14

6K 682 177
                                    


W życiu nauczysz się tylko doceniać.

4.11.2014, szpital UCLA Medical Center
Chwila w której przekraczam próg kliniki wydaje się innym wymiarem, który spowalnia moje myślenie i przyswajanie zmysłów. Piszczy mi w uszach, ludzie, wózki przemieszczające się obok mnie są rozmazane, a sam nie potrafię ruszyć nogą naprzód.
Niall bierze moją dłoń i ciągnie do lekarki, która czeka na nas przy kontuarze. Po pokazaniu dowodu opiera się o ścianę i podaje papiery do podpisania.
"Czy on..." przerywam. "Czy mój Harry..." ściska mnie w gardle, a łzy skapują w dół, rozmazując tusz z długopisu, którym nakreśliłem nazwisko.
Boże, powiedz, że nic mu nie jest. Zrobię wszystko co powiesz, tylko mi go nie zabieraj.
Drżącym dłońmi oddaję teczkę i patrzę w górę, by spotkać się z pustymi oczami kobiety. Miała czerwone zakola pod oczami i zmęczony wyraz twarzy.
"Harry żyje." mówi zwięźle.
I te słowa wystarczyły, by moje serce ożyło nowym napędem. Zakrywam usta, dusząc szloch szczęścia, po czym łapię krótkie powietrze. Niall przysuwa mnie do uścisku i dokładnie czuję jak powoli rozluźnia się na tę wiadomość.
"Miał szczęście."dopowiada, wzdychając do sufitu. "Oczywiście poniósł obrażenia oraz jest w tej chwili nieprzytomny, jednak oddycha. Ma zdeformowany nos, uderzył w szybę, no, ale tak to jest jak się nie zapina pasów. Stracił też dużo krwi, ma skręcony nadgarstek i skaleczone knykcie."
"Boże, on żyje." tchnąłem w szyję przyjaciela i zaciskam oczy. "Mój mąż żyje. Nie wierzę-"
"Tak, słońce, shhh." głos Nialla wciąż jest rozchwiany z emocji, tak samo jak mój. Obejmuje mnie mocniej i przyciska do skroni opiekuńczo dłoń. "Żyje." utwierdza głośno fakt, bo to tak pięknie brzmi.
Żyje. Jest wśród nas.
"Wszystko już dobrze." dodaje.
"Louis, będziesz mógł go zobaczyć jak tylko się przebudzi. Tylko jeszcze jedna sprawa." lekarka przeszukuje niezdarnie kieszenie, aż znajduje szukany przedmiot. Wydaje ciche 'o' i podnosi na wysokość moich oczu obrączkę Harry'ego, która w świetle rzucanym przez żarówki mieni się jak słońce.
Sięgam po pierścionek i mokrymi opuszkami palców obrysowuję obwód.
"Ratownicy znaleźli ją pod jego siedzeniem." informuje, lekko się krzywiąc. "Jestem prawie pewna, że musiała mu wypaść z ręki, kiedy zderzył się z autem. Wysnuwam te wnioski po małej bliźnie na jego dłoni."
"Nie rozumiem?" pytam cicho, zaciskając obrączkę w piąstce. Ścieram wierzchem nadgarstka policzki i podnoszę znowu wzrok na lekarkę.
"Podczas zderzenia musiała mu się mocno wbić w otwartą dłoń." tłumaczy, nie urywając spojrzenia. "Nie miał jej założonej na palcu, tylko ją ściskał."
Wtedy dosłownie kurwa czuję jak coś łamie się w moim wnętrzu.
Nie sądziłem, że mówi poważnie, kiedy na terapii wyznał, że zawsze ma ją obok siebie, chociaż jej nie zakłada. Na miłość boską, kochanie.
Urywany szloch opuszcza moje usta i odchodzę trochę na bok, żeby nikt nie musiał patrzeć jak staram się nabrać porządną dawkę powietrza. Nie wierzę w to co się wydarzyło w tak krótkim odstępie czasowym. Wystarczy jedna chwila i możesz już być na krawędzi życia, począć coś czego nie planowałeś i dostać drugą szansę. W ciągu sekundy. Niby nic tak nie znaczącej sekundy, uświadamiasz sobie jak bardzo kogoś kochasz.

Tak bardzo chcę być teraz przy nim. Po prostu ucałować i pogłaskać policzek, żeby poczuł, że to nie kto inny jak ja. Wiem, że poznałby po dotyku.

Załamuję się w połowie i przytrzymuję nisko kolan. Muszę do niego iść, natychmiast.
"Chcę go zobaczyć." mówię chaotycznie, a ich głowy zwracają się w moim kierunku "Dajcie mi go zobaczyć."

Po dłuższych namowach i małej pomocy Nialla, lekarka zaprowadziła mnie na oddział, gdzie wszystkie pokoje pacjentów były szklane. Wręczyła mi worki na buty i kazała wyłączyć komórkę, by nie zakłócać spokoju leczonych. Myślę, że jeszcze nigdy nie robiłem niczego jak na komendę, przytrzymując się co jakiś czas ramienia przyjaciela. Nialla niestety nie wpuszczono, z wiadomych powodów, ale dotrzymywał mi towarzystwa pod same drzwi.

"Harry ocknął się po przewiezieniu na szpital, chwilę po podaniu leków." informuje mnie, przykładając kartę do czytnika i wprowadzając mnie na obszerny korytarz wypełniony zabieganymi pielęgniarkami. "Później znowu zasnął, będzie osłabiony i proszę, żebyś go nie denerwował, kiedy się obudzi. Pomimo silnych przeciwbólowych może odczuwać lekkie bóle i być rozdrażniony. Może nieskładnie mówić. Może ci się też zdawać, że jest otumaniony, co nie będzie błędnym spostrzeżeniem."
"Rozumiem" potykam się na prostej drodze i staram się nie myśleć, że ktoś mógł to zobaczyć. Wyglądałem pewnie jak zapłakana, niezdarna i przygarbiona ciota. "Ile orientacyjnie będziecie go tu trzymać?"
"To naprawdę nie zależy od nas, a od stanu zdrowia pana Tomlinsona."
W ostateczności zatrzymujemy się przed salą zasnutą ciemnością i już wiem, że to tu. Doktor posyła mi łagodny uśmiech i kładzie rękę na barkach, subtelnie popychając do przodu. Rzucam jej niespokojne spojrzenie, po czym ciągnę za gałkę.
Pierwszą rzeczą, którą przyswajam jest maszyna, pikająca w rytm serca mojego słoneczka. I chociaż taki dźwięk w filmach zazwyczaj mrozi u mnie krew w żyłach, dzisiaj przynosił ulgę i szczęście.
Nie zapalam światła, nie chcąc przestraszyć Harry'ego rażącym promieniem, gdy się w końcu przebudzi. Podchodzę bliżej łóżka i w moim gardle tworzy się bolesna gula, nie do przełknięcia.
To jest ten moment w którym uświadamiasz sobie, że twoja druga połówka cierpi. W którym widzisz na własne oczy jej krew, jej przymknięte słabo powieki, jej zabandażowaną twarz i ręce.
To jest ten moment w którym ledwo poznajesz tak znajomą osobę.
Zerkam do góry na kroplówkę i szybko zasłaniam usta przed wydaniem piskliwego dźwięku. Tyle razy widziałem moich pacjentów w przybliżonym stanie- ale z nimi nie łączyłem żadnych uczuć ani przeżyć. Na nich byłem znieczulony, jednak w przypadku Harry'ego.... tak się nie dało. Nie potrafiłem.
"Har-ry." chlipię, sięgając delikatnie po jego dłoń, której rany przebijały biały materiał. Ktoś powinien zmienić mu opatrunki, kurwa, co to za szpital?
Gładzę smagnięciami dłoń i przysuwam jego knykcie do ust, by ucałować każdy z kolei. Trzymam ją blisko siebie, ale jest tak wiotka, że wydaje mi się jakbym unosił dłoń umarłego.
Boże, nawet tak nie myśl, besztam się, przestań.
Nachylam się i całuję go w policzek, trzymając w miejscu usta kilka długich chwil. Odgarniam mu z czoła kosmyk włosów i widzę, że pasemka są posklejane krwią. Zaciskam wargi w linię, wstrzymując tym sposobem szloch i zakładam mu za ucho następne loczki.
"Kocham cię." szepczę cichutko, przysuwając bliżej krzesło. "Kocham cię tak bardzo, że nie wiem....nie wiem co by się stało, gdybym cię stracił w jakichkolwiek okolicznościach."
Nie jestem w stanie powiedzieć czy mnie słyszy. Mam nadzieję, że tak.
"Zawsze będę z tobą." deklaruję, zwiększając mu bieg leku na rurce. "Nie pozbędziesz się mnie, słyszysz?"
"Słyszę." mamrocze, a jego głowa powoli przetacza się w stronę mojego głosu. Widzę, że walczy z otworzeniem oczu, których zaschnięte łzy zaklejały widoczność. Ingeruję i przysłaniam mu dłonią oczy, dając do zrozumienia, żeby się powstrzymał.
"Umiesz..." załamuję się, pociągając nosem. "Umiesz się ruszyć? Chociaż troszkę, skarbie?"
"Na razie...nie bardzo." mówi, ale ściska moje palce, przyciągając mnie bliżej siebie. Opadam głową na jego klatkę piersiową i popłakuję w duchu, bo głaszcze mój policzek tą słabą, bez czucia ręką. "Też cię kocham."
I naprawdę pokładałem zbyt małe złoża nadziei, by rzeczywiście oczekiwać, że jeszcze to kiedyś usłyszę z jego ust. Patrzę mu prosto w oczy i uśmiecham się przez łzy. Nie potrzeba więcej słów. Nie potrzeba mi niczego innego: kasy, wspaniałej przeszłości, kariery, przyjaciół, teraz liczy się tylko on, tylko ja i on.
"Śpij." mówię kojąco, ocierając nosem o jego kciuk. "Zostanę obok."
"Wróć do domu i też się prześpij..."
"Mój dom." przerywam. "Jest tam gdzie jesteś ty i nie mam zamiaru się z niego wyprowadzać choćby na moment."
Harry zmusza się do rozpostarcia powiek i kilka łez ścieka z bólu w dół jego policzków. Ścieram je prędko, a Harry'ego oddech drży; całe jego ciało też.
"Chodź tu do mnie." mówi na pograniczu płaczu, więc znowu przysuwam się do niego, tym razem, obejmując w pasie na tyle ile mogę, by go nie zranić.

Zimno, które pokrywało łóżko zdecydowanie zaczęło zastępować ciepło.


The bed's getting cold and you're not hereOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz