2

6.7K 608 93
                                    

Największą zdradą jest zdrada samego siebie.

3 lata później, 22.09.2014, Los Angeles
Nadchodzi moment w którym wszystko traci sens, a najważniejsza osoba, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.Twoje życie przybiera postać bałaganu, wokół, którego panuje cisza, bo boisz się odezwać. Ściany są gołe, pozbawione wspomnień. Wszystko jest niczym nowe, dopiero wyjęte z pudełka, bo tak się dzieje, gdy rzeczy przestają być używane. Jedynie łóżko daje jeszcze po sobie poznać, że ktoś tu żyje, wchłaniając resztki ciepła w materac.
Od dnia zdrady nasz związek runął jak mur. Kłótnie nigdy nic konkretnego nie wnosiły, a ignorowanie siebie nawzajem stało się rutyną. Omijaliśmy się szerokim łukiem i jeśli dało się wyjechać jak najdłużej poza dom- to właśnie robiliśmy. Kuchnia robiła zerowy użytek, a jeden pokój podzielił się na dwa. Ten w którym zwykliśmy spać razem pozostał mój. Opróżniłem garderobę z jego ubrań, pudeł, szuflady wywróciłem do góry nogami i wykopałem wszystko na korytarz. Harry nie powiedział słowa zajmując gościnny.
Praca nie sprawiała przyjemności, kiedy wiedziałeś, że w domu nikt na ciebie nie czeka. Połowę klientów odsyłałem do innej kliniki, martwiąc się, że się nie wyrobię. Kiedyś robiłem tygodniowo po kilkanaście operacji, dzisiaj, było cudem dla mnie zrobienie pięciu w tygodniu. Zatrudniłem nowych lekarzy, powiększyłem personel i zacząłem dzielić obowiązki. Szybciej wracałem do domu i starałem się nie myśleć o tym wszystkim w czym siedzę po uszy. Pod prysznicem wyrzucałem z siebie przeraźliwy szloch i długo stałem pod gorącym natryskiem. Byłem w sytuacji bez wyjścia i trudno mi było uwierzyć, że ciągnie się to już trzy lata. Najgorsze w tym wszystkim było, że minęły trzy lata i nie wyjaśniliśmy sobie nic.
Trzy lata i nasza relacja pogarsza się w gwałtownym tempie.
Trzy lata i nie wiem czy to co "tworzymy" mogę dalej nazywać małżeństwem. Zwłaszcza, gdy ostatnio zauważyłem, że na jego palcu nie ma już obrączki- srebrnego sygnetu z wygrawerowanymi w środku dwoma sercami.
Trzy pieprzone lata i dalej nie umiem się pogodzić z tym, że mógł mnie tak zranić. Że to było dla niego takie proste. Jakby nigdy nie przyrzekał mi miłości i wierności. Jakby nigdy nie kochał się ze mną, szepcząc, że jestem jedyną osobą z którą będzie to robić do końca życia.
Trzy jebane kurwa lata i dalej jestem w nim do bólu zakochany. Do bólu, chociaż, powinienem go nienawidzić i cieszyć, że ucieka ode mnie kiedy tylko ma okazję.

Czasami naprawdę starałem się nawiązać z nim kontakt, ale to nigdy nie kończyło się dobrze. Każda próba rozmowy kończyła się nieuniknioną kłótnią. One źle na mnie działały. Długo nie umiałem się po nich pozbierać i to nie jest nawet tak, że nie chciałem. Zajmowałem myśli pracą, spotkaniami z przyjaciółmi, chodziłem na mecze, koncerty- ale to tylko nasilało świadomość, że robię to wszystko, by uciec od tego co między nami się wydarzyło. Byłem w rozsypce i naprawdę nie podejrzewałem, że może być gorzej.

A okazało się, że może.

Dzisiejszy dzień zaliczałem do jednego z tych w których czułem się niewyspany, dobity i niechętny do pracy. Nie potrafiłem wymusić uśmiechu. Byłem pusty.
"Doktorze Tomlinson, dzwoni Harry Styles."
Na samo wspomnienie starego nazwiska mojego męża, ściska mi się nieprzyjemnie w żołądku. Moja sekretarka pochyla się lekko nad biurkiem i podaje mi słuchawkę, którą odpycham.
"Powiedz mu, że nie mam teraz czasu na rozmowę." mrugam szybko, odganiając nieproszone łzy.
"Jesteście na ty?" szepcze, zasłaniając słuchawkę.
Miałem ochotę się zaśmiać. Dosłownie cały szpital nie miał pojęcia, że jestem mężaty. Nigdy nie odczułem potrzeby podzielenia się tą informacją, skoro mój mąż nigdy nawet nie zawitał do mojej kliniki. Zresztą musiałbym się tłumaczyć, ujawniać i tak dalej. Bez sensu. Teren pracy powinien pozostać terenem pracy, a nie przeistaczać się w wypełnioną po brzegi plotkami kawiarenką.
"Tak." przytakuję, zbierając z kontuaru papiery. "Powiedz mu, że jeśli czegoś chce to niech się dla odmiany zjawi dzisiaj w domu."
Z tymi słowami odchodzę w stronę gabinetu w którym czeka na mnie gotowa do operacji dziewczyna.
Przez całą operację liposukcji brzucha, zastanawiam się co się musiało stać, że Harry zmusił się do wykonania telefonu.



Czarny Range Rover stoi krzywo zaparkowany przed domem.
A więc nie żartował, naprawdę tu jest. Kiedy ostatni raz go widziałem? Trzy tygodnie temu? Może miesiąc?
Wyjmuję klucze i czuję jak w gula w gardle zaczyna rosnąć. Nie mam pojęcia czego się po nim spodziewać. O co chodzi i co najważniejsze: do czego tym razem doprowadzi rozmowa?
Pierwszy raz nie śpieszyłem się z wejściem w głąb domu. Intensywny zapach jego perfum drażni mój węch, zanim go nawet widzę. Słyszę, że jest w kuchni i trzaska kubkami.

"Jesteś." mówi cicho, nie odwracając się. Opiera ramiona o blat i spuszcza głowę. W powietrzu unosi się niepokojący smutek. Okrążam wzrokiem pomieszczenie i widzę rozkruszone na blacie ciasteczka, a obok nich jakieś kartki.
Nabieram głębokie powietrze.
"O co chodzi?" podnoszę głos. "Czemu dzwonisz bezpośrednio do mojej kliniki?"
Moje słowa wywierają na nim spięcie mięśni, widzę jak zakrywa twarz dłońmi i schodzi nimi w dół.
"Louis."
"Tak?"
Przez chwilę nic nie mówi, jakby się zastanawiał czy z pewnością chce to powiedzieć. W końcu odwraca się do mnie przodem i coś we mnie zamiera, bo widzę na jego policzkach najprawdziwsze łzy. Harry Styles, którego poznałem 10 lat temu nigdy nie płakał. Nigdy.
"Louis, chcę rozwodu." szepcze łamiącym tonem. Mówiąc to nie patrzy mi w oczy, tylko na ręce. "To nie ma sensu." dodaje cicho.
Siadam słabo przy stole i staram się zapanować nad oddechem. Co, co on właśnie powiedział, comój mąż właśnie powiedział? Nie odzywam się, przetwarzając wiadomość. Boże, on już nie chce ze mną być, nie chce mnie kochać, dzielić niczego.
Chce mnie zostawić.
Nim zdążę się ugryźć w język, mówię:
"Nie zgadzam się."
"Jak to się kurwa nie zgadzasz?" oburza się, marszcząc brwi. Jego aktorskie zagranie z płaczem, idzie w niepamięć. "Chcę rozwodu."
"Słyszałem." potakuję. "A czy ty słyszałeś mnie?"
Otwiera usta, po czym szybko je zamyka w niedowierzaniu.
"Nie chcę się rozwodzić." mówię drżącym głosem. "Nie chcę i już."
"Zachowujesz się jak dwuletnie dziecko!" wrzeszczy robią krok w moją stronę "Jesteś szczęśliwy?! Chcesz to dalej ciągnąć?"
"Nie i nie, ale nie zgadzam się." kręcę głową i wskazuję palcem na papiery. "Możesz je zabrać, nic nie podpiszę. Nie oczekuj też, że zjawię się w sądzie, to znaczy, kombinuj jak chcesz, ale siłą mnie raczej nie zmusisz."
"Kochasz jak cierpię, prawda?" zaciska mocno szczękę i wiem, że właśnie teraz ujawniają się w nim typowe emocje podczas naszych kłótni. "Nie kocham cię już, dochodzi to do ciebie, czy nie?"
"Nie."
Wstaję, podkradam ciastko z folii i kieruję się do swojego pokoju. Przed zamknięciem drzwi, słyszę jak echem odbija się od ścian:
"Nienawidzę cię!"
Później nie dochodzi do mnie już nic z wyjątkiem ciszy. Przykrywam się kołdrą i płaczę tak mocno, że zaczyna mnie boleć głowa.


Nie pamiętam, kiedy zasnąłem. Budzę się w nocy przez głośno puszczoną muzykę z dołu. Czyli Harry dalej tu jest. Nie wyniósł się, chociaż dałem mu jasno do zrozumienia, że niczego nie wskóra.
Siadam na brzegu łóżka i czuję jak kręci mi się w głowie. Całą silną wolą powstrzymuję nową falę płaczu.
To nie był koszmar, to była rzeczywistość.
Wychodzę z pokoju i nasze spojrzenia się krzyżują z dwóch końców schodów. Harry parska na mój widok i przygryza wargę.
"Co tu jeszcze robisz?" burczę, wymijając go, by nalać do czajnika wodę. "Wyrzucono cię z twojego stałego gniazdka?"
"Masz na myśli mój dom w Londynie?" pyta z kpiną. Zastygam w miejscu, po czym powoli zwracam się w jego stronę.
"Co proszę? Kupiłeś sobie dom w Londynie i ja nic o tym kurwa nie wiem?"
Rzucam czajnik do zlewu, nie przejmując się lecącą z kranu wodą. Patrzę prosto w roześmianą twarz mojego męża.
"Cóż. Tak." uśmiecha się szeroko. "A co? Myślałeś, że śpię u jakiejś dziwki, a ona się nade mną lituje i zapewnia dach nad głową?"
"Jesteś najgorszym człowiekiem na ziemi." warczę zdegustowany. Chwytam ścierkę przewieszoną na krześle i uderzam nią w jego roześmianą mordę. "Jesteś pojebany! Kupiłeś go z naszych wspólnych pieniędzy?"
"Owszem." uczepia się szmaty, kiedy znowu w niego wymierzam i przyciąga ją bliżej siebie, żeby zmniejszyć między nami dystans. "Co cię to obchodzi? Zarabiasz dziennie miliony, poza tym,jesteśmy małżeństwem."
"Nie sprowokujesz mnie." warczę, wyrywając mu z rąk ścierkę. Wyjmuję czajnik ze spadu i przecieram go materiałem. "Skończony skurwiel." mamroczę pod nosem.
"Spodobałoby ci się tam." mówi i zupełnie ignoruje, gdy przekrzykuję go wiązanką przekleństw. "Wszędzie są świeczki, które mogłyby posłużyć za twoje następne ofiary. Przecież tak kochasz niszczyć szklane przedmioty, które coś dla mnie znaczą."
"Cieszę się, że po dzisiejszy dzień opłakujesz bardziej swoje pierdolone świeczki niż nasze małżeństwo!"
"One przynajmniej były użyteczne." odpowiada. Wyjmuje z szafki kubek i stawia go obok mojego. "Zalejesz?"
"Spierdalaj! Przyrzekam, że zaraz nie wytrzymam i..."
"Zgodzisz się na rozwód?" pyta z przeciągnięciem. "O niczym innym nie marzę, Tomlinson."
"Nie podpiszę ich." mówię z przekonaniem. "Panie Tomlinson."
"Tylko ty mnie tak jeszcze nazywasz." wzrusza ramionami. "Nie przeczę, że to nazwisko do mnie pasuje. Szkoda, że tylko nazwisko, a osoba już nie."
Rzucam mu spojrzenie spode łba i kiedy woda się zagotowuje, wlewam do swojego kubka do połowy wodę i do kubka bruneta także z tym wyjątkiem, że u niego aż zaczyna się wylewać
"Oops." rzucam obojętnie, odchodząc ze swoim kubkiem do salonu.
"Mogłem się tego spodziewać po tobie." mówi za mną.
Siadam po drugiej stronie kanapy, daleko daleko od miejsca, które zajmuje Harry. W telewizji leci The Walking Dead, więc ucieszony pogłaśniam dźwięk.
"Nie będziemy na to patrzeć."
"Będziemy." chowam za plecami pilot. "Nie tylko ty tu mieszkasz. Jak chcesz obejrzeć coś co ty lubisz, spierdalaj do Londynu."
"Przepraszam bardzo." mówi wysokim tonem. "Przyleciałem tu dla ciebie..."
"Jaki z ciebie romantyk." drażnię się, zwiększając do osiemdziesiątki głośność. "Nikt się nie bije o twoją złotą dupę na wybiegu? Szkoda."
"Mam dwa tygodnie przerwy akurat."
"Dzięki, ta informacja nadała sens mojemu życiu..."
"Pieprz się!" wrzeszczy, ciągnąc się za włosy. "Jesteś kurwa nieznośny! Jak ja z tobą wytrzymałem tyle lat?"
Rzucam mu pełne pożałowania spojrzenie.
"Mam ci przypomnieć co spowodowało, że stałem się tak jaki jestem?"
Harry milczy, słabo oddychając.
"Nie."
Prawidłowo.
Przez godzinę siedzimy w ciszy, co jakiś czas sięgając do stolika po herbatę. W odległym znaczeniu spędzaliśmy razem czas do cholery.
Odbiegam myślami od serialu i nagle wpadam na świetny pomysł. Przez chwilę mam obawy, że Harry mnie wyśmieje, ale nigdy nie tracę szansy.
"Tomlinson?" pytam.
Harry nie reaguje.
"Harry." wzdycham cierpko.
"Słucham?" uśmiecha się do mnie bezczelnie. I przyrzekam, że z chęcią zmyłbym mu z twarzy ten uśmieszek.
"Tak myślałem czy...czy może...?"
Spogląda na mnie i unosi jedną brew do góry.
"Umówmy się na terapię małżeńską." wyrzucam z siebie.
Harry'ego twarz jest bez wyrazu, kiedy wspiera głowę na ręce. Przymyka oczy i myślę sobie, że jestem na straconej pozycji, bo ten człowiek nie chce mieć już ze mną nic wspólnego.
A ja głupi próbuję uratować nasze małżeństwo.
Po co miałby się starać, skoro wykrzyczał mi, że mnie już nie kocha? Z czego miałby wykrzesać chęci?
"Dobrze." zgadza się cicho.
Wbijam w niego spojrzenie i przez długą chwilę nie mrugam w szoku.
"Ale jeśli za dwa miesiące." zaznacza. "między nami nic się nie zmieni, zgodzisz się na rozwód."
Przełykam ciężko ślinę, potakując słabo. Jego tęczówki wypalają w moich obietnicę.  



The bed's getting cold and you're not hereOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz