Rozdział IX

8 3 0
                                    

- Jestem – odezwałem się cicho. Nie chciałem jej przebudzić, od paru godzin patrzę jak zasypia i za chwilę zrywa się ze snu. Ilekroć uchylała powieki miałem nadzieję, że nie śniła o tym parszywym gwałcicielu. A może to ból głowy przyzywał ją z powrotem? Obejrzałem wcześniej jej ranę, na szczęście nic nie zagrażało zdrowiu. Tydzień odpoczynku powinien przywrócić ją do sprawności. Póki co mamrotała przez sen niezrozumiałe rzeczy i zwijała się z bólu ilekroć przewróciła głową na bok.
- Boli mnie głowa... - wymruczała niezrozumiale, podszedłem więc bliżej.
- Poboli jeszcze chwilę – odparłem szeptem. Ostrożnie otuliłem jej czoło otwartą dłonią, na co uśmiechnęła się delikatnie. Patrząc jak wyciąga w moją stronę dłoń znieruchomiałem. Próbowała otworzyć usta, powiedzieć coś jeszcze, ale ponownie zmorzył ją sen. Powoli podniosłem się z łóżka by dać jej należyty spokój. Jednak nim przestąpiłem parę kroków znów usłyszałem jej głos. 
- Masz twarz Szatana... - przystanąłem w miejscu, niepewny jej świadomości. - Takiego złego Anioła.
Mimowolnie zawróciłem i przysiadłem się bliżej.
- Twoje oczy chcą mordować – kontynuowała, jej powieki były lekko uchylone. Zamrugałem parę razy nie wierząc w to co wygaduje. Przewróciła się na prawy bok i ostrożnie otworzyła oczy. Siedziałem przed nią, obnażony w ciszy, która między nami nastała. Byłem jedyny w tym pokoju, więc nie mogła mieć na myśli nikogo innego. Patrzyła na mnie badawczo, w skupieniu dobierając słowa.
- Jesteś piękny, ale kiedy na Ciebie patrzę boję się o samą siebie - twarz stężała mi w bezruchu. Chciała mnie obrazić? Czy może majaczyła nieświadoma własnych słów? - Piękna istota zamknięta w piekielnej skorupce.
- Za dużo gadasz... - warknąłem urażony do żywego.
- Może.... - odparła i usnęła. Mimo to, miałem wrażenie, że wciąż mi się przyglądała, że lustrowała wzrokiem każdy grymas na mojej twarzy i każdy ruch w nadziei, że okaże jakieś emocje.
Minęło może parę minut nim zdobyłem się na odwagę by wypowiedzieć to co kotłowało mi się w głowie.
- Może nie potrafię inaczej - odparłem przerywając tym samym powstałą ciszę. - Może nie jestem stworzony do rzeczy dobrych, może... - zająknąłem się. - Może nie jestem dobry...


Śniłam o rzeczach niestworzonych, pięknych i złych. Nawiedzały mnie mroczne zjawy i oświetlone postacie. Nie potrafiłam ujrzeć niczyjej twarzy, nikt mnie nie gonił, ani nie straszył. Jednak wciąż i wciąż wyczuwałam wokół siebie obecność jedynej osoby, której twarz potrafiłam nakreślić w najdrobniejszych szczegółach. Sebastian kroczył w moją stronę, uśmiechając się dobrodusznie i jednocześnie marszcząc brwi w wyrazie rozwścieczenia. Ze skruchą podałam mu dłoń... 
- Sebastian? – wyszeptałam.  
Mocny skurcz w tyle głowy na nowo przywrócił mnie do świata rzeczywistego. Ostrożnie otworzyłam powieki i nie podnosząc się z łóżka obrzuciłam sypialnię szybkim spojrzeniem. Nie chciałam by słyszał jak wymawiam jego imię. Na szczęście go nie było. Z zamiarem powrotu do domu zwlekłam się z wygodnego łóżka. Z myślą o przerażeniu matki na mój widok dotknęłam spuchniętej wargi. Na całe szczęście obrzęk nie był tak duży jak wczoraj, więc mogłam go jakiś w sposób ukryć pod warstwą szminki. Przyznaję, że ciężko było opuścić wygodne łóżko, ale motywował mnie również do tego brak Sebastiana. Nie wiedziałam gdzie mógł podziać się na czas gdy zajęłam jego sypialnię. Wolno i po cichu ruszyłam w stronę drzwi dzielących mnie od reszty mieszkania. Kiedy już miałam sięgnąć po klamkę napadł mnie kolejny zawrót głowy. Pokój natychmiast wypełnił się czarną pustkę, a ja runęłam kolanami na podłogę. Nie minęła chwila nim usłyszałam szybkie kroki zmierzające wprost do mnie. Nie byłam w stanie podnieść wzroku, wszystko kręciło się i wirowało, a ja sama miała ochotę zwymiotować wprost na przybyłego Sebastiana. 
- Jak Ci pomóc? – warknął nade mną i widząc, że jestem przytomna klęknął obok. – Wychodzisz z łóżka wiedząc, że poważnie oberwałaś w głowę? – znów ta złość. 
- Muszę iść do domu – mruknęłam opadając niżej, czułam się jeszcze gorzej. – Niedobrze mi – mruknęłam zakrywając usta dłonią. Chłopak czym prędzej rzucił się po miskę leżącą obok łóżka. Nie czekając dłużej zwymiotowałam wprost do naczynia. Nie było słów, którymi mogłabym opisać swoje zakłopotanie. Musiał to zauważyć, gdyż odezwał się zaskakująco ciepło: 
- Nic się nie stało. To normalne, mocno uderzyłaś o ziemię – jedyne co mogłam zrobić to pokiwać twierdząco głową, łzy spowodowane wymiotami skapnęły mi po policzku. Czułam się jak małe, zagubione dziecko, szukające na oślep opiekuna. 
- Dlaczego mi pomagasz? – odezwałam się ocierając policzki. 
- Bo... - zaczął niepewnie. – To moja wina, jestem za Ciebie odpowiedzialny – dodał szorstko. 
- Nie jesteś moim ojcem – zareagowałam ze złością na określenie „odpowiedzialny". – Nie obchodzę Cię ja. Boisz się, że pójdę na policję.
- Ja pójdę z Tobą na policję – odezwał się zabierając mi miskę. – Choć sądzę, że zajęli się nim już wczoraj. 
- Czy ja... - odkąd wstałam starałam się nie dopuszczać do siebie tych myśli. Sebastian spojrzał na mnie poważnie. Widziałam, że starał się dobrać odpowiednie słowa. Jednak nic co mógł powiedzieć nie sprawi, że wczorajszy wieczór obróci się w nicość – mimo, że pragnęłam tego najbardziej na świecie. 
- Nie zostałaś zgwałcona... - zaczął cicho. – Ale... to niczego nie usprawiedliwia. Czuję się winny. Gdybym... gdybym zareagował. Gdybym wiedział co się dzieje... Nie chciałem Cię tak potraktować. Czasami mówię coś czego nie powinienem – nie potrafiłam się odezwać, nie znałam właściwej odpowiedzi. 
Wczorajszy wieczór zniszczył mnie na wiele sposobów, a sam Sebastian był mi teraz obojętny. Co mogło mną kierować kiedy postanowiłam się z nim spotkać? Co takiego w nim widziałam? Poniosłam swoje konsekwencje. Nawet jeśli czuł się winny, niczego to nie zmieniało. 
- Chcę tylko żeby przestało boleć. I chcę wrócić do domu – powiedziałam pewnie, przytaknął mi ze zrozumieniem. – Nie chcę niczego zgłaszać, nie chcę się mieszać w policję. Mama i tata nie mogą się dowiedzieć. 
- Odwiozę Cię do domu – odparł po chwili ciszy. – Po drodze podam Ci wersję dla rodziców. Mary... - delikatnie dotknął mojej dłoni. – Przepraszam – mimowolnie spojrzałam w jego oczy. Nie było w nich emocji, tych złych czy dobrych. Na widok pustki i obojętności przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie przepraszał szczerze, nie miał dobrych intencji, nie obchodziłam go ja ani wczorajszy wieczór. Był jedyną osobą, ze spojrzenia której mogłam wyczytać więcej niżeli bym chciała.


Nie współczułem jej tak jakby tego chciała. Do teraz pamiętam to jej głupie spojrzenie zranionego szczeniaka, kiedy wpatrywała się we mnie i wyczekiwała oczywistego. Jestem nieczuły, ale motywuje mnie do tego każdy kto pragnie ciągłej opieki i troski. Mimo, że wpływała na mnie w sposób oszałamiający jednocześnie silnie uosabiała powody mojej irytacji.
- Milczysz – odezwałem się skręcając samochodem w najbliższą uliczkę. Bez słowa kuliła się na przednim siedzeniu pasażera. 
- Nie mam Ci nic do powiedzenia – mruknęła poprawiając zakończenie tej głupiej sukienki.
- Nic Ci nie zrobiłem – odparłem. Chyba próbowałem się usprawiedliwić... Mijając kolejne ulice i światła wciąż usiłowałem poskładać swoje uczucia w rozsądną układankę. Nieważnymi były coraz to nowsze argumenty, którymi mógłbym podbudować własną moralność. Równanie było proste - kręci mnie nieletnia, niepoukładana dziewczyna z wyjątkową zdolnością do pakowania się w tarapaty. Przez ułamek sekundy zaświtał mi w głowie obraz naszego związku. Niestety chwilę później dołączyły do niego postacie jej rodziców, policji, prokuratury, sądu i samego strażnika więziennego.
- Nieciekawie – szepnąłem zmieniając biegi.
- Nie mamrocz tylko prowadź – usłyszałem obok siebie i mimowolnie się uśmiechnąłem. Jak śmiesznym musiało być wyobrażanie sobie potencjalnego związku z osobą, która przy najbliższej okazji uśmierciłaby mnie na miejscu.
- Nienawidzisz mnie, co? – spytałem, czerwone światło sygnalizacyjne na nasze nieszczęście zmusiło mnie do przedłużenia trasy.
- Nie... - odparła z rezygnacją i wolno przekręciła głowę w moją stronę. Zaskoczony spojrzałem wprost w jej oczy. – Jesteś specyficzny. Mam ochotę Cię zabić, ale nie nienawidzę Cię.
Jej powaga uwolniła ze mnie nagły wybuch śmiechu. Kiedy byłem już pewien, że za chwilę urażona duma każe jej odwołać wypowiedziane słowa, ona dołączyła do mnie zaśmiewając się do łez.


- Tutaj – odezwałam się na widok znajomych wieżowców. Mimo wesołej atmosfery, która nastała zaledwie parę minut temu, powrócił do mnie przykry obowiązek wytłumaczenia się mamie. Na samą myśl, że mam stanąć przed nią i wiarygodnie skłamać przeszedł mnie zimny dreszcz. Byłam pewna, że nie uwierzy w żadne słowo. Bajeczka Sebastiana mimo, że była wiarygodna i dość logiczna wymagała ode mnie pewności w zeznaniach. 
- Musisz skłamać – powiedział cicho, jakby odgadując moje własne lęki. 
- Wiem... - odparłam odpinając pas. – Ale nie dam rady – szybko wycofałam się w głąb fotela. 
- Musisz. 
Musiałam. To słowo ciążyło mi w ustach niczym kwaśna cytryna. Istniały dwie opcje. Mama nie uwierzy i zadzwoni do Agi lub uwierzy i obie będziemy żyć ze świadomością, że skłamałam. Po rozwodzie rodziców żyłam z mamą jak z najlepszą przyjaciółką. Małżeństwo z wyjątkowo sprytnym kłamcą dodało jej odporności na wyssane z palca usprawiedliwienia. Obie zawarłyśmy między sobą niewypowiedziany pakt szczerości, obie zwierzałyśmy się sobie z wielu niewygodnych przeżyć. Teraz, z własnej głupoty, miałam to przekreślić. 
- Często kłamiesz? – odezwałam się bezmyślnie. 
- Często – odparł i rzucił mi przelotne spojrzenie. – W dorosłym życiu trzeba kłamać. 
Bez większych wyrzutów sumienia opuściłam samochód bez słowa. Nasze spotkanie zakończyło jedynie głośne trzaśnięcie drzwiami. 
- Pierdol się – warknęłam i na odchodne uraczyłam go środkowym palcem.


- Cholerna smarkula – mamrotałem złowrogo przez większość drogi do domu. Nie uważałem na skrzyżowaniach, rzucałem się na ronda nie zważając na trąbiące wokół samochody, przejeżdżałem czerwone światła. Wyliczając w głowie stawki mandatów raczyłem się wymyślaniem nowych bluzg. Obiecałem sobie, że jeśli spotkam ją na którymś z przejść dla pieszych to nie bacząc na konsekwencje przejadę jej nogi. Tak by żyła w bólu i zależności od otaczających ją ludzi, by czuła się wdzięczna za każdą, pieprzoną pomoc, którą ktoś z własnej woli chce ją obdarzyć. Będę dobrze celował... Co za nierealna mrzonka. Na dodatek Noel wciąż wydzwaniała. Noc u przyjaciółki najwidoczniej wcale jej nie rozluźniła. Wściekły rzuciłem telefonem o tylne siedzenia.     




Too young for loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz