Rozdział 4

191 15 1
                                    

Wróciłam do domu, i przypomniało mi się o telefonie. Moich rodziców nadal nie było, ale był ktoś kto...ktoś kto zniszczył moje życie w młodości, Starszy o 4 lata brat.

-Co ty tu robisz ?-powiedziałam wściekło, i opryskliwie.

-To tak witasz się ze swoim ukochanym braciszkiem ? Wcale nie znawidzonym ?- te jego głupie gierki. Ale przynajmiej wie że go nienawidzę, chyba wie.

-A czyżby znów ci coś padło na mózg, ukochany braciszku który nie niszczy życia swoim młodszym siostrzyczkom ?- Ja też tak umiem, hyhy.

-Tak, Gdzie rodzice?

-Wszędzie, po co przyszłeś ?-Zechciałam zjeść ciastka.

-No gadaj, bo ci coś zrobię.-za wiele to on mi nie zrobi.

-Pojechali gdzieś chyba 2 dni temu, i już nie wrócili.

-To zły znak.-powiedział wtedy gdy byłam w połowie swojej konwersacji.

-Rowie dobrze mogli bi powiedzieć "wychodzimy i już nie wrócimy", bym sobie poradziła sama.

-Chodź odziemy ich poszukać do ich pracy

On chyba zwariował, moi rodzice pracują na budowie. A co jeśli coś "nam" spadnie na głowę ? Bardziej bym liczyła że coś spadnie mojemu bratu, ale ok.

Gdy już byliśmy na miejscu, dreszcze mnie przeszły. Te wszystkie dźwigi, koparki, cegły, beton, a fe. Powiedziałam "ja tam nie idę" a on pociągnął mnie za rękaw i potwierdził "chodź". Niech se sam idzie, a niedawno co przyszłam do domu a on mi już każe gdzieś jechać. Szukaliśmy ich na tej budowie chyba z 5 minut, a mi.się wydawało że 5 godzin. Gdybym ich szukała z kimś innym, było by owiele lepiej.

Amerykańska Motocyklistka [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz