-First-

2.3K 167 12
                                    

- Przepraszam pana.- podeszła do mnie młoda dziewczyna - Zaraz zamykamy, więc...- próbowała mnie grzecznie wyprosić.

- Już wychodzę.- odparłem i posłałem jej szeroki uśmiech.

Zacząłem zbierać książki z czytelnianego stołu. Odłożyłem je na regały przepełnione różnymi dziełami z wielu dziedzin naukowych. Później pożegnałem się z prze miłą i uroczą bibliotekarką i opuściłem stary, zabytkowy budynek, znajdujący się zaraz przy mojej uczelni.

Spojrzałem na zegarek; dochodziła dwudziesta trzecia. Spędziłem w bibliotece około sześciu godzin, ale nie czułem upływu tego czasu. W sumie to przyzwyczaiłem się do siedzenia tyle godzin nad książkami; takie już życie przyszłego adwokata. Wiązało się to z wielkim zaangażowaniem i ogromną pracą, ale póki co jestem dość zdeterminowany w dążeniu do celu, więc myślę, że go osiągnę. Moi rodzice z początku wątpili w mój wybór studi i późniejszej przyszłości, dlatego teraz muszę dać z siebie wszystko by udowodnić im, że to była dobra decyzja.

Oddalając się od biblioteki w stronę mojego mieszkania, zaszedłem do jednej z budek z fast foodami. Zamówiłem chińską potrawkę z makaronem i czekałem, aż sprzedawca przygotuje mi mój posiłek. Aby zabić czas przyglądałem się jak ciepłe powietrze z przyczepy mieszało się z lodowatym, tworząc parę unoszącą się na wysokości mojej głowy. Po paru minutach dostałem od sprzedawcy pudełko z moim makaronem, po czym zapłaciłem mu, pozostawiając mały napiwek.

Włożyłem słuchawki do uszu i puściłem uspokajającą i melancholijną muzykę. Wkroczyłem na most, który łączył dwie główne części miasta. Ostrożnie otworzyłem pakunek z jedzeniem i zacząłem powoli jeść ciepłe nudle. Kiedy wziąłem pierwszy kęs, poczułem jak bardzo byłem głodny. Szybko wciągnąłem całe opakowanie makaronu, a następnie wyrzuciłem je do śmieci.

O tej godzinie w dzień powszedni na ulicach świeciło pustkami. Nie spotkałem ani jednej osoby, a obok mnie przejechały może z dwa auta. To było dość przerażające, czułem się jak w jakimś opuszczonym miasteczku, niczym z horroru.

Gdy przeszedłem prawie połowę mostu dostrzegłem jakąś postać stającą na jego barierce. Podbiegłem do niej jak najszybciej mogłem.

- Co ty robisz!?- krzyknąłem przerażony w stronę chłopaka.

- Proszę idź sobie! Udawaj, że nic nie widziałeś!- odkrzyknął mi zachrypniętym, łamliwym głosem, po czym pociągnął nosem. Chyba płakał.

Stałem przez chwilę obok niego i myślałem jak go tu powstrzymać.

- Posłuchaj nie rób niczego głupiego... przecież widzę, że wcale nie chcesz się zabić; jesteś przerażony. Wiesz jaki to ból? Najpierw poczujesz zimno w starci z wodą, później zaczniesz odczuwać połamane kości, rozerwane wnętrzności...-widziałem, że moje słowa działają na jego wyobraźnie, gdyż aż wzdrygnął się na samą myśl o tym.

- Przestań!- krzyknął odwracając się twarzą do mnie.- Tak boję się śmierci, ale jeszcze bardziej boję się pozostać tu.

- Zejdź stamtąd! Natychmiast!- znów krzyknąłem ignorując jego wcześniejsze słowa.

Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany; odwrócił się na chwilę w stronę rzeki i zeskoczył na chodnik stając na wprost mnie. W duchu odetchnąłem z ulgą. Gdyby skoczył to nie mógłbym się po tym pozbierać; czułbym się winny z jego śmierć.

Chłopak chciał przede mną uciec, ale mu na to nie pozwoliłem. Złapałem go za nadgarstek i nie miałem zamiaru puścić, pomimo jego sprzeciwu.

- Teraz tak szybko się mnie nie pozbędziesz.- powiedziawszy to, posłałem mu szczery uśmiech.

On spiorunował mnie wzrokiem, ale już przestał mi się wyrywać.

- Powiedź mi czemu się tu znalazłeś...

- Nie mam zamiaru ci się zwierzać. Jesteś obcą osobą, czemu miałbym ci cokolwiek opowiadać?

- Bo gdyby nie ja to mógłbyś tam wpaść i już nie żyć.

- Przecież sam stwierdziłeś, że bym nie wskoczył, więc i tak dalej musiałbym kontynuować ten marny żywot.

- Marny żywot? Jesteś chory? Masz raka? Jesteś niepełnosprawny?- zdenerwowały mnie jego słowa.

- Nie...

- No więc możesz żyć normalnie. Ludzie, którzy odliczają swoje dni do końca chcieliby dostać szanse takiego życia jak twoje.

- Szczerze wątpię... woleli by umrzeć we współczuciu za ich chorobę niż prowadzić tak nędzne życie.

Nie wiedziałem co mam mu na to odpowiedzieć. Nie znałem jego sytuacji, więc nie mogłem mu zbytnio niczego wytłumaczyć.

- Gdzie mieszkasz?- zapytałem.

On w odpowiedzi zaczął mnie ciągnąć w przeciwną stronę niż wcześniej zmierzałem. Ruszyłem za nim szybkim krokiem; puściłem w końcu jego rękę. Przez chwilę szliśmy w niezręcznej ciszy.

- Byun Baekhyun.- powiedział nagle przerywając ciszę.

- Co?- zapytałem zdezorientowany.

- Moje imię...- odparł.- A ty jak się nazywasz?

- Byun Baekhyun... Ja Park Chanyeol.- odpowiedziałem.

Jego zachowanie nieco mnie zadziwiało. On był na prawdę nietypową, ale i intrygującą osobą. Bardzo chciałem go bliżej poznać.

- Tu mieszkam.- powiedział, gdy po paru minutach znaleźliśmy się pod jednym z bloków niedaleko mojej szkoły.- Chcesz wejść do środka?

Pomachałem głową na 'Tak' i oboje weszliśmy na klatkę schodową. Jeszcze przed chwilą nie chciał mi o sobie opowiadać, a teraz zaprasza mnie do swojego domu. Nie mogłem pojąć o co mu chodzi, ale byłem zadowolony, że Baekhyun mi zaufał.

Weszliśmy do małego dwu pokojowego mieszkanka. Chłopak zaprosił mnie do kuchni.

- Chcesz coś pić kawę, herbatę?

- Może być herbata.- odpowiedziałem.

Po chwili usłyszałem jak ktoś z drugie pokoju w dziwny sposób nawołuje Baekhyun'a. Chłopak zostawił mnie samego i popędził za drzwi. Po dość długiej chwili wyszedł z pokoju i wrócił do robienia herbaty. Spojrzałem na niego pytająco, a on zignorował mój wzrok.

- To mój tata. Jest chory.- powiedział po chwili. Chyba musiał przemyśleć czy mi to wyznać.

- Co mu jest?- drążyłem temat.

- Ma porażenie mózgowe... nie jest w stanie sam funkcjonować.- spojrzał ponownie na drzwi od jego pokoju.- To przede wszystkim myśl o nim skłoniłam nie do zmienienia decyzji.

- W takim razie dobrze postąpiłeś. Jesteś mu bardzo potrzebny...

Było mi go żal. Powoli rozumiałem co skłoniło go do odebrania sobie życia, ale gdyby to zrobił to co by było z jego ojcem. Zastanawiałem się gdzie jest jego mama, ale stwierdziłem, że na razie nie będę o nią wypytywać.

Spojrzałem na zegarek w jego kuchni. Dochodziła dwunasta. Musiałem się zbierać, w innym przypadku na następny dzień wyglądałbym jak żywy trup. Nie chciałem zostawiać Baekhyun'a teraz samego, ale nie miałem wyjścia.

- Baekhyun muszę już iść. Przepraszam. Obiecuję, że jutro do ciebie przyjdę... i proszę nie rób nic głupiego.- powiedziałem błagalnym tonem.

- Dobrze... nie będę.- chłopak posmutniał.- W takim razie życzę ci dobrej nocy, Chanyeol'u. Do zobaczenia.

- Tak dobranoc, Baekhyunie.- powiedziałem i wyszedłem za drzwi.

Is it real !? |yaoi|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz