Rozdział 1

79 6 0
                                    

UWAGA! NIE POLECAM JEŚĆ CZYTAJĄC TEN ROZDZIAŁ. JEŚLI JESZ TO NATYCHMIAST PRESTAŃ, A JEŚLI NIE, TO MIŁEGO CZYTANIA ;)

Zeszła pośpiesznie z łóżka, kładąc gołe stopy na zimnej powierzchni podłogi. Po jej ciele rozbiegły się delikatne dreszcze. Stawiając kolejne kroki, podeszła wolno bliżej ciała. Jej czarne oczy niemiłosiernie łzawiły, a zapach wkradający się do nozdrzy nie pozwalał przebywać w pobliżu trupa. Odeszła więc kilka kroków w tył, a po chwili wpadła na coś, uderzając przy tym z niemałą siłą głową. Odwróciła się gwałtownie. Jej oczy momentalnie się otworzyły, a do źrenic wlał się cały obraz. Widząc jedyną drogę ucieczki, w postaci masywnych drzwi, niezdarnie próbowała je otworzyć używając zaledwie swoich, kruchych paznokci. Mimo tego, że była niezmiernie zdeterminowana, po chwili odpuściła, wiedząc, iż nie przyniosło to zamierzonego skutku, jednak rękami wciąż próbowała namacać czegoś na kształt klamki. Nie zamierzenie długo błądziła dłońmi po powierzchni drzwi. Gdy nic nie znalazła jej oczy przybrały wyraz udręki, niezadowolenia i furii jednocześnie. Wściekła uderzyła pięścią we wrota i podskoczyła ze strachu. Wraz z jej siłą uderzenia coś w środku drzwi przeskoczyło. Jakiś mechanizm mimowolnie się poruszył i wydał głośny chrzęst. Zaskoczona szybko przyłożyła ucho do powierzchni i nasłuchiwała jakichkolwiek innych dźwięków, jednak było to jednorazowe. Kilkukrotnie uderzyła knykciami o drzwi, które stawały się coraz czerwieńsze, nic to nie dało, więc uderzyła całą pięścią w to samo miejsce, co przedtem. Niestety, tak jak myślała, nie ma szans żeby to przejście się otworzyło.
Muszą się otwierać od zewnątrz- pomyślała- No to jestem w pułapce...
Oparła się o ścianę i zsunęła na podłogę, zasłaniając buzię rękoma. Spuściła nisko głowę pozwalając otoczyć twarz burzą białych pukli. Zaczęła cicho łkać. Nie chciała zakończyć życia w ten sposób: śmiercią, zapewne głodową, sama, siedząca w dziwnym pomieszczeniu, nie wiedząc jak się tu znalazła, ani czemu i najgorsze, że z trupem u boku. A może miała idealne życie, z kochającą rodziną i w przytulnym domu, a może nie... Zupełnie nic nie pamiętała, nawet swojego imienia, a przecież to jedna z części, która odróżnia nas od siebie. Ona również tego została pozbawiona. Stała się nikim. A najgorsze było to, że nie umiała ruszyć tą pustą głową, żeby coś wymyślić, aby się stąd wydostać. Towarzyszyło jej silne uczucie klęski, którego nie mogła się pozbyć. Już naprawdę czuła się nikim.

Spojrzała na swoje dłonie, nadal były całe utytłane w czyjejś krwi. Zniesmaczona szybko wstała i zaczęła trzeć nimi o każdą napotkaną ścianę. Chciała się pozbyć substancji, która szpeciła jej dłonie. Niedługo później, gdzie nie spojrzeć, były ślady jej rąk rozmazane, na wszystkie możliwe strony. Łzy niezamierzenie spływały jej po policzkach i ginęły w gęstych, białych włosach, spadając jedna po drugiej. Policzki były znacznie zaczerwienione od wysiłku wkładanego, próbując pozbyć się szkarłatnej cieczy. Jej kończyny pokrywały, jedynie plamy i zmazy posoki. W szale chodziła z jednego miejsca w drugie, przy tym uważając, aby nie natknąć się na truchło. Opadła wycieńczona na kolana, ażeby chwilę później leżeć na podłodze. Jej łzy lały się potokami, wyznaczającymi swoje ścieżki na jej bladej twarzy. Dopadł ją ból brzucha i nudności. Zasłaniając jedną ręką usta, przekręciła się na plecy. Rozszerzyła gwałtownie oczy i uderzyła się z otwartej dłoni w czoło.
-No chyba ze mnie kpicie! Ale ja głupia- pomyślała i błyskawicznie się podniosła. Podeszła do łóżka i z wielkim trudem przesunęła je pod jedną ze ścian. Na całe szczęście nie było przykręcone do podłogi, a powinno... Niezgrabnie weszła na nie i podskoczyła ile sił w nogach. Wyprężyła się niczym kocica, ale jedynie drasnęła paznokciem koniec ściany. Za pierwszym razem się nie udało, tak samo jak za drugim i każdym kolejnym. Zflustrowana równie szybko zeszła z łóżka, co się na nim znalazła. Jej upragniona wolność była dosłownie na wyciągnięcie ręki. Szkoda, że miała je zbyt krótkie. Nie dosięgała do otworu u góry. Musiała na czymś stanąć. Oczy przelotem obejrzały całe pomieszczenie.
-O nie, nie nie! Nie ma takiej opcji- powiedziała głośniej. Choć jej duma i obrzydzenie, nie pozwalały jej tego zrobić, to zdrowy rozsądek podpowiadał, że to jedyna opcja wydostania się stąd. Wybrała więc głos swojego rozumu i ignorując fetor, zbliżyła się do trupa. Na chwilę dopadli ją zwątpienie. Nie chciała ruszać zmarłego. W końcu: wieczny odpoczynek powinien być spokojny, ale on był jej jedyną deską ratunku. Walcząc z samą sobą, wyciągnęła ręce w jego stronę i złapała za materiał jego koszuli. Miękka tkanina była, w odróżnieniu od twardych i chropowatych ścian, czymś przyjemnym w dotyku. Wygięła jego ramię w stronę łóżka, obracając tym samym nieboszczyka. Pociągnęła za nią i... O boże! Usłyszała głośny mlask i ręka oddzieliła się od reszty ciała, uwalniając kolejną falę nieprzyjemnego zapachu. Ramię wysunęło się bardziej z rękawa, ukazując nadgniłą skórę, miejscami pokrytą dziwnymi chrostami i bąblami, z których coś wyciekało. Dziewczyna w mgnieniu oka odskoczyła od ciała przewracając się przy tym. Nieokrzesanie kopiąc w podłogę odsunęła się jeszcze o kilka kroków. Serce waliło jej tak mocno, jakby ten sam trup rzucił się na nią. A przecież on już dawno nie żył. Wstrząsnęła nią fala nudności, której następnie rychło się pozbyła, tak samo jak zawartości jej żołądka. Usiadła i  oparła rozpalone czoło o zimną powierzchnię łóżka. Tak było jej  dobrze, ale wiedziała, że musi to zrobić. Musi zawalczyć o jej być albo nie być.
Po godzinie, może dwóch wstała i chwiejnie wróciła do ciała. Złapała tym razem za obie nogi, bo wiedziała, że ręka jest niezdolna do użytku, choć przeciwnie do materiału, który był w zaskakująco dobrym stanie. Włożyła całą swoją energię w przetaszczenie trupa pod łóżko. Ciężko dysząc złapała go pod pachy i z trudem położyła go na nim. Kładąc trupa na łóżku, a bardziej ciskając nim usłyszała jeszcze łamanie kilku kości, które zapewne były już za słabe. Usiadła na podłodze czując falę mdłości, ale teraz nie miała już czego zwrócić. Jedyne co jej pozostało to odruchy wymiotne, których nie mogła okiełznać. Ręce trząsły się w każdym możliwym kierunku wywołując dziwne uczucie mrowienia w koniuszkach palców. Uspokoiła oddech i wdrapała się kolejny raz na posłanie. Niepewnie położyła stopę na trupie, a zaraz drugą. Musiała to zrobić szybko, bo dosłownie zapadała się w niego. Wyskoczyła wysoko i wyrzuciła ręce ku górze łapiąc się krawędzi ściany. Wisząc usłyszała odgłos ciała zsuwającego się z mlaskiem na podłogę. Nie czekając dłużej podciągnęła się i chwilę później siedziała na brzegu muru. Spojrzała na dół i od razu tego pożałowała. Nieboszczyk leżał na podłodze, ale bez ręki, którą oderwała, lecz również bez głowy, która poturlała się pod inną ścianę. Zgniłe ramię bez rękawa zostało na łóżku, a kilka wiszących żył nadal było powiązanych z tułowiem. Ciało było wygięte w nienaturalny łuk, a pozostałe kończyny przez siłę grawitacji zostały skrzywione w najróżniejszych pozycjach.Zniesmaczona widokiem odwróciła wzrok w drugą stronę i ujrzała trawę, tyle że była niebieska. Coś jej nie pasowało. Jakaś energia unosiła się nad ziemią, niczym kolorowa i amorficzna mgła. Same źdźbła zdawały się na szpiczastych końcach mienić chromatycznymi barwami. Nie chciała stawać na "trawie", dlatego wypatrzyła wielką, w miarę normalną skałę, na którą skoczyła. Wzięła do ręki kamień i rzuciła w stronę roślinności. Kamyczek w źdźbłach zaskwierczał i chwilę później została z niego tylko bezkształtna papka. Rozejrzała się dookoła. Trawa pokrywała cały obszar naokoło pomieszczenia, z którego się wydostała. Było to zapewne kolejne zabezpieczenie, zaraz po wysokich ścianach i zamkniętych drzwiach. Jednak chyba umknął im ważny szczegół, mianowicie to coś nie miało dachu! Na miłość boską, jak można zapomnieć o czymś takim. Jakom ciemnotą trzebaby być, ażeby pominąć zadaszenie budynku.
Światło oślepiło ją, dlatego przymrużyła oczy. Dzień chylił się ku końcowi, toteż postanowiła pozostać w tym miejscu, ponieważ też było porośnięte naokoło przez trawę, co dawało jej choć trochę bezpieczeństwa, ale również uniemożliwiało ucieczkę. Usiadła więc w miarę wygodnie i oglądała zachód słońca. Egzotyka oranżu i karmazynu mieszały się ze sobą tworząc otoczkę dla ognistej kuli światła. Niedługo później słońce i kolory tańczące naokoło niego, zniknęły za czarnymi konturami lasu tropikalnego, a ona położyła się jak najwygodniej jak potrafiła. Wzięła do ręki malutki kamyczek. Kształtem przypominał bursztyn, lecz miał kolor, jakiego dziewczyna nigdy nie widziała. Zamknęła go w dłoni i po kilku minutach zasnęła regenerując swoje siły.

Biała upadła egeria.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz