Rozdział 3- Jednooki nieznajomy rzuca we mnie kanapą

403 36 0
                                    

Za kanapą kucał człowiek wielkości dwóch normalnych. Był łysy, a jego ostre, zgniłe zęby wyszczerzone były w szyderczym, śmierdzącym uśmiechu. Jego oczy... nie, nie oczy, tylko oko, wpatrywało się we mni głodnym wzrokiem. Ubrany był w ciemny płaszcz, a w ręku trzymał nóż.
Przerażona wrzasnęłam, a on zamachnął się na mnie bronią. Odskoczyłam do tyłu i zaczęłam cofać się w stronę drzwi. Te kilka metrów wydawało mi się prawdziwym maratonem, ale jakoś udało mi się do nich dotrzeć. Chwyciłam za klamkę, ale nie chciała ustąpić. Ręce trzęsły mi się jak galarety.
Spojrzałam na jednookiego człowieka i w ostatniej chwili padłam na ziemię. W moją stronę poleciało krzesło. Roztrzaskało się na drzwiach, a ostre odłamki poleciały w moją stronę. Poczułam pieczenie na plecach, ale moje żyłu wypełniła adrenalina. Podniosłam się z podłogi i z zawrotną prędkością popędziłam do okna. Za mną w ścianę uderzyła najpierw lampa, a potem telewizor.
Dotarłam do okna i jednym szarpnięciem otworzyłam je szeroko.
Spojrzałam na dół i zawachałam się, bo ziemia znajdowała się dwa piętra niżej. Mimo, że był to zadbany i miękki trawnik mojej sąsiadki upadek z sześciu metrów nie jest niczym przyjemnym.
Ta chwila słabości dała przewagę obcemu, który z ogromną siłą rzuxił we mnie kanapą. Odskoczyłam, ale nie dość szybko. Ciężki mebel zmiażdżył mi lewą rękę, która zapłonęła rwącym bólem. Ponownie wrzasnęłam, tym razem głośniej, ale ta sytuacja pomogła mi podjąć decyzję.
Odwróciłam się w stronę okna i z łzami bólu wyskoczyłam.
Zimne powietrze uderzyło we mnie, zapierając mi dech w piersi. Wszystko działo się jak w zwolnionym tępie: ziemia zbliżała się, ból pulsował, a z pokoju doszedł mnie ryk wściekłości. Upadłam na nogi i przetoczyłam się, aby złagodzić siłę uderzenia. Mimo to prawa kostka zapłonęła bólem, a ręka ponownie o sobie przypomniała.
Z jękiem podniosłam się z ziemi i spojrzałam w okno.
Jednooki nieznajomy stał na parapecie i szykował się do skoku. Ogarnęło mnie czyste przerażenie, które przyćmiło ból. Mój organizm sam ruszył do przodu i pognał w stronę skraju miasta. Czułam, że pokazanie mężczyzny innym nic nieda, tylko uznają mnie za wariatkę. Skręcałam na oślep, za sobą słyszałam huczące kroki nieznajomego. Przebiegłam kilka przecznic i natrafiłam na olbrzymią kupę śmieci. Adrenalina przeminęła i ból powrócił z podwójną siłą. Ledwo powstrzymałam krzyk i przezwyciężając wstręt wskoczyłam między śmieci. Starając się nie oddychać zadrzebałam się w nich po czubek głowy.
Łzy spływały po moich i tak mokrych już policzkach. Słyszałam kroki jednookiego. Mój mózg zaczął kojarzyć fakty. Konie- centaury. Jednooki- cyklop... nie, nie, nie!- to niemożliwe. To moja wyobraźnia. To się nie dzieje naprawdę. To tylko sen.
Niestety, to nie fikcja. Ból był zbyt realny, a ze strachu moje serce prawie stanęło.
Kroki zwolniły tuż obok. Usłyszałam węszenie i jakieś pomruki.
- Gdzie jesteś, herosku... gdzie jesteś... Fag nie zrobi ci krzywdy... tylko zje... - prawie zwróciłam podwieczorek. Ten... cyklop... chciał mnie zjeść! Znowu usłyszałam kroki, tym razem się oddalały. Powoli wypuściłam powietrze, które nieświadomie trzymałam w płucach cały ten czas. Nie mogłam poruszyć ręką, po prostu straciłam w niej czucie. Przeraziłam się, że nigdy nie będę mogła nią poruszać, ale to zostawię na później. Teraz priorytetem była boląca noga i to, że nie przejdę nawet kilku metrów.
Zdrową ręką zaczęłam odgarniać śmieci. Gdy większa część mojego ciała była już odkopana zaczęłam przeszukiwać śmieci. Chciałam znaleźć jakiś opatrunek, ale w moje ręce wpadła tylko szmatka i drewniane deski.
Zrobiłam sobie prowizoryczne usztywnienie i wiedząc, że wyglądam jak dziecko ulicy poszłam przed siebie.
*****
Po dwóch godzinach kuśtykania i przekleństw dotarłam do granicy lasu. Noga bolała mnie tak, że najchętniej zatrzymałabym się w miejscu i rzuciła na miękki mech, który rósł obok. Wcześniej sprawdziłam, czy nie mam telefonu, ale musiał mi wypaść podczas ataku w mieszkaniu. Przestraszona spoglądałam na pogrążony w ciemności las, który zdawał się chylić nad drogą. Ulica była porządna, ale żaden samochód po niej nie jeździł.
Oczy same mi się zamykały, ale nie było to dziwne. Musiałam je przecierać, raz pacnęłam się lekko w policzek.
W pewnym momencie wydało mi się, że widzę pomiędzy drzewami jakieś światła. Były to małe, dalekie punkciki, ale jednak. Postanowiłam udać się w ich stronę, bo nawet jeżeli byłyby tylko iluzją, to i tak nie doszłabym dalej.
Skręciłam w las i widząc zalwdwiw nikłe zarysy drzew starałam się dotrzeć do światła. Czasami potykałam się o wystające korzenie albo gałęzie, co powodowało okropny ból w kostce. Mimo to uparcie szłam dalej, jakby od tego miało zależeć moje życie. I może zależy- pomyślałam i przypomniałam sobie cyklopa. Gdybym teraz została zaatakowana choćby przez wilka nie zdołałabym obronić się przez nawet minutę. Pozostało mi mieć nadzieję, że dotrę do tych światełek.
Jak na złość byłam irracjonalnie zmęczona. Ledwo powłóczałam nogami- nie byłam przyzwyczjona do walk z rozszalałymi jednookimi potworami i wielogodzinnych wędrówek ze skręconą kostką i w dodatku nieczułą ręką.
Na szczęście światełka były już blisko. Z tej odległości dostrzegłam, że pochodzą one z okien średniej wielkości drewnianego domku, zapewne letniskowego.
W pewnym momencie wpadłam brzychem na coś, co przy dokłasniejszych oględzinach okazało się być drewnianym płotem. Z cichym jękiem protestu przerzuciłam przez niego chorą nogę, następnie usiadłam na nim i przerzuciłam zdrową. Stanęłam po drugiej stronie i przyjrzałam się domkowi. Był ładny, naewt bardzo, a ja stałam na idealnie wypielęgnowanym trawniku. Dosłownie pięć metrów dzieliło mnie od werandy, a tym samym od drzwi, ale przebycie ich zajęło mi kilka minut. Miałam nadzieję, że właściciel tej działki nie będzie na mnie zły, tylko chociał dowiezie mnie do szpitala. Podeszłam do drzwi i z całą siłą, jaka mi pozostała zapukałam w nie pięścią. Odpowiedziała mi cisza, a ja desperacko powtórzyłam czynność. Usłyszałam, jak ktoś odblokowuje zamek i spod opadającuch powiek ujrzałam młodą, piękną kobietę. Miała opaloną skórę i ciemne, długie włosy. Skądś ją kojarzę- pomyślałam. Gdy mnie zobaczyła od razu podeszła do mnie, założyła sobie moje ramię na szyję i pomogła mi wejść do ładnie umeblowanego salonu. Posadziła mnie na kanapie i aksamitnym głosem zadała mi oatatnie pytanie, jakiego możnaby się spodziewać po kobiecie, któró późnym wieczorem odwiedziła brudna dziewczyna ze złamaną nogą:
- Jak się nazywasz i kto jest twoim rodzicem?
- Jestem Jasmine...- mruknęłam cicho- a moim...- nie dałam rady dokończyć. Zmęczenie i ból wzięły nade mną górę, nareszcie poczułam się bezpiecznie. Po prostu odpłynęłam w przytulną krainę snu.
***
I napisałam.

Zemsta herosa (percy jackson ff)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz