46. You lost, Styles

535 31 0
                                    

  * oczami Harry'ego*

Siedzieliśmy na zewnątrz, przy grillu. Jesteśmy tu już parę ładnych godzin, a ja nadal nie rozgryzłem tego Cody'ego.

Coś mi w nim nie pasuje. A raczej jemu coś nie pasuje we mnie, ewidentnie.

Zdziwiło mnie jego zachowanie już na wejściu gdy dopytał o moje nazwisko, najwyraźniej mnie skądś kojarząc. Ale nadal zachowywał się podejrzanie. Spoglądał na mnie dziwnym wzrokiem.

Ojciec Julie przed kilkunastoma minutami pojechał do sklepu po węgiel do grilla, a więc siedzieliśmy we czwórkę z czego kobiety trajkotały o jakichś przepisach i swoich tematach a my ledwo zamieniliśmy kilka słów. Właściwie pasowało mi to, bo nie odpowiadał mi sposób w jaki ze mną rozmawia. Zastanawiam się o co mu chodzi.

Nie poznaliśmy się nigdy, jestem tego pewny. W ciągu tych kliku godzin, dogłębnie nad tym myślałem, ale nie widziałem go nigdy wcześniej.

Więc o co do cholery mu chodzi?

- Pójdę przygotować mięso na grilla, bo niedługo będzie można je już smażyć. – powiedziała nagle Samantha wstając.

- Pomogę ci. – zaoferowała od razu Julie i też wstała. Oho. Czyżby szykowała się chwila sam na sam?

Julie poszła za Samanthą do domu, posyłając mi uśmiech.

Uh.

- Więc – odezwał się chłopak. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek będzie mi dane cię poznać, a zwłaszcza w takich okolicznościach.

- Huh? – zmarszczyłem brwi.

- Słuchając tyle o wspaniałej i ułożonej Julie, świeżo upieczonej pani adwokat, nie sądziłem, że ta idealna dziewczyna może mieć takiego niegrzecznego chłopaka. – zakpił.

Zagotowało się we mnie.

- A więc jednak mnie znasz.

- Jest ktoś w tej okolicy kto cię nie zna? – zaśmiał się.

Nie podoba mi się to. Jest zbyt arogancki i pewny siebie.

- Na pewno ktoś się znajdzie. A zresztą od czasów kiedy bawiłem się w wyścigi i inne gówna, trochę minęło. – westchnąłem.

- Owszem. – zgodził. – Za to od opychania dragów? Może kilka dni? – zaśmiał się szyderczo.

O kurwa jebana mać.

- Julie i jej ojciec wiedzą, jak sobie dorabiasz? – spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, który mógł oznaczać tylko kłopoty.

Przez chwilę pomyślałem by skłamać, ale to byłoby zbyt oczywiste.

Zacisnąłem szczękę.

- Nie i się nie dowiedzą, prawda? – rzuciłem opanowanym głosem. Nie dam się chujowi sprowokować, zagram z nim w jego własną grę.

- Skąd taka pewność? – spojrzał na mnie beztrosko.

- Bo nikt nie jest na tyle głupi, żeby o tym wspominać, nie sądzisz? – spojrzałem na niego pewnie.

-Nie nazwałbym tego głupotą. – wzruszył ramionami.

- A jak inaczej nazwiesz świadome ryzyko swojego tyłka? – mój ton się nie zmieniał. Oboje blefowaliśmy i graliśmy sobie nawzajem na nerwach. Nie dam się kurwa szantażować takiemu szczylowi, co to to nie.

- Nazwałbym to poświęceniem dla rodziny. – odparł z uśmiechem.

Trzeba mu przyznać, jest sprytny i nie głupi. I zaczyna mi działać na nerwy.

SINISTER | h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz