Rozdział 12

257 25 5
                                    


Roy

Kobiety... On ich chyba nigdy nie zrozumie. Skoro nie miała czasu, to, po co w ogóle przyjeżdżała? Cieszył się z jej odwiedzin, ale były naprawdę nie w porę. Był już ostro spóźniony na plan i doskonale wiedział, że mu się za to dostanie. Teraz, oprócz problemów związanych z pracą, ma jeszcze na głowie pannę zmienną jak pogoda w lasach deszczowych.

Słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości, porwał telefon i spojrzał na wyświetlacz. Widząc nazwisko menadżera chwycił skórzaną kurtkę i szybko wyszedł z mieszkania. Dziękował za elektroniczny zamek, nie musiał targać kluczy, ani męczyć się z mechanizmem zamka.

- Szybciej się nie dało? – warknął zajmując miejsce z tyłu. Gdy zapiął pas i odetchnął głęboko, zorientował się, że coś jest nie tak. – A ten, co tu robi? – spytał patrząc na wielki uśmiech księcia Henrego.

- Jedzie z nami na plan – odparł spokojnie Armadur.

- Ale to książę Henry! Następca tronu! NARZECZONY PANNY CARY!

- Wiem, wiem i nie, nie jest. Jest moim narzeczonym, a panience Carze tylko przekazywał wiadomość.

- Armuś, jaki ty słodki! – zapiszczał Henry, przez co menadżer zbyt mocno skręcił wjeżdżając na przeciwległy pas. W ostatniej chwili uciekł przed ciężarówką. Kulturalnie zjechał na pobocze, włączył światła awaryjne, odwrócił się w stronę księcia i... Przywalił mu z taką siłą, że aż mężczyźnie głowa odskoczyła.

- Mówiłem, żebyś nie nazywał mnie Armuś – rzekł spokojnie menadżer, powoli włączając się do ruchu.

- Przepraszam – zachrypiał Henry.

James

- Czyli trzeba się uwijać – westchnąłem ciężko.

Tak bardzo chciałem pojechać z nią na zakupy. Podarować jakiś ładny ciuszek, a tu dupa. Czeka nas opierdol od reżysera. Nie mając innego wyjścia, zjechaliśmy windą do recepcji, gdzie poprosiłem o podstawienie samochodu.

Cara

Dojechaliśmy w ekspresowym tempie do studia. James wydawał się rozkojarzony, ale na szczęście bezpiecznie dowiózł nas do celu.

Za to tam przeżyłam największy szok. Z auta Armadura, jak z procy, wyskoczył Roy, z niedowierzaniem wyrytym na twarzy. Zmarszczyłam brwi, bo to oznaczało, że nie spotkał się poprzedniego wieczoru z Molly. Wtedy na pewno ona by go przywiozła na plan. Nie zdążyłam go o to zapytać, kiedy za naszymi plecami z piskiem opon zaparkowały Anioły. Drew, Peter, Max i Bob wyskoczyli z samochodu w pełnym rynsztunku bojowym, brakowało im tylko działka samonaprowadzającego.

Stanęłam przed James'em i Roy'em, żeby w razie konieczności wkroczyć do akcji, ale moi przyjaciele tylko kiwnęli głowami na powitanie i skierowali się w stronę pojazdu menadżera Roy'a. Ze zdziwienia szerzej otwarłam oczy, bo co im zrobił biedny Armadur? Przecież nie mieliśmy z nim zatargów? Po chwili jednak zrozumiałam. Drew brutalnie wyciągnął ze środka Henrego, który darł się, jakby żywcem go obdzierali ze skóry. Wił się jak piskorz, ale w życiu nie przeszedł takiego treningu jak my, nie miał szans uwolnić się z rąk kapitana. Max w tym czasie unieruchomił Armadura na masce samochodu, nie pozwalając mu się ruszyć.

W trójkę skrępowali i zakneblowali następcę tronu, następnie wrzucili jak worek na tylne siedzenie swojego auta. Bob z miną zwycięzcy usiadł na pakunku. Odjechali, a ja wypuściłam powietrze z płuc.

- Cześć, szwagier. – Max walnął Jamesa w ramię.

- Co się, do wszystkich świętości, dzieje? Co to było? – Byłam tak zszokowana, że nawet nie zwróciłam uwagi jak nazwał aktora.

Cara i trzynasty krasnoludekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz