Rozdział VII

132 9 0
                                    

- Shirley?

Szatynka poznana na Barbadosie postanowiła wykorzystać pozyskany ode mnie numer telefonu. Zadzwoniła po raz pierwszy, więc czekałem, by dowiedzieć się o powód jej telefonu.

- Wróciłam do domu i wszystko wróciło do szarej monotonii. Znowu. Dzieciaki nieznośne niemniej niż przed wyjazdem, sąsiad nadal podkrada mi gazetę, a w pracy myślą, że znam wszystkie szczegóły ustalone, gdy byłam na wakacjach. Trochę paranoja. Mam nadzieję, że chociaż u ciebie jest nieco lepiej.

- Niestety. Przyznam, że u mnie dla odmiany jest jeszcze gorzej niż przed wyjazdem.

Nie miałem powodu, by ją okłamywać; zresztą, nawet nie podałem jej szczegółów.

Minął tydzień od kłótni z Shannonem i najwyraźniej nic nie wskazywało na to, by sprawa rozeszła się po kościach. Nic nie wskazywało też, że któryś z nas chce to zmienić. Sytuacja zaczęła się coraz bardziej komplikować, gdy do tego wszystkiego Tomo ciągle się wykręcał od spotkań. Zupełnie jakby nie chciał się ze mną widzieć. Alyson miała wrócić za tydzień, o ile dobrze ją zrozumiałem. Z ludzi, którzy chcieli ze mną rozmawiać pozostała tylko Sally, ale ona również zakończyła ze mną współpracę po kilku dniach, tak, jak oznajmiła przed moimi wakacjami.

- Ogólnie to dzwonię do ciebie, by ci powiedzieć, że w mojej cudownej pracy źle przeliczyli mój urlop i mam jeszcze cztery dodatkowe dni do wykorzystania.

- To chyba świetnie. Co masz zamiar robić?

- Na pewno nie zostanę z dziewczynkami. Pojadą do ojca. A sama planuję gdzieś wyjechać na te kilka dni. Myślałam o Los Angeles. Znalazłbyś chwilę, by mnie oprowadzić?

Gdy usłyszałem jej pytanie poczułem coś dziwnego. Zresztą, poczułem to już wcześniej. Zorientowałem się, że Shirley jest pierwszą osobą, która rozmawia ze mną od kilku dni. Co więcej, planuje przyjechać i zajmie mój pusty terminarz chociaż na jakiś czas. Jedno spotkanie, może kilkugodzinne ze zwiedzaniem miasta. To chyba za mało, szczególnie w obecnej sytuacji, w której nie mam do kogo się odezwać.

- Oczywiście, że mam mnóstwo czasu, więc z chęcią się tobą zajmę.

- Wspaniale. W takim razie tylko poszukam jakiegoś taniego hotelu i przyjeżdżam.

- Nie musisz szukać. Zapraszam do mnie. Moje mieszkanie jest duże i nie będziemy wchodzić sobie w paradę.

- Skoro tak mówisz - odpowiedziała nieco zaskoczona. - Na pewno nie będę ci wadzić?

- Będzie to nawet miłe. Ostatnio cierpię na brak interesującego towarzystwa. Bukuj bilety i zadzwoń, kiedy przyjedziesz.

Rzuciłem telefon na kanapę i usiadłem obok w dziwnie dobrym humorze. Rozmowa z nią wyrwała mnie z kilkudniowego letargu, w którym milczałem jak grób. Teraz na mojej twarzy zagościł uśmiech. Zwinnym ruchem sięgnąłem po szklankę z drinkiem i z niecierpliwością zacząłem wyczekiwać jej powtórnego telefonu. Serial, który właśnie się rozpoczął, nie mógł zwrócić mojej uwagi na więcej niż minutę. Czekałem, siedząc bez ruchu i zastanawiałam się, czy aby na pewno zadzwoni jeszcze dziś. Może dopiero jutro - wcale by mnie to nie zdziwiło.

Moje zachowanie tamtego wieczora było co najmniej dziwne. Obietnica Shirley całkiem mnie odmieniła, co więcej przeczuwałem, że dni dzielące nas od spotkania również będą wypełnione oczekiwaniem i odliczaniem dni i godzin. Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje.

Nie czułem do Shirley tego, co zazwyczaj bym czuł. Nie zauroczyła mnie swoją urodą, nie liczyłem też na coś więcej z jej strony, a ważniejsze było dla mnie to, że kobieta potrafi być przy mnie bardzo naturalna, nie traktuje mnie inaczej, nie zadaje też wielu zbędnych pytań, a wręcz przeciwnie, woli chyba rozmawiać o sobie. Nie był to akt próżności, ale chyba tego, że na co dzień nie ma kogoś, komu może się wygadać. Tak jak ja w tamtej chwili. Z nawet najmniejszą sprawą zawsze dzwoniłem do Shannona, ale teraz nie chciałem i nie mogłem. Shirley w tamtym momencie wprost spadła mi z nieba. Cztery dni z nią sprawią, że wizja mojego zafiksowania z samotności zostanie oddalona na jakiś czas.

Depuis le début | J.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz