Rozdział V

148 13 7
                                    

Postanowiłem dać sobie na wstrzymanie w sprawie Shirley, spędziłem całe popołudnie i ranek kolejnego dnia na swoich sprawach. Przyglądałem pocztę, grzałem się na leżaku, próbowałem podejść panią White, by dała mi coś do jedzenia przed porą obiadową, a dopiero po obiedzie zadzwoniłem do kobiety czy dziś pracuje, czy ma wolne.

Szatynka odpowiedziała, że nie ma żadnych planów i że mogę przyjść na plażę przed jej hotelem, by znów pospacerować i porozmawiać. Umówiliśmy się na godzinę dwudziestą.

Wyszedłem z hotelu o wiele wcześniej niż to wymagało, wziąłem ręcznik - może popływam, gdy już będę na miejscu.

Siedziałem już na plaży, przed hotelem, do którego dotarłem dzień wcześniej. Chropowaty piasek chrobotał między moimi palcami. Spojrzałem na czerwone niebo. Chyba zbliżała się już dwudziesta. Dwudziesta, a jej jeszcze nie było. W głowie pojawiła mi się myśl, że Shirley już nie przyjdzie, że mnie wystawiła lub też wypadło jej coś, co uniemożliwiło jej przyjście. Był już ponad kwadrans po dwudziestej, ale, chociaż cały czas patrzyłem na hotel, w którym domniemanie mieszkała, nikogo nie widziałem.

Podniosłem się na równe nogi, podszedłem bliżej oceanu. Fala ciepłej wody zmyła osadzony na moich nogach piasek i nieco ochłodziła mnie. Cały czas - czy to dzień, czy noc - na Barbadosie jest gorąco, w dniu upał paruje z piasku, a wieczorami napływa wraz z falami wody.

Wróciłem, przysiadłem na ręczniku i przekręciłem się tak, by widzieć morze i statki na horyzoncie.

- Przepraszam, spóźniłam się, ale nie mogłam się wcześniej wyrwać.

Usiadła obok mnie, w długiej, kolorowej sukience w azteckie wzroki, nie przestając bawić się okularami, które zdjęła z nosa.

- Nic nie szkodzi - odparłem szybko, nieco automatycznie. - Przecież jestem na wakacjach, nigdzie mi się nie śpieszy.

- To dobrze.

Szatynka wyciągnęła nogi do przodu, zakopując je w piasku - pozostałości po małym zameczku, który w ciągu dnia wybudowały urzędujące tu dzieciaki. Słońce jeszcze nie zaszło do końca, ponad połowa stykała się z taflą oceanu.

- Piękny dziś zachód słońca - zaczęła. - Nie ma chmur, wszystko jest takie widoczne; nawet ludzi nie ma zbyt wielu na plaży.

Obejrzałem się za siebie, faktycznie, prócz nas było może kilka osób, siedzących gdzieś głębiej na lądzie, na schodach prowadzących do hotelu.

- Tutaj w ogóle nie ma ludzi albo są jacyś dziwni. Jestem tu od tylu dni, a nikt mnie nie rozpoznał, nie widziałem, by ktokolwiek za mną chodził.

Po minucie przez moment zawahałem się, czy to, co powiedziałem, było odpowiednie, z każdą chwilą miałem sobie za złe, że podzieliłem się tym spostrzeżeniem. Jeszcze Shirley pomyśli, że jestem jakoś uzależniony od sławy. Po prostu, było to dla mnie nieco nowe odczucie.

- Ja tam od razu cię poznałam - przyznała się. I spojrzała na mnie przez moment, jakby na coś czekała.

Nie wiedziałem, o co jej może chodzić, nie zrobiłem nic, a ona powoli odwróciła wzrok, udając, że cała sytuacja nie miała miejsca. Wtedy poczułem coś niepokojącego. Shirley, z całym bagażem pozytywnych uczuć, jakie we mnie budziła, była nieco dziwaczna. Nieświadomie czułem, że znam ją dłużej, niż te kilka dni, ale ona sama starała się zachowywać, jakby ta znajomość trwała dokładnie te trzy dni i zaczęła się podprowadzeniem jej drinka. Ponadto nie mam w zwyczaju zawiązywać znajomości z obcymi ludźmi, jak miałoby być w tym przypadku, a jeśli już to robię, staram się być ostrożny. Spędziłem już trochę czasu na rozmyślaniu, czy Shirley nie jest osobą z przeszłości, ale nie przypomniałem sobie nic sensownego.

Depuis le début | J.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz