Rozdział VII

11 1 0
                                    

   Dni po odejściu Mirandy były bardzo bolesne dla Natana. Chłopiec płakał codziennie godzinami. Musiał sobie sam poradzić. Gotowanie było dla niego wielkim wyzwaniem. W dodatku musiał sam sprzątać, bez niczyjej pomocy. Często prosił swoich sąsiadów o pomoc w ugotowaniu obiadu, ale prawie nikt nie chciał mu pomóc. Natan miał dziesięć lat i musiał już się usamodzielnić.

   Codziennie chodził do szkoły, a potem wracał prosto do domu. Sam robił sobie coś do jedzenia. Miał mało pieniędzy, więc musiał zacząć pracować. Jego pierwsza praca to było odchwaszczanie i podlewanie pól uprawnych sąsiadów. Chodził do nich codziennie po jedzeniu. Dostawał jedną brązową monetę dziennie. To starczało mu na jedzenie i picie.

   Brakowało mu mamy i brata. Prawie codziennie po pracy chodził na pole do Leona. Rozmawiał z nim o wszystkich, swoich problemach, ocenach oraz bałaganie w chatce. Leon bardzo współczuł bratu, ponieważ był sam w domu, ale on sam stał na środku polany i nie mógł się ruszyć. Rozpaczał on i jego brat.

   - Czemu mama chciała odejść? - pytał Leon swojego jedynego braciszka ze łzami w oczach, których i tak nie było wiać.

   - Nie wiem. Wydaje mi się, że była zmęczona życiem. A może po prostu miała nas dość. - odpowiedział mu Natan szlochając - Może ona cierpiała, bo my jesteśmy a taty nie ma.

   - Nie pacz - powiedział troskliwie Leon do Natana, który zaczął płakać. - Nie wierzę, że miała nas dość. Kochała nas i nadal nas kocha. Od kiedy nie ma taty, tylko nami się zajmowała. To dla nas gotowała pyszne obiadki i sprzątała chatkę. My byliśmy całym jej światem.

   - Ja i tak w to nie wierzę. Mam tego dość. Idę jej szukać! - wykrzyczał rozwścieczony Natan i ruszył w stronę lasu, gdzie ostatnio widział mamę.

   Był wieczór. W lesie nastała ciemność. Księżyc wyłonił się zza chmur, rzucał swój blask na krzaki i drzewa, tworzył potworne cienie. Natan podniósł głowę do góry i ujrzał księżyc w pełni. Przestraszył się i zorientował, że to źle świadczy i w tym samym momencie usłyszał potworne wycie wilków. Przestraszony Natan przyspieszył kroku. W parę sekund doszedł do miejsca, gdzie ostatnio widział mamę. Obawiał się, że zobaczy tam jej zwłoki, lecz nie było tam niczego. Żadnych śladów krwi, pusto. Jedyne co tam zastał to ślady łap wilków. Prowadziły w głąb lasu. Natan kroczył nimi nie patrząc co się wokół niego dzieje. Chłopiec nie zauważył, że przy ścieżce, którą kroczył były wilki. Patrzyły na niego jak na przekąskę McDonaldzie. Coś je hamowało  , nie mogły skoczyć na niego od tak. Nie wiadomo dlaczego stały i przyglądały się mu. Może przypominał on mężczyznę, którego spotkały i nie wiadomo czy zagryzły. Gdy Natan doszedł do wielkiej kopy piasku usłyszał szelest za plecami. Odwrócił się i zobaczył za sobą stado wilków. Chciał uciekać, ale one otoczyły go i wepchnęły do nory. Natan szedł przez długi, mroczny korytarz w milczeniu, lecz wewnątrz krzyczał z rozpaczy. Obawiał się, że spotka tam martwą mamę. I tak się stało. Gdy dotarł do głównej komnaty zobaczył nieżywą mamusię leżącą na stosie siana. Od razu rzucił się na nią i zaczął płakać. Wilki chyba zrozumiały, że źle zrobiły zabierając kobietę do nory. Postanowiły, że wyniosą ją na dwór. Zrobiły tak. Wtedy chłopiec z pomocą innego wilka zaniósł mamę do Leona.

   - Leon! Leon! Znalazłem mamę! - krzyczał z oddali chłopiec. - Ale niestety jest martwa...

   - Przyprowadź ją do mnie! Proszę cię! Postaram się coś zrobić. - odkrzyknął do niego Leoś.

   Natan wraz z wilkiem przyprowadził martwą Mirandę pod sadzonkę. Wtedy Leon zaczął oddawać z siebie cząstki życia i przekazywać je mamie. To było magiczne. Po pewnym czasie Miranda otworzyła oczy...



Tajemnicze DrzewoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz