Rozdział 8

270 28 7
                                    

...Niestety nie zdążyłam mu nic powiedzieć. Najpierw nie mogłam wydusić z siebie słowa a zaraz potem musiał już wrócić do grupy. Mieliśmy spotkać się po południu ale okazało się, że mają iść do jakiegoś muzeum. Więc zajebiście...Jutro wyjeżdża więc już się nie spotkamy. Nigdy? Znowu będę tylko tą "bardziej aktywną" na social mediach. Prędzej czy później o mnie zapomni. Pewnie ma tam już jakąś laske.

Wróciłam do domu. Popatrzyłam w telefon a tam 5 nieodebranych połączeń. Nie znałam tego numeru ale oddzwoniłam.

- Tak,słucham? - Zapytałam zdziwiona.
- Dzień dobry. Mogę rozmawiać z panienką Jane? - Odezwał się męski, twardy głos.
- Przy telefonie. - Odpowiedziałam.
- Pani matka jest w szpitalu, karetka przywiozła ją jakieś pół godziny temu. Została znaleziona przy opuszczonym domu całkowicie pijana. Prawdopodobnie zażywała narkotyki. Mogłaby Pani przyjechać do nas jak najszybciej? Skontaktowaliśmy się już z Pani ojcem, zaraz będzie w szpitalu. Proszę wziąć taksówkę i przyjechać. - Powiedział mężczyzna, po czym odłożył słuchawkę.

Pomimo tego, że jej nienawidziłam, pojechałam do szpitala. Coś mnie tam ciągło. Nie było mi jej żal. To nie była pierwsza taka akcja. Jednak żadna nie kończyła się pobytem w szpitalu.

Spytałam o numer sali, w której leży moja matka. Musiałam wjechać windą na 3 piętro by znaleźć sale nr. 29. Weszłam do sali, popatrzyłam na matkę i w momencie łzy napłynęły mi do oczu. Nie wiem czemu, naprawdę. Nie kochałam jej, czułam do niej wstręt tak cholerny, że nie mogłam na nią patrzeć. Ale gdy zobaczyłam ją leżącą na szpitalnym łóżku, chciałam podejść i ją przytulić. No właśnie... Chciałam. Nie zrobiłam tego, śmierdziała alkoholem, fajkami, była naćpana. Obrzygane ciuchy, brudziły czystą, szpitalną pościel. Poczułam odruch wymiotny tak silny, że wyszłam. Nie chciałam tam wracać. Chciałam wyjść ze szpitala i już nigdy jej nie zobaczyć. Było mi za nią tak strasznie wstyd.

Wyszłam na zewnątrz, zauważyłam jakiegoś chłopaka z fajką w ręku. Nigdy nie paliłam ale byłam tak zdenerwowana, że musiałam się czymś zająć. Zapytałam czy da mi jednego papierosa. Nawet na mnie nie popatrzył, od tak wyciągnął białą tutke z tytoniem i mi ją dał. Zaraz po tym podał mi zapalniczke. Na początku nie zaciągałam się. Potem zapragnęłam jednak serio zapalić a nie tak jak to robią 14 - letnie dzieci. Oczywiście nie obyło się bez duszenia. Chyba za bardzo się zaciągałam. Z resztą, kogo to obchodzi. Zależało mi tylko na tym, żeby choć trochę się uspokoić. Udało się w sumie.

Wjechałam z powrotem na 3 piętro. Nagle zobaczyłam, że kilku lekarzy biegnie w jedną stronę z aspiratorem i innym sprzętem. Byłam ciekawa kto jest aż tak blisko śmierci. Nie pomyślałam, że to mogła być moja mama. A jednak...
Weszłam szybko do sali, zobaczyłam tylko jak ją reanimują. Czyżby to był koniec? Nie chciałam żeby to się tak skończyło. Ona ma żyć! Krzyczałam na lekarzy, wyzywałam ich. Pielęgniarka wyrzuciła mnie z sali. Nie mogłam się opanować przysięgam. Ryczałam, darłam się tracąc powoli głos. Pozostało mi czekać. Czekać na śmierć mojej mamy. Kobiety, która mnie urodziła. Nawet nie usłyszałam kiedy zamęt panujący w sali się uspokoił. Po chwili, z sali wyszło czterech lekarzy...
-----------------------------------------------------------
Przepraszam, że przez tydzień nie było rodziałów. Miałam dużo nauki i mało czasu ale postaram się to nadrobić! Miłego czytania :)

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 10, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

AFRAID OF OURSELVESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz