Zapłakana biegłam jak najdalej od domu, nawet nie zauważyłam, że ktoś skrył się w krzakach w ogrodzie.
Przez trzy godziny nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nerwowo chodziłam w ciemnościach po parku wypalając jednego papierosa za drugim, na szczęście znalazłam je w kieszeni.
Byłam załamana i zrozpaczona, moje życie było do dupy. Jeszcze wszystko zdarzyło się w moje urodziny...
Kiedy byłam bliska popełnienia głupoty w stylu "o ten kawałek szkła patrzy na mnie błagalnym wzrokiem, chyba zrobię mu dobrze i się potężna". Ruszyłam w stronę domu ostatniej żywej osoby, którą kochałam, Ashtona Irwina.
Zapukałam do drzwi, widziałam zapalone światło w domu, więc napweno powinien otworzyć.
Po chwili stanął w drzwiach.-Boże, Grace, kochanie co się stało? -Natychmiast mnie przytulił.
Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
-Nie płacz kotku. Wszystko będzie dobrze. Tylko powiedz mi co się stało, bo nie sądzę, żeby tak się stęskniła, że przychodzisz o 3 rano.
-Moi...rodzice...oni-nie, nie mogłam tego dokończyć.
-Wyrzucili cię z domu?
-Nie. Oni...nie żyją. -Moją twarz zalała rzeka łez.
-O mój Boże. Grace, nawet nie wiesz jak mi przykro. Chodź za mną.
Poszłam z nim do jego pokoju. Ashton wziął mnie na ręce i położył na łóżku.
-Kochanie. Nie płacz.-Nie...mogę uwierzyć, to to się stało naprawdę.
-Chcesz mi opowiedzieć, co się dokładnie zdarzyło?
Odpowiedziałam mu o wszystkim, a on bez słowa przytulił mnie do siebie.
-Zawsze będę z tobą. Nigdy cię nie zostawię w potrzebie. Kocham cię.
-Ja też cię kocham, Ash.
Jeszcze kilka minut leżeliśmy w objęciach, potem zasnęłam.
***
Piszcie czy się podoba :-P
CZYTASZ
(What's) Love Without Tragedy L.H.
Fanfic× Może miłość potrzebuje tragedi, żeby istniała? × "Zabiłam człowieka we własne urodziny, fajny prezent, co nie?" Grace traci rodziców i trafia do poprawczaka. Spotyka tam chłopaka, który jest dla niej wszystkim. Okazuje się, że on nie jest taki jak...