Sebastian
Uwielbiam ranki.
Gdy wszystko wstaje i budzi się do życia , a słońce wznosi się na horyzoncie i rzuca na ziemię i budynki pierwsze promienie światła.
Uwielbiam wschody słońca.
Kiedy wszystko na nowo rozbłyskuje blaskiem ,niczym klinga mojego miecza.
Nienawidzę zachodów słońca.
Gdy dzień kończy się jak każdy inny i zostawia wszystko za sobą. Światło znika , a zastępuje je ciemność i zimno. Wszyscy patrzą na mnie jak na zachód słońca. Ale nie na moment zetknięcia się słońca z ziemią , który sam w sobie jest pięknym zjawiskiem. Oni widzą we mnie właśnie taką ciemną i zimną istotę bez uczuć, która żyje i kieruje się nienawiścią do świata i ludzi.
Seprcha budzi się na nowo. Mieszkańcy wychodzą z domów z pustymi koszami , a wracają z pełnymi po obfitych zakupach dla całej rodziny. Lampy przy ulicach gasną , podobnie jak palące się w nocy światła w oknach.
Nigdy nie lubię rzucać się w oczy. Zawsze idę jak najbliżej domów , a nie środkiem chodnika. Nie idę w pozycji wyprostowanej , tylko przygarbionej z opuszczonymi ramionami. Czarna narzuta powiewa za mną , a spod kaptura w takim samym odcieniu wystają białe kosmyki włosów. Ale ostatnio nawet to nie pomagało . Coraz więcej ludzi z każdym dniem patrzyło na mnie na ulicy z pogardą i odsuwało ode mnie wszystko co małe i niewinne. Na przykład dzieci. Nawet one , bawiące się w berka , zwróciły na mnie uwagę i zeszły mi z drogi , unikając kontaktu wzrokowego. Wspaniale. Staruszka z ciężkimi zakupami szła chwiejąc się przede mną , ale gdy tylko chciałem zaoferować pomoc , upuściła torbę na ziemię i popatrzyła na mnie ze strachem. Cofnąłem się o parę kroków i położyłem obie ręce na głowie. Dlaczego ? , pytam się w duchu i opieram o lampę za mną. Przymrużam oczy i spoglądam w górę. Budynek wygląda na stary i opuszczony , ale w jednym z okien zauważam siedzącą z podkulonymi nogami postać. Dziewczyna spogląda na wschód słońca i zgarnia blond włosy za uszy ukazując paskudną opuchliznę na twarzy. Jestem potworem - mówię do siebie po raz setny i nasuwam kaptur mocniej na czoło gdy Rebecca patrzy prosto na mnie, a kiedy orientuje się na kogo zerka ,wycofuje się z okna i zamyka je szybko. Zasuwa zasłony gdy oddalam się dalej , coraz bliżej muru . Czas na odpokutowanie win.
***
Polana obok mojego domu jest jak zawsze pusta i rozbłyskuje jasnym światłem. Przedzieram się przez wysokie kłosy do uklepanego przeze mnie terenu. Tam mam swoje jedyne prywatne miejsce. Moje czarne ubrania nasiąkają promieniami słońca , więc zrzucam z siebie narzutę , jak i ciemną koszulę z długim rękawem , pozostając w samych skórkowych spodniach , które nosi połowa Strażników. Zdejmuję z bioder pas z pochwą i mieczem , po czym rzucam go na bok. Patrzę się na swoje dłonie. Blade , wiecznie zimne dłonie , które miały kontakt tylko z bronią. Biorę mocny zamach i z wykopem celuję w głowę atrapy , która ani drgnie. Patrzę na swój miecz lezący na ziemi. Który przeciął niejedne gardło i skórę. Prawa dłoń uderza w pierś manekina , po czym lewa robi to samo. I tak na zmianę. Póki nie mam poobdzieranych knykciów , z których sączy krew. Wyjmuję ze słupa łuk i parę strzał po czym ustawiam się paręnaście metrów od celu. Naciągam cięciwę i ze skupieniem , w ciszy wymierzam w miejsce gdzie głównie znajduje się serce -wpuszczam z wydechem strzałę , która leci prostu do celu. Mimo iż , żadna z nich nigdy nie chybiła , nigdy nie dorównam Josephowi. Zawsze pozostanie najlepszym strzelcem. Obracam się i patrzę jak dym wyłania się z komina mojej chatki , a jej drzwi są otwarte na rozcież. Pani Meddow stoi na ganku i macha do mnie ręką , przywołując na jedzenie. Chwytam rzucone na podłodze rzeczy i ociekający potem , z bólem w każdej części ciała przechodzę przez wysoką trawę i wchodzę przez drzwi . Do moich nozdrzy dobiega smakowita woń steku. Zerkam na godzinę. Czternasta. Rzeczywiście ...Godzina obiadowa. Zasiadam naprzeciwko gosposi i mruczę pod nosem gdy stawia talerz jedzenia przede mną , po czym nachyla się i patrzy mi w twarz.
- Coś się stało ? - pyta.
- Dlaczego ? - szepczę i nabieram porcję mięsa na widelec.
- Dawno nie bawiłeś się z tym słupem - mówi - Tylko kiedy się coś gryzie siedzisz tam i niszczysz swoje dłonie - chwyta mnie za jedną i masuje miejsca gdzie pojawiają się siniaki.
- Wiesz jaki jestem - wkładam widelec z jedzeniem do ust.
- Znowu wdałeś się w bójkę - pani Meddow wyrzuca ręce w górę i łapie się za głowę.
- Gorzej - mój ton robi się poważniejszy niż myślałem mimo iż mówię z buzią pełną jedzenia - Dopuściłem się czegoś strasznego pod wpływem złych emocji.
Gosposia zamyka oczy i kiwa głową , a następnie wychodzi z kuchni zabierając po drodze książkę i usadawia się na huśtawce stojącej na ganku. Robi to zawsze gdy wracam ze złymi wieściami. Myśli , że nie widzę jak siedzi tyłem i ukrywa swój płacz za kartkami książek , których wybite atramentem litery rozpływają się przez kapiącą z jej oczu słoną wodę. Nawet ona płacze. A to wszystko dlatego , że ja sam nie mogę powstrzymać się od zła , które mną zawładnęło.
CZYTASZ
LOST SOULS : Biel szafiru
ФэнтезиBo gdy znów zgasnie slonce, On rozjaśni ciemność i da nadzieję ludziom. Na wieczne światło. Wszystko zaczęło się od przemocy. I na przemocy się zakończy. Seprcha nie jest bezpieczna. Ale nikt prócz niego nie zdaje sobie z tego sprawy. Postrzegany...