Rozdział I

360 29 3
                                    

Miasto Aniołów - prawie cztery miliony bijących serc stłoczonych na tysiącu kilometrów kwadratowych płaskiego wybrzeża. Od pierwszych minut poranka tłum ludzi wypływa na ulicę, a w ślad za nimi wszystkie samochody, taksówki, autobusy. L.A. od początku istnienia funkcjonuje jak żyjący organizm bez możliwości jakiejkolwiek omyłki w działaniu, jak szwajcarski zegarek wytwarzany w tradycyjnej manufakturze, który ma przeżyć swojego pierwotnego właściciela trzy pokolenia w przód. W północno-zachodniej części tego organizmu, tego mechanizmu zegarkowego - ja. Ja w świeżej, białej pościeli, niedbale narzuconej na ciało. Ja za zasłoniętymi żaluzjami, ja starający się złapać jeszcze chwilę snu.

W poniedziałkowy ranek obudziłem się w beznadziejnym stanie. W głowie pulsował ból, chciało mi się pić jak diabli, poza tym ktoś ciągle dźgał mnie łokciem w żebra. Przyjemność tej chwili wydawała się dość wątpliwa, by „trwała wiecznie".

Rozejrzałem się po pokoju. Wokół ogromnego łóżka zobaczyłem dwie drewniane szafki w minimalistycznym stylu, ogromne okno na szczęście było zasłonięte roletami, których praktycznie wcale nie odsłaniałem w nadziei, że nikt nie zauważy, że w ogóle tu ktoś mieszka. Dalej drzwi prowadzące do garderoby, gdzie wiszą ubrania w cenie niejednego dobrego auta z pełnym wyposażeniem zaproponowanym przez dealera. Wszystkie sprzęty ekskluzywne i piekielnie drogie. Tak, byłem u siebie. Uśmiechnąłem się na myśl, że dobrym pomysłem był wybór beżu jako koloru ścian. Biały mógłby mi mylnie przypominać jakiś szpital czy tam kostnicę.

Nie jestem osobą, która całe dnie zalega w łóżku, więc miałem nadzieję, że szybko podniosę się z materaca, który zgodnie z obietnicą producenta sprawował się idealnie. Jednak jak tylko starałem się oderwać głowę od poduszki, całe moje ciało, od stopy do czubka głowy, przeszedł pulsujący ból. Bezsilnie opadłem na łóżko, a potem ponownie ktoś dźgnął mnie w żebra. Stan, w którym się znajdowałem, sprawił, że zająłem się sobą, ale zadawałem sobie jedno pytanie. Kto w ogóle leży obok? Możliwości było wiele.

- „Shannon..." - Pomyślałem o moim starszym bracie. Niemożliwe, on jest na mnie obrażony, bo uważa, że się wydurniam, powinienem spojrzeć sobie w dowód, bo jestem za stary na „balowanie z małolatami", „starość nie radość" i te sprawy. Przez głowę przeleciało mi jeszcze kilka nazwisk, ale raczej nie przypominałem sobie, że wczoraj wychodziłem z kimś do klubu. Skrzywiłem się na myśl, która pojawiła mi się w głowie. Znów kogoś sprowadziłem do domu? To zaczyna się robić niebezpieczne... jeszcze mój adres wycieknie do fanów i nie dadzą mi żyć.

W tamtym momencie śnieżnobiała pościel poruszyła się. Osoba śpiąca pod kołdrą w końcu odwróciła się twarzą w moją stronę. Blond kosmyki rozsypały się po poduszce, przybrudzonej nieco startym z jej twarzy makijażem. Najbardziej odbijała się fuksja szminki, której resztki zebrały się w kącikach ust blondynki.

Przysunąłem się bliżej kobiety i nachyliłem nad jej uchem.

- Za dziesięć minut mam cię tu nie widzieć - szepnąłem i odsunąłem automatycznie, by zobaczyć jej reakcję. Usłyszała. Zasiniałe powieki jej oczu otworzyły się i ukazały piękne, błękitne oczy. Ten kolor przypomniał mi, która to z dziewczyn z poprzedniego wieczoru śpi w moim łóżku. Urokliwa modeleczka, która kręciła się przy mnie cały wieczór, nachalnie zaczynająca rozmowę, a stojąc dalej cały wieczór posyłała zalotne uśmiechy. Najwyraźniej przystałem na jej niewerbalną propozycję.

Kobieta podniosła się niechętnie i ukryła twarz w dłoniach. Najwyraźniej kac męczył nie tylko mnie.

- Dziesięć minut - powtórzyłem zachrypniętym głosem. Popatrzyła na mnie pytająco, w nadziei, że usłyszy coś poza grzecznym, ale stanowczym wyproszeniem jej z mieszkania.

Depuis le début | J.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz