęciami- światło osłabiało jego moc. Percy miał chyba najgorzej- w nieznośnym gorącu, otoczony ogniem i lawą na skrawku ziemi tak małym, że ledwo mógł się położyć. Mimo to miał otwarte oczy i patrzył się w ścianę, za którą kilkanaście metrów dalej była jego dziewczyna, Annabeth, jakby dokładnie wiedział, gdzie ona się znajduje. Wyglądał jak wariat. Odwróciłem się i praktycznie wybiegłem z najgłębszej części budynku. Nienawidziłem się za to, że pomogłem Morganowi ich pojmać. Pobiegłem ozdobnym korytarzem do pokoju, zatrzasnąłem za sobą drzwi i zjechałem po nich na ziemię.
- Nie nadaję się do tego- stwierdziłem szeptem.
***
Miesiąc wcześniej
Percy POV
Siedziałem z Ann na plaży i patrzyliśmy na zachód słońca, który wyjątkowo pięknie tu wyglądał. Byliśmy na jednej z wysp na pacyfiku, nawet nie znałem jej nazwy- po prostu zabrałem ją łodzią ,,gdziekolwiek". Ann położyła mi głowę na ramieniu i lekko chwyciła za rękę. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Co się tak cieszysz?- zapytała Ann, a ja powiększyłem uśmiech.
- Annabeth Chase... Niedługo Annabeth Jackson. To już za miesiąc, pamiętasz?- zapytałem. Tak, bierzemy ślub. I tak za długo z tym czekaliśmy. Ann uśmiechnęła się pięknie.
- Wiem, też się cieszę- powiedziała i popatrzyła na kończący się zachód. Wyglądała jak bogini- oświetlona lekko pomarańczowym światłem, z rozwianymi włosami i błyszczącymi oczami. Objąłem ją ramieniem, a ona przytuliła się do mnie. Trwaliśmy tak przez chwilę, gdy poczułem nagły niepokój. Ann chyba też, bo cała się spięła.
- Percy...
- Tak, czuję to- odparłem i zacząłem się podnosić. Ann uczyniła to samo i spojrzeliśmy na ścianę gęstego lasu, która znajdowała się kilka metrów od nas. Dostrzegłem ruch, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić nagły błusk oślepił mnie i Ann.
- Percy!- usłyszałem jej przerażony głos. Przytuliłem ją mocno i wezwałem wodę, która utworzyła wokół nas wirującą tarczę.
- Nie martw się, zaraz będzie po wszystkim- pocieszyłem ją.
- Tak, nie martwcie się. Śmierć będzie bezbolesna- usłyszałem głos, który jakimś cudem przedostał się przez grubą na metr, wirującą wodę. Dochodził ze strony lasu. Zacząłem cofać się w stronę oceanu, ale poczułem się, jakbym szedł w zwolnionym tępie. Znałem tylko jedną osobę która... Nie, to nie może być on, on nie żyje! Zginął pięć lat temu! Usłyszałem śmiech. Podobny, jednak nie taki sam. To nie on. W takim tazie kto...
Woda wirowała coraz wolniej, moja moc była na wyczerpaniu. Świat z jasnego stał się czarny. Upadłem i poczułem, że Ann robi to samo.
- Percy...- wychrypiała, a ja nie mogłem jej pomóc. Odpłynąłem.

Thalia POV
Odetchnęłam powoli i znów spojrzałam na Zannę. Była wysoką blondynką, mistrzynią walki na sztylety, a ja dopiero zaczynałam się uczyć.
- Dawaj, Grace. Nie mów, że tylko na tyle cię stać!- powiedziała kręcąc sztyletami. Rzuciłam jej krzywe spojrzenie i podniosłam z ziemi swoje, które bez problemu mi wytrąciła.
- No wiesz! To mój drugi trening, mogłabyś mi dać fory!- stwierdziłam z wyrzutem, a ona zaśmiała się idiotycznie.
- Chyba sobie śnisz, gwiazdeczko. Ja i fory to dwa przeciwne bieguny- odparła i zaatakowała mnie z lewej. Odparowałam, ale ona nie zniechęciła się i po chwili stała przede mną przykładając mi sztylet do szyi. Westchnęłam z rezygnacją i postanowiłam zrobić sobie małą przerwę. Zanna cały czas stała nade mną i czekała, aż skończę pić. Mimo zmęczenia usłyszałam gdzieś na prawo lekki szelest.
- Zanna...
- Słyszę- odparła- chodźmy to sprawdzić, pani porucznik- przedrzeźniała mnie.
- Dobrze, młodsza łowczyni- tak, Zanna dołączyła do nas niedawno. Była córką driady, ale nie miała swojego drzewa. Zanim stała się łowczynią była wyrzutkiem.
Sięgnęłam po łuk, ale przypomniałam sobie, że został w obozie. Zaklęłam cicho, bo miałam jedynie te tępe (no dobrze, ostre) sztylety, i powoli ruszyłam w stronę odgłosu. Nagle zza drzewa jakieś dziesięć metrów od nas wyskoczyła niebieskowłosa dziewczyna. Jej skóra też była niebieska...
- No proszę, Thalia Grace i Zanna Bez Nazwiska. Co za szczęście, że na was wpadłam- powiedziała lodowatym głosem bez nutki radości.
- A to niby czemu?- zapytała Zanna, a Panna Niebieska wyciągnęła miecz, który do tej pory był przy jej pasie. Wyglądał, jakby był zrobiony z lodu, ostry i poszarpany.
-Bo zaraz trochę was poturbuję- stwierdziła i zrobiła krok w naszą stronę. Zaśmiałam się cicho.
- Jesteśmy dwie, a ty jedna. Poza tym jesteśmy łowczymiami Artemidy...- nie zdążyłam dokończyć, bo w mojej głowie pojawił się paniczny strach. Zaraz, zaraz, czemu... Erex!- uświadomiłam sobie w panice. Nie mogli jej nic zrobić.
Erex to moje zwierzę. Każda z łowczyń ma jakieś, ja wybrałam czarną orlicę. Towarzyszą nam na misjach i dodają mocy, mamy z nimi łącza empatyczne. Są naszymi drugimi połówkami jak dla większości dziewczyn chłopacy.
Obok widziałam, jak Zanna chwyta się za głowę- ktoś musiał złapać także jej srebrzystobiałą tygrysicę Shivę. Poczułam okropny ból w obydwu nogach, aż upadłam na ziemię, Zanna także. Moja ręka zaczęła pulsować okropnym bólem, a moje powieki zaczęły się zamykać. Zdążyłam tylko usłyszeć słowa niebieskiej dziewczyny, która podeszła do nas spokojnie.
- Miło mi poznać, ja jestem Betty, córka Kriosa.
****
Ugh. I. Ryli. Hejt. Skul. W ogóle nie ma czasu na pisanie!

Zemsta herosa (percy jackson ff)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz