Rozdział XI

105 11 0
                                    

Widziałem ją. Widziałem Shirley. Stała przed drzwiami wejściowymi. Widziałem jej brązowe oczy, rozczochrane włosy, skupienie na twarzy.

To ona. Ona wróciła, wybaczyła mi, a na pewno chce porozmawiać.

- Shirley – powiedziałem ledwo słyszalnie, jakby głos wydobył się ze mnie ostatkiem sił.

Shirley popatrzyła na mnie zdziwiona. Nawet oburzona. Shirley miała na sobie niebieski uniform pizzerii, ale nadal była moją Shirley.

- Mam na imię April – burknęła Shirley i zrozumiałem, że się pomyliłem. Staliśmy przez moment w milczeniu, mierząc się wzrokiem od stóp do głów. – Wpuść mnie do środka.

- Przecież przyniosłaś tylko pizzę... - przypomniałem sobie czemu dziewczyna w ogóle się pojawiła.

- Gdybym poszła do prasy nikt nie uwierzyłby, że jesteś takim debilem. Zamawiałeś w ogóle jakąś pizzę? – spytała rzeczowo. – No właśnie. Chce porozmawiać o tobie i Shirley Irons. Mojej matce. Pamiętasz ją jeszcze?

Na dźwięk jej głosu ponownie zabiło mi mocniej serce, a żołądku pojawił się nieprzyjemny ścisk. Zaprosiłem dziewczynę do środka.

April weszła do mieszkania krokiem pełnym wyniosłości. Jej podobieństwo do Shirley było uderzające. Te same oczy, uśmiech... Nie licząc włosów pofarbowanych na dole na zielony kolor, butów na wysokiej platformie i podartych jeansów, w których Shirley nawet nie potrafiłbym sobie wyobrazić. Karton po pizzy położyła na blacie. Sama rozpięła uniform i ściągnęła go z siebie. Pod granatową rozpinaną bluzą zauważyłem jedwabną koszulę w kolorowe kropki. Złożyła ubranie w kostkę i otworzyła plecak. Na wierzchu leżał melonik, który wyjęła ostrożnie, położyła na pudełku po pizzy. Granatowa bluza wylądowała na jego dawnym miejscu. Kapelusz trafił na głowę szatynki i przypomniałem sobie, że właśnie ten model Shirley kupiła jej w Los Angeles na wspólnych zakupach ze mną.

Fakt, że stała przede mną córka Shirley wprawił mnie w osłupienie. Mimo bólu głowy rozsadzającego czaszkę, starałem sformułować kilka wniosków, do tego potrzebowałem kilku pytań.

- Shirley wie, że jesteś tutaj? – rozpocząłem.

- Oczywiście, że nie wie. Zresztą nawet nie pytała... jest zajęta... sobą. Od powrotu od ciebie jest w nienajlepszym stanie. Nie wiedziałam dokładnie, o co chodzi, nie chce mi mówić niczego, ale postanowiłam działać na własną rękę.

- To znaczy?

- Nie wiedziałam, kto złamał serce mojej matce, ale przypadkiem wpadły mi w ręce wasze wspólne zdjęcia z Internetu. Mam niestety słabość do Hollywood Gossips. A potem jakoś się to potoczyło. – Szatynka przysiadła na wysokim stołku i zaczęła tłumaczyć, nonszalancko machając stopami w powietrzu.

- Jak mnie znalazłaś?

- To nie było trudne... - na jej twarzy pojawił się kpiący uśmiech.

- Wiesz, ile ta aglomeracja ma mieszkańców? Nie da się, ot tak, kogoś znaleźć. Nie licząc tego, że nie powinnaś w ogóle tu wejść. Mamy ochronę.

- To nie takie trudne dla paparazzi, uwierz mi. Mój przyjaciel pracuje w tym fachu i powiedział mi, gdzie mniej-więcej mieszkasz i że właśnie w ten sposób mogę tu wejść. Zresztą, sam mnie wpuściłeś.

Dopiero zauważyłem, że logo na firmowym ubraniu April różniło się od tego, które nadrukowano na kartonie. Horrendalne rachunki za ochronę, a przechytrzyła ich szesnastolatka, a wcześniej dziesiątki fotoreporterów. Czas się przeprowadzić.

Depuis le début | J.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz