Rozdział 1

13.1K 813 305
                                    

Ciemnowłosy chłopiec siedział właśnie na podłodze w koncie i nasłuchiwał. Ktoś się zbliżał do jego ciemnego pokoju. Chociaż słowo „pokój” nie było odpowiednim określeniem do tego miejsca. Może raczej wyrazy „cela” czy „izolatka” bardziej oddawały wygląd pomieszczenia.

Był coraz bliżej. Chłopiec mógł wywnioskować, że był to mężczyzna. Ale kto….? Ciemnowłosy nie mógł rozpoznać tych kroków. To znaczy, że ktoś obcy znalazł się w kwaterze Korzenia.

Czyżby intruz?

Ale to było przecież niemożliwe. Nikt nigdy nie zaszedłby tak daleko, to było najniższe miejsce w Korzeniu.

Szybko założył swoją maskę lisa, wyciągnął katanę i przygotował się do ataku chowając w cieniu. Mrok od zawsze był jego dobrym przyjacielem i sprzymierzeńcem. To on ukrywał go podczas każdej misji.

Szybko napiął wszystkie swoje mięśnie. Coś było nie tak. Czuł to od wczorajszego wieczoru. Nikt nie przyszedł sprawdzić dzisiaj rano czy jest w swojej celi, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.

Obcy stał już przed drzwiami. Chłopiec słyszał jak klucz napiera na zamek otwierając go. Klamka powoli opadała w dół, pozwalając otworzyć się drzwiom. Czarnowłosy zmrużył oczy oślepiony światłem, który pojawił się w pomieszczeniu. Gdy już jego wzrok przyzwyczaił się do blasku zobaczył napastnika. Był to młody mężczyzna z siwymi włosami i maską na twarzy odsłaniającą tylko jedno oko.

Nieznajomy zaczął rozglądać się po pokoju szukając kogoś. Jego wzrok przesuwał się po pomieszczeniu szybko rejestrując brak jakiejkolwiek żywej istoty, zatrzymał się tylko na moment w miejscu, w którym znajdował się chłopiec, jednak kiedy nie dostrzegł niczego w panującej ciemności zaczął kontynuować poprzednią czynność.

- Kim jesteś? - zapytał cicho chłopiec.

No dobra, może odkrywanie swojej kryjówki było trochę lekkomyślne, ale nie mógł tak po prostu zaatakować mężczyzny, który nie był nawet uzbrojony, a przynajmniej nie wszedł do celi z bronią w ręku. Musiał dowiedzieć się, czy jest to wróg, a szczerze wątpił w taką możliwość. Raczej był to nowy rekrut. Prawdopodobnie.

- Kakashi Hatake...

Gdy tylko nieznajomy wypowiedział te słowa czerwonooki ruszył do ataku.

Wróg. Nikt w Korzeniu nie miał nazwiska. Niektórzy, tak jak to było w przypadku czerwonookiego, nie mieli nawet imion, nie możliwym więc było, aby ten mężczyzna należał do Korzenia.

- Poczekaj! - wykrzyczał nieznajomy - Przysłał mnie Hokage! Przestan!

Chłopiec ignorując krzyki nieznajomego zamachnął się, aby zadać cios. Nie mógł przecież wierzyć w każde słowo wroga, inaczej już dawno byłby martwy. Poza tym podczas walki nie można dać się sprowokować. Jeden moment nieuwagi i jesteś martwy. Przynajmniej tak mówił Danzou, a chłopiec wolał słuchać się jego rad.

Niestety jego cios został odbity przez nóż mężczyzny. No cóż, nie mogło być tak łatwo. Natychmiast wyciągnął swoje ostrza lewą ręką i spróbował poderżnąć gardło mężczyzny. Kolejne pudło.

- Stój! Nie jestem twoim wrogiem! - wciąż krzyczał Hatake - Danzou nie żyje!!! - chłopiec natychmiast zastygł w bezruchu.

- Kłamiesz - szepnął. To nie mogła być prawda. Widział swojego dowódcę zaledwie wczoraj wieczorem i nic nie wskazywało na jego przyszłą śmierć, przynajmniej nie z przyczyn naturalnych.

- Nie, nie kłamię. To prawda - odpowiedział ze współczuciem mężczyzna.

To natychmiast otrząsnęło chłopca. Nie potrzebował współczucia, ani niczego podobnego, nie był mięczakiem, który załamie się po śmierci… No właśnie, kim dla chłopca był Danzou? Czy mógł go nazwać swoim ojcem? Kim tak w ogóle jest ojciec? Cholera! Nie powinien teraz skupiać się na takich błahostkach. 

NARUTO Jako Wychowanek DanzouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz