Rozdział 5

35 4 2
                                    

  Krzyk, wydawałoby się, że pochodzący z najgłęgszych części piekieł, przeszył powietrze budząc wszystko dookoła, a na pewno obudziłby, gdyby cokolwiek spało. Wszystkie zwierzęta już dawno wstały witając nowy dzień, jednak ona, jakby nie zważając na nic, spała. Rano zachowywała się jak dzieciak, który pomalował czerwonym, wodoodpornym pisakiem krostki na całej skórze, tylko po to, aby pokazać ramiona matce i zyskać, tym samym kilka dni wolnego od obowiązków. Czasami też zdawałoby się, iż zapomina, że walczy tu o przetrwanie. Tu w opuszczonych ruinach. A kto wie, może oprócz niebezpieczeństwa ucieleśnonego, istnieje też nadprzyrodzone. Trudne do uchwycenia, a tym bardziej do zabicia lub choćby powstrzymania. Może jednak krążące, w te i nasad utrapione dusze nie byłyby dla niej sporym zaskoczeniem, w końcu tutaj wszystko wydawało się być nadprzyrodzone. Niemające prawa bytu. Jednak jakimś cudem istnieje. Przypuszczalnie czarne moce wydarły od matki natury kawałek życiodajnej energii, pozbawiając ją przy okazji ręki.
Postać otworzyła gwałtonie oczy i napięła każdy mięsień, czując, że spada. Puls miała przyśpieszony, a oddech płytki jak letnia kałuża. Prawie walcząc o każdy dech przekręciła się na brzuch podtrzymując głowę na rękach. Włosy spadły wodospadem na jej twarz, ale nie przejmowała się tym. Próbowała przywołać jakiekolwiek dobre wspomnienie, ale żadnego nie posiadała. Jedynymi szczątkami, a może zalążkami jej nowej pamięci, były wspomnienia dotyczące pomieszczenia. Nie chciała, aby jej nowa, prawdopodobnie lepsza, ale możliwie, że o wiele gorsza historia, zaczynała się tak pesymistycznie. Choć nadal nie traciła wiary, że jej dawna, przypuszczalnie dobra pamięć powróci wraz z utraconym wspomnieniami. O ile jakiekolwiek posiadała. Może jednak mała ale na pewno nie pamiętała.
Po chwili udało jej się uspokoić i z łoskotem upadła na łóżko. Przeżyła okropny sen. Niby trwał kilka sekund, ale niemiłe odczucia na pewno pozostaną na długo.
Śniło jej się, że jakiś biały wilk gonił ją przez las. Biegła jak najszybciej się dało ale wciąż słyszała zbliżający się odgłos łap uderzających o wydeptaną leśną ścieżkę. Wbiegła do miejsca, gdzie las stał się gęstszy. Rosło tam o wiele więcej krzaków i małych drzew przesłaniających widok. Co chwila zaczepiała się o jakąś roślinę z ostrymi kolcami, powodując przy tym, nie tyle ból we śnie, co skurcz nogi w rzeczywistości. Potknęła się o jeden z wystających korzeni. Tak samo jak na marnych horrorach: głupia dziewczyna, biegnąc przez mroczny las, potknęła się o byle co i zaraz zostanie zabita. Tak, zazwyczaj kończą się niskobudżetowe produkcje, raczkującego reżysera, które niczym nie przyciągają uwagi.
Gdy upadła żółte ślepia zbliżyły się ku jej twarzy. Wilk podszedł zdecydowanie za blisko. Na tyle blisko, aby w głowie dziewczyny zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza. Na tyle silna, że poraziłaby kogokolwiek, kto zdołałby na nią spojrzeć.
Jego oczy nie były normalne, wydawały się odmienne od całej postury zwierzęcia. Nie wyrażały one złości ale prośbę. Prośbę o uwolnienie. Zwierzę było w niewoli, chociaż wyglądało na to, że jest ono panem życia. Za to ciało wyrażało zupełnie inne emocje. Łapy chciały znaleźć się jak najbliżej zdobyczy, a paszcza, warczeniem ukazując rząd białych zębów, nie mogła się doczekać aż dorwie się do swojego celu uśmiercając go. Pysk zbliżył się do niej na niebezpiecznie bliską odległość. Już przedtem zapalona lampka, teraz przybrała na sile i zdawałoby się, iż słychać było denerwujące sygnały. Głośne i przeciągłe brzmienia w jednym i tym samym tonie, które czasami były na chwilę przerywane, jakby była to sopranistka, która musi zaprzestać swojego oszałamiającego występu, na rzecz jednego wdechu.
Czuła jego lodowaty oddech na szyi. Chwilę później wilk dorwał się do jej gardła rozrywając je, ostrymi jak sztylety, zębami. Właśnie wtedy zraziła się do wilków, a tym bardziej, do strasznych wilków, które gonią cię przez ciemny las...
Usiadła rozgrzewając, przez pocieranie rękoma, kolana i rozejrzała się. Poranne rozglądanie się, już weszło jej w nawyk. Tak samo jak sprawdzanie czy wszystko jest na swoim miejscu, tak jak to pozostawiła. Tym bardziej, iż wiedziała, że nie jest tu sama, nie tak jak mogłoby się wydawać.
Po chwili przypomniała sobie coś. Coś czego nie mogła zapomnieć. Obiecała, że nie zapomni... A obietnic się nie łamie, bo nie po to są żeby je łamać. Czarnopióry kruk, z ukrytej strony lasu, wykradł dla niej informację. Ukradł ją od tych, którzy ją obserwują. Powiedział jej, że kiedy oni wszyscy świętowali, on dowiedział się jakie było jej imię. Powiedział jej i musiała mu obiecać, że nie zapomni ale również, że nie powie nikomu, komu nie ufa. Przysięgła mu to... W końcu to jej imię, a to był jedyny warunek: strzec go przed nieprzyjacielem.
Alimeite...-pomyślała i wszystkie dolegliwości odeszły jak ręką odjął. Nudności i zawroty głowy odeszły w zapomnienie, a dziewczyna poczuła przypływ energii. Ogarnął ją spokój. Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i zeszła na dół, uprzednio zaglądając do jej skarbu.
Wyglądało na to, że dzień będzie równie uroczy jak uprzednio. Zwierzęta żyły własnym życiem nie zważając na jej obecność. Ptaki nadal wykonywały skomplikowany taniec, tak jakby nie przestawały przez noc i odbywały dokładnie te same pląsy. Dziś jednak, wydawałoby się, że drzewa przyłączyły się do ich układu i razem wykonywały dla niej występ.
W wieży postanowiła, że dzisiaj znajdzie strumyk, ze świeżą wodą. Coś jeszcze sobie przypomniała. Szkoda, że dopiero pod wejściem do wieży. Uświadamiając się o własnej głupocie uderzyła się z otwartej dłoni w czoło. Rozległ się donośny mlask, informując bez wyjątku wszystkich do okoła o jej ciemnocie. Miała udać się na poszukiwania, a zostawiła u góry butelkę na wodę. Musiała udać się tam jeszcze raz. Przemierzając masę stopni w górę i masę stopni w dół, klęła na swoje zapominalstwo.
W końcu trochę wycieńczona przywołała gwizdem swojego przyjaciela i ruszyła na skraj ruin.
Wpatrywała się w bezkresną zieleń, jakby szukając niebezpieczeństwa czyhającego na nią tuż za rogiem. Po chwili namysłu stwierdziła, że popadła w paranoję i weszła do buszu. Przekraczając granicę, pierwsze co poczuła, to miękka trawa pod jej stopami. Szła dalej dotykając każdego drzewa, jakby było zupełnie inne niż pozostałe. W niektórych przypadkach tak właśnie było: kolorowe liście, długie liany, wykręcone gałęzie. Wzięła ze sobą jedną z lian i przepasała sobie przez talię razem z zamocowaną do niej butelką. Sprawdziła wytrzymałość pasa, który wyglądał obiecująco. Jeszcze ostatnie zerknięcie na ginące w buszu ruiny. Wzięła głęboki oddech i spojrzała wyczekująco na kolibra. On chyba nie wiedział co ma robić, ponieważ stał na bobliskiej gałęzi i wpatrywał się w nią osłupiały. Westchnęła i ruszyła dalej. Minęła stertę pokrychych mchem głazów i łąkę pokrytą milionem kwiatów. Busz zadwał się przybrać na sile. Mijała coraz więcej kolorowych roślin i różnokształtnych drzew. Wszystkie wyglądały, jakby im niczego nie brakowało, a w szczególności wody. Niedaleko musiała ona być.
W końcu znalazła małą strużkę płynącej wody. Uklękła przy niej i próbowała uchwycić trochę w butelkę, jednak strumyk był za mały. Skąpa rzeczka nie chciała jej oddać ani kropelki. Wszystkie trudy nie przynosiły oczekiwanego skutku, ponieważ tor spływu wody był zbyt płytki aby woda mogła, kładąc butelkę, zamoczyć szyjkę wraz z otworem. Zdenerwowana poszła wraz z nurtem wody. Szła dosyć długo ale strużka na końcu po prostu rozlewała się na wszystkie strony tworząc małe grzęzawisko. Przeklęła się za głupio zmarnowany czas, ale przecież źródełka zazwyczaj przemieniają się w wodospady, a tu, nici. Żadnego wodospadu, nie mówiąc już o jakiej kolwiek, nawet najmniejszej rzeczce. Jednak nie mogła tego przewidzieć, iż w tym wypadku będzie zupełnie inaczej. Zawróciła i szła w przeciwnym kierunku niż dotąd. Bez oporu przedzierała się przez bujne paprocie i nieokrzesane krzewy. Muchy i komary latały wszędzie dookoła, jeszcze bardziej denerwując Alimeite.
Gdy zaczęło się ściemniać znalazła, to czego szukała: źródełko. Zadowolona napełniła całą butelkę i zamknęła ją prowizorycznym korkiem.
Wracała tą samą ścieżką. Ptaki już zbierały się do snu, a po owadach nie pozostał żaden ślad. Chociaż jeden problem z głowy. Wciąż wydawało jej się, że coś za nią idzie ale ilekroć odwracała się, nikogo tam nie było. Przyśpieszyła kroku, chcąc jak najszybciej dołączyć do lecącego daleko przed nią kolibra, który nakreślał jej drogę do "domu". Usłyszała delikatny szmer po jej lewej. Spojrzała tam ale nic nie zobaczyła. Odruchowo sięgnęła po grubą gałąź leżącą na ziemi, jednak szła dalej. Wydawałoby się, że juz nie szła, a biegła przed siebie. Nagle, zza krzaków przed nią, wyłoniła się zwierzęca postać. Momentalnie zahamowała, wbijając pięty w grząskie podłoże, stawiając dopiero kila stóp przed stworzeniem. Był to wilk, ten sam o którym śniła i który bez wachania ją zabił. Jednak coś się nie zgadzało. Stworzenie było przestraszone i jednocześnie wycieńczone, a jego sierść na końcach przybierała ciemny odcień. Wilk zbliżył się do niej, a ona przestraszona cofnęła się o kilka kroków. Niestety, tak jak we śnie, przewróciła się do tyłu uderzając tym samym mocno w tył głowy. Cały świat zawirował, wraz z milionem ciemnych kropeczek, przed jej oczyma. Nie spodziewała się tak mocnego upadku. Sądziła, iż będzie tak samo jak we śnie, lekki zamach stanu do tyłu.
Zwierzę stanęło nad nią i wpatrywało się w jej oczy. Puls dziewczyny przyspieszył a adrenalina już krążyła po całym ciele, pobudzając do życia mięśnie, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Oddychała szybko łapiąc jak najwięcej powietrza. Zupełnie jakby był to jej ostatni dech. Sprowokowany wilk zawarczał i rzucił się na nią z kłami. Pierwszym odruchem dziewczyny, było zasłonienie twarzy rękoma. W końcu na twarzy jest tyle ważnych zakończeń narządów, takich jak usta, nos, czy oczy ale nieco niżej jest równie ważna część ciała, mianowicie szyja wraz z przełykiem i tchawicą. Przykroby było stracić na przykład nos. Zapewne, jeśli znalazłaby kogoś w zamku, wyśmiali by ją. "Uwaga! Uwaga! Przybyła wysłanniczka z przepowiedni! Alimeite beznosa!" Mięliby niezły ubaw. Oj tak, naprawdę niezły ubaw.
Na szczęście stworzenie zatopiło ostre zęby w jej przedramieniu, a nie w szyi. Kły weszły w jej mięśnie jak w masło uwalniając dużo krwi. Czerwona ciecz pokryła pysk zwierzęcia, ale i rękę oraz koszulę ofiary. Alimeite wydała z siebie przeraźliwy krzyk, chcąc wyszarpać rękę z uścisku, jednak potwór nie dawał za wygraną. Szarpał ofiarą na prawo i lewo, jakoby bawił się nową zabawką. Dziewczyna złapała drugą dłonią za upuszczoną wcześniej gałąź i uderzyła zwierzę w głowę. Wilk zaskomlał i uwalniając rękę Alimeite, zniknął w zaroślach. Dziewczyna podniosła się i jak strzała wystartowała w kierunku ruin. Coś za łatwo poszło... Wilk zdecydowanie za szybko odpuścił. Chyba, że tylko się bronił. A może jedynie zdawało jej się. Przy granicy upewniła się jeszcze czy ma przy sobie butelkę. Głupotą byłaby walka o wodę, a późniejsze zgrubienie butelki z nią.
Wycieńczona weszła do wieży i lgnęła na posłanie. Wydała z siebie jęk, gdy chciała obejrzeć ranę. Miała jedynie nadzieję, że zwierzę nie było chore na wściekliznę. Jeżeli tak, to już jej koniec, bo przecież nie miała leków. Nie miała też jak tego odkazić ale miała wodę, a to zawsze mogłoby co nieco pomóc w usunięciu zarazków. Z drżącymi rękoma, a bardziej tylko jedną sprawną, drżącą ręką, otworzyła butelkę, zamkniętą korkiem. Aż dziw, że prowizoryczne zamknięcie utrzymało tak długo ciecz na swoim miejscu. Mogłaby się poklepać po plecach za tak udany wynalazek, który przetrwał przewroty i ucieczki, jednak nadal miała jedną rękę zranioną, co utrudniało zadanie.
Wlała więc odrobinę w ranę i od razu tego pożałowała. Ból rozchodził się po całym ramieniu, ale sięgał też, aż do barku. Zacisnęła zęby, a łzy lały jej się potokami, po czerwonych od wysiłku policzkach. Oderwała kawałek koszuli, którą wciąż miała na sobie i zatamowała krwawienie. Sprawdziła jeszcze czucie w palcach. Nie było tak źle jak wyglądało, nadal mogła ruszać dłonią, choć sprawiało to wiele cierpienia. Jej oddech był jeszcze płytszy niż rano, a sama czuła nudności i zawroty głowy. Czując, że dłużej nie wytrzyma położyła się możliwie najwygodniej i ułożyła zranioną rękę na brzuchu. Oczy mimowolnie zamknęły jej się. Chwilę potem zemdlała z wycieńczenia. Odpłynęła czując blogi spokój i zupełnie żadnego bólu. Mogła mieć jedynie nadzieję, że przeżyje noc.

Biała upadła egeria.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz