4

54 6 0
                                    

Rebecca

„Miękkie",

Rozchodzi się w moich myślach , gdy czuję pod swoją głową haftowaną poduszkę w kwiaty. Próbuję podnieść się do pozycji siedzącej , ale skurcz łapie moje ciało i nie puszcza do póki nie kładę się z powrotem. Kaszlę.
Od czasu kiedy się obudziłam gardło drapie mnie bez przerwy. Słyszę czyjeś ciężkie kroki za moimi plecami. Mokra szmatka opada na moje czoło, z której spływają miłe stróżki zimnej wody. Otwieram szeroko oczy i rozglądam się na tyle ile potrafię. Więc to ten dom. Znowu. A obiecałam, że nie wrócę...Cóż wiele czasu nie minęło. Ale to nie jest najważniejsze. Co się ze mną dzieje? Nie jestem na nic chora , ani wcześniej nie przeżyłam podobnego... ataku ? A jeżeli powtórzy się nie raz ze wzrastającą siłą ?

- Dom - wykrztuszam z siebie gdy gospodyni siada na skraju kanapy i gładzi mnie po policzku...tym policzku. Po czym zerka ze złością na stojącego nade mną Sebastiana.
Powiedział jej czy sama się domyśliła ?
Przymykam powieki ponownie i podkulam kolana do piersi siadając mimo bólu jaki mi to sprawia.

- Zanieś ją do domu - mówi patrząc w podłogę pani Meddow - Chociaż tyle dla niej zrób , proszę.

Chłopak nie zastanawia się dłużej. Tylko jedną rękę wkłada pod moje kolana, a drugą pod ramiona. Pokazuje mi gestem bym go objęła , nie mając większego wyboru robię to i odwracam głowę tak , żeby nie patrzeć mu w twarz.
Czuję się jeszcze bezsilniej niż wcześniej. Bardziej bezsilnie niż niezręcznie. 

- Koszulka - szepczę mierząc się z kolejnym skurczem.

Chłopak spogląda na swoje gołe ramiona , po czy wzrusza nimi i kieruje się do drzwi.
Nie czuję się skrępowana - właściwie myślę tylko o tym jak opanować gniew. Lub co powiedzieć mojej mamie gdy On przyniesie mnie w takim a nie innym stanie do domu. 
Na szczęście ucisk niby guza w mojej głowie już znikł, a dzięki ziołowym opatrunkom gosposi- mój policzek nie wygląda już jakbym przeżyła brutalny atak wściekłej i zazdrosnej przyjaciółki.
Co pomyślą ludzie na mieście ? ...

- Uważaj ! - krzyczy gospodyni gdy drzwi zamykają się , a my stajemy w progu jasnych płomieni.

Z drugiej strony.. Co jakbym dostała napadu w trakcie marszu ? Gdzieś w lesie - pustym i cichym, gdzie nikt by mnie nie słyszał , nie znalazł. 
Jednak są jakieś plusy tego , że nie spieszyło mi się , by uciekać z tamtego miejsca. 

- Czeka nas długa podróż - mruczy chłopak i spina mocniej mięśnie , gdy schodzi po schodkach.

- Nie jestem za lekka - mówię - Mogę iść - chłopak na początku się śmieje , troszkę sarkastycznie, ale potem znów poważnieje. Mógłby przynajmniej udawać , że nie jest Sebastianem. Przez kilka minut.

- Nie oszukuj się - warczy Sebastian - Nie możesz- wzdycha i dodaje- Po prostu bądź cicho i nie wierć się za bardzo - dupek. Nie dość , że to ja jestem ofiarą , to jeszcze mam słuchać rozkazów kolegi z drużyny. 

Kolegi ? 

Jestem z nim w grupie zaledwie trzy miesiące. Owszem , z innymi nawiązaliśmy więzy przyjaźni i zgody  , ale Sebastian zawsze trzymał się z boku. Był tym , którego nigdy nie obchodziły wspólne spotkania , czy pomoc w treningach. 
Wiecznie sam , wiecznie poważny , wiecznie inny. 

Sama droga do głównej ulicy miasta ciągnęła się w nieskończoność , a mnie co chwilę świerzbił język by powiedzieć coś i przerwać tą niosącą się w nieskończoność ciszę.
To był tylko przedsmak tego , co naprawdę mnie czekało.
 Im dłużej szliśmy tym mocniej musiałam się trzymać ciała chłopaka , którego mocne ramiona cały czas były napięte i pewnie trzymały mnie w swoich objęciach.
 Lecz gdy tylko weszliśmy na obrzeża Seprchy , coś się zmieniło.
Sebastian drastycznie spoważniał ( jeszcze bardziej niż zawsze, o ile to możliwe) , a jago tętno przyspieszyło , co wyczułam od razu z powodu jego braku koszulki. Był o wiele za blisko mnie, nawet jeśli jesteśmy znajomymi ( tak, to dobre stwierdzenie) z drużyny. 

LOST SOULS : Biel szafiruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz