Rozdział 5- Obóz herosów

356 33 1
                                    

Moim oczom ukazał się niezwykły widok: w pięknej dolince z jeziorkiem rosło pole truskawek, a wokół było pełno najróżniejszych domków- od białych przez morskie, zielone i błyszczące aż po czarne. Widziałam coś stajniopodobnego i arenę z kukłami. Po całym obozie przechadzały się postacie w pomarańczowych koszulkach, ale było ich trochę za mało na te wszystkie domki. Każdy wyglądał jakoś charakterystycznie, a mój mózg zaczął analizować, jak mogą wyglądać ich rodzice, ci boscy. Widziałam grupę wyrośniętych nastolatków na arenie i inną nad jeziorem. Dosłownie zachłysnęłam się pięknem tego miejsca i na moment zapomniałam jak się oddycha.
- Podoba ci się?- bardziej stwierdziła niż zapytała Louise.
- I to jak! Będę tu mieszkać? Przecież jeszcze nie skończył się rok szkolny!- zdziwiłam się. Lou ruszyła przed siebie, a ja wisiałam na jej ramieniu jak leniwiec na gałęzi. Swoją drogą skąd ona ma tyle siły?
- Trzy tygodnie nie mają znaczenia. Jak widzisz niektórzy przyjechali tutaj jeszcze wcześniej, a inni wcale nie poszli do szkoły bo są zbyt potężni, żeby opuścić obóz. Potwory od razu by ich dopadły.- powiedziała Lou i skierowała się do największego, błękitnego domku z werandą.
- Jakie szczęście, że nie jestem potężna- stwierdziłam sarkastycznie.
- Potęgą dzieci Ateny jest umysł. Poza tym ojciec krył cię przez cały ten czas.- pocieszyła mnie.
- Ojciec mnie krył? On wiedział kim jestem i mi nie powiedział? - zazłościłam się, ale zaraz zrobiło mi się wstyd. Może mój ojciec już nie żyje, a sen był tylko snem.
- Nie mógł ci powiedzieć, zresztą Chejron ci wszystko wytłumaczy.
- Dużo dziś tych wytłumaczeń- mruknęłam cicho- poza tym Chejron uczył Jazona, to było strasznie dawno temu, nie powinien już żyć- dodałam głośniej z nadzieją, że się nie mylę. Nienawidziłam się mylić.
- A jednak jestem- powiedział siwawy mężczyzna na wózku inwalidzkim. Uśmiechnął się szeroko i podjechał do nas.
- Słyszałem, że zaginęłaś, Jasmine. Drake bardzo się zmartwił, gdy zastał splądrowane mieszkanie i ani śladu twojej obecności. Chcieliśmy wysłać...- gadał Chejron, ale ja mu przerwałam:
-  Przepraszam, ale dlaczego pan siedzi na wózku? I Drake?... co on ma z tym wspólnego?- zapytałam, a Chejron westchnął.
- No więc tak: jeżdże na wózku, żebyś na początek się nie przestraszyła...
- Widziałam już centaury.- powiedziałam- Drake mi je pokazał jako konie...
- Jako konie? I jak zareagowałaś?
- Udawałam, że widzę konie i tak się zachowywałam.- odparłam, a Chejron pokiwał głową.
- To wszystko wyjaśnia. Drake to heros, jeden z naszych obozowiczów, syn Aresa. Wysłałem go, żeby szukał innych półbogów i sprowadzał do obozu. Miał ich najpierw testować, a ty swoim udawaniem oblałaś test na obecność boskiej krwi. Uznał, że skoro nie potrafisz przejrzeć mgły nawet tak mało złożonej jak centaurów, to nie możesz być heroską.- wytłumaczył Chejron.
- Okej, to dlatego mówił o granatach i że ,,nieatety nie". Chdziło o to, że nie jestem heroską. Jak to dziwnie brzmi, jak się tak o sobie mówi.- uświadomiłam sobie cały komizm sytuacji- jestem półboginią, podobnie jak mój najlepszy i jedyny przyjaciel i sławna aktorka, na którą trafiłam w potrzebie. Właśnie na nią mimo, że wokoło były tysiące nie-herosów.
- Wiem, przyzwyczaisz się- powiedział Chejron.- teraz ktoś musi oprowadzić cię po obozie. Ja nie mogę, mam robotę. Louise pewnie też- brunetka pokiwała głową.- zaraz ci kogoś znajdę...- obok przechodzili właśnie jacyś obozowicze- młodsza ode mnie czarnowłosa dziewczynka i rudy chłopak z bardzo włochatymi nogami i kopytami zamiast stóp. - Hej, Mindy, Donvan, oprowadźicie Jasmine po obozie?- zapytał. Odwrócili się i popatrzyli na mnie.
- Jasne, Chejronie. Chodź.- zwróciła się do mnie dziewczynka. Miała piękne, morskie oczy i lekko opaloną cerę... wyglądała po prostu genialnie.
- A co z moją historią? Miałeś mi opowiedzieć o tacie...- zwróciłam się do centaura. Uniósł brwi.
- Miałem ci coś opowiedzieć? To dłuższa historia, przyjdź do mnie jutro. Powiem ci tylko, że masz bardzo ciekawe drzewo genealogiczne. A teraz idź.- machnął ręką w stronę obozowiczów i wrócił do domku.
- Yyy, cześć?- zwróciłam się do nich.
- Witaj, jestem Mindy Caston, ale możesz na mnie mówić jak chcesz, a to Donvar Caleave, satyr i mój przyjaciel.- powiedziała wesoło dziewczynka- właśnie szliśmy na arenę, może po zwiedzaniu poćwiczysz z nami?- zaproponowała, a ja skinęłam głową.
- Jestem Jasmine Cammara i mam nadzieję, że załapię, o co chodzi z tymi herosami. W każdym razie miło mi was poznać- odparłam, zeszłam z werandy i podałam im rękę. A w zasadzie to chciałam to zrobić, bo kiedy stanęłam na chorej nodze kończyna nie wytrzymała mojego ciężaru i poleciałam do przodu, prosto na schodki. Zrobiłam mało zgrabnego fikołka i wylądowałam u stóp oniemiałych obozowiczów.
- Głupia kostka- mruknęłam- macie tu szpital czy coś podobnego- zapytałam nieco pobladłą Mindy.
- Tak, tak, już idziemy- powiedziała i razem z Donvarem pomogła mi wstać. Gdy szliśmy w kierunku budynku mieliśmy czas na rozmowy.
Mindy była dość gadatliwa. Okazało się, że za dwa tygodnie kończy 13 lat i jest córką Posejdona i jakiejś świetnej pływaczki.
- A ty, ile masz lat?- zapytała w pewnym momencie.
- Hmm, w sobotę kończę 14.- stwierdziłam.
- Za tydzień?- zapytała.
- Nie, pojutrze.- odparłam. Popatrzyła na mnie dziwnie.
- Przecież dzisiaj niedziela- stwierdziła- pojutrze jest wtorek, nie sobota.
- Co?! Leżałam u Lou cztery dni?!- prawie wrzasnęłam.
- Na to wygląda- odezwał się(nareszcie) Donvar. Miał przyjazny, wesoły głos, a jego błękitne oczy skierowane były cały czas na moją zmiażdżoną rękę, która zrobiła się sinawa. Widocznie martwił się o mnie- jak miło, że chociaż ktoś.
Gdy dotarliśmy do szpitala, który okazał się wielkim pawilononamiotem przywitała nas złotowłosa dziewczyna. Kazała mi się położyć na jednym z łóżek i zaczęła dotykać mojej kostki, a ja co chwila wydawałam syk bólu.
- Skręcona- pokazała na moją kostkę, a ja odetchnęłam. Nic poważniejszego. Dziewczyna podeszła do mojej ręki i też zaczęła ją dotykać. Kompletnie noc nie czułam, po prostu patrzyłam na jej delikatne ruchy. Na jej twarzy zawitał grymas, najpierw zdziwienia, potem przerażenia. Ja także coraz bardziej się denerwowałam.
- I jak?- zapytałam.
- Źle.- odparła- dam ci trochę nektaru, kostka wyleczy się w godzinę.
- A ręka?- chciałam wiedzieć.
- Ręka... kość jest połamana na kilka części, nerwy się uszkodziły. Może się wyleczyć za trzy dni, może za dwa tygodnie, ale nie odzyskasz już pełnej sprawności.- zdziwiłam się, że tak krótko trwa leczenie.  Mimo to zadałam całkowicie inne pytanie.
- Jak się nazywasz?- popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Jestem Ollywia, miło, że pytasz. A ty jesteś tu nowa, prawda?- kiwnęłam głową- Skąd w takim razie ta ręka?- zapytała.
- Pewien cyklop rzucił we mnie kanapą. Niestety trafił.- wytrzeszczyła oczy, podobnie jak Mindy i Donvar.
- Nie mówiłaś- pisnęła Caston i usiadła na łóżku obok- gadaj, ale już.- uśmiechnęłam się pod nosem i opowiedziałam im o całym zdarzeniu. Pod koniec Mindy rozpaczała nad losem mojego taty, Donvar drapał się po głowie w zamyśleniu, a Ollywia podała mi kubek z gęstą cieczą w kolorze i konsystencji budyniu.
- Masz, wypij. Pomoże na twoje urazy.- powiedziała podając mi naczunie. Wypiłam zawartość duszkiem i poczułam, jak w mój organizm powoli wstępują nowe siły.
- Jeszcze trochę tu poleżysz.- stwierdziła smutno Mindy- ja i Don z tobą zostaniemy, prawda?- rudzielec skinął głową- To co chcesz robić?- zapytała.
- Może opowiecie mi o sobie?- poprosiłam, a ona i Donvar skineli głowami.

Zemsta herosa (percy jackson ff)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz