Rozdział 6

28 4 1
                                    

Ciemność. Tylko to widzę . Ból. Tylko to czuje . Cisza. Tylko to słyszę.

Czy to już koniec? Czy ja umarłam? Pamiętam co się stało. Nie wiem natomiast gdzie jestem. Chociaż skoro czuję ból, to znaczy ,że jeszcze żyję.

Nie mogę się ruszać. Moje powieki ważą chyba tonę. Oddychanie wydaje mi się niesamowicie trudne. Wnioskuję, że mam związane nogi, ale tylko je. Ciekawi mnie, kto mnie uderzył. Co wspólnego z tym miała Ciocia Lucy, oraz jak mogę wrócić do domu.

Po około 20 minutach udaje mi się lekko otworzyć oczy.

Jestem w jakimś pomieszczeniu. Jest tu tylko jedno ,małe okno dzięki czemu nie widzę zbyt wiele. Wygłada mi to na strych albo piwnicę. Nie wiem co było by lepsze.

Powoli odzyskuję siły. Mogę usiąść. Chyba jednak jestem w piwnicy.

Moje serce w pewnym momencie przestaje bić. Słyszę głosy. Ktoś tu idzie.

Co ja mam teraz zrobic!? Czekać aż mnie zabiją czy uciekać? Jeśli uciekać, to gdzie?

Niestety nie mam wystarczająco energii aby wstać. Szybko podejmuję decyzję o położeniu się do pierwotnej pozycji. Zamykam oczy.

Drzwi się otwierają
- Mówiłam ci, żeby pozbyć się problemu.
- Jeszcze nie teraz , za chwilę będziesz miała gości. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Sprawdzę czy jeszcze tam leży. - Usłyszałam jak któś schodzi na dół. Podchodzi coraz bliżej mnie. Staram się oddychać powoli. Tajemniczy mężczyzna stanął obok.
- Leży, ale myślę,że za dwa dni może się obudzić. Musimy przyspieszyć nasz plan July.- July ? To nie jest córka Lucy? Przecież ona w ogóle tu nie przyjeżdża. Pokłóciła się z ciocią. Nic z tego nie rozumiem.
- Dobra Jay, nie marudź. Na górę. Zaraz przyjadą .- usłyszałam oddalające się kroki kobiety a zaraz później mojego oprawcy.

Znów zostałam sama. Muszę podjąć szybki plan działania. Otworzyłam oczy. Usiadłam. Na nogach miała słabo zawiązany słupeł. Albo nie potrafią oni wiązać słupłów, albo ...nie ma innego wytłumaczenia. Szybkimi ruchami odwiązałam zbędne zabezpieczenie. Wstałam powoli, ponieważ miałam zawroty głowy.

Kiedy bóle już ustały, rozejrzałam się dokładniej. Jak już mówiłam, jedno małe okno . Kilka drewnianych szafek, których wcześniej nie dostrzegłam. Raczej marne perspektywy na wydostanie się stąd. Póki co zostaję chyba tylko okno. Prawdopodobnie nie zmieszczę się w nim. Matka natura nie żałowała mi kobiecych atutów. Nigdy jakoś się specjalnie z tego nie cieszyłam ale teraz, teraz jestem już na nią zła. Uważaj Matko Naturo.

Przeszłam się dokładniej po pomieszczeniu. Okej Anna, uruchom szare komórki.
.
.
.
.
Ten dom jest stary. Dawniej piwnice służyły mieszkańcom jako schronienie, więc budowali oni schody na zewnątrz w razie potrzeby nagłego wyjścia. Może znajdę tu coś takiego. Przez słabe oświetlenie nie zauważyłam jeszcze dość ważnego szczegółu. Znajdowały się tu drzwi do drugiego pomieszczenia. Nie myśląc długo szybko podeszłam i spróbowałam otworzyć. Za drugim podejściem lekko drgneły. Pchnęłam je jeszcze raz, tym razem skutecznie.

Wyglądało mi to na gabinet. Stało tu biórko, dwa fotele i regały. Dużo regałów. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi. Podeszłam do jednego z nich. Było na nim kilka zdjęć. Jedno szczególnie przykuło moją uwagę. Była na nim babcia, ciocia Lucy i mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie znałam. Wszyscy oni mieli w dłoni te same naszyjniki.

Co one oznaczały?

Kątem oka zobaczyłam plik papierów schowanych pomiędzy książki. Wyjęłam je, co nie okazało się takie łatwe ,jakby się mogło wydawać. Na pierwszej stronie widniał duży napis PAKT. Może dzięki temu, dowiem się jakiś ważnych informacji. Schowałam je więc do bluzy. Dobrze, że ją dzisiaj zabrałam.

Nagle usłyszałam dźwięk podjeżdżającego na podjazd samochodu. Pod wpływem drgań, na suficie poruszyła się deska. Gdy spojrzałam na nią dokładniej, przypominały te drzwi których szukałam. Rozejrzałam się z naiwną nadzieją znalezienia drabiny. Niestety, limit szczęścia wykorzystałam już na najbliższy rok. Przesunęłam więc krzeszło, które położyłam na biórko. Konstrukcja była, co prawda, niestabilna ale jakoś dawała radę.

Na podwórku nadal słyszałam głosy. Otworzyłam więc lekko drzwiczki. Musiałam poczekać na odpowiedni moment. Niedaleko były krzaki, i to one były moim głównym celem. July , która stała jakieś 70 m ode mnie, zaczęła coś intensywnie tłumaczyć. Odwróciła się do gości tyłem i pokazywała coś w oddali. Na moje szczęście , przybysze jej zawtórowali. To była ta chwila.

Pchnęłam futrynę. Wydostałam się na powierzchnie. I już zaraz będę wolna.... Jeszcze tylko chwilka... Kawałeczek...

-Anna!?- wykrzyczała July.

♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

Okejka, więc trochę mnie tu nie było. Spowodowane głownie problemami z Wattpadem. Niedługo święta! Mam nadzieję, że zdąże jeszcze napisać coś przed.

Co do rozdziału, to nie wyszedł do końca tak jak powinien. I jeśli ktoś, po przeczytaniu go pomyślał:

,,Jak do jasnej ciasnej udało jej się tak łatwo wydostać !?" Itp.

To wyjaśniam, że wszystko się później wyjaśni.

Tak więc myślę,.że to wszystko co miałam do powiedzenia. Wiem również, iż do tej pory nke pisałam notek od autora i tak właściwie miało zostać , ale kobieta zmienną jest.

To do następnego ♠♤

Nie ufaj nikomu.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz