Rozdział 1

525 21 13
                                    


Wszedłem do szkoły, jak zwykle spóźniony. Nie śpieszy mi się za bardzo na lekcję do pana ząbka-tak nazywamy gościa od fizyki. Koleś ma tak wielkie zęby, że ledwo mieszczą mu się w gębie- z całego serca nie cierpię tego kolesia, usadził mnie w zeszłym roku i przez niego powtarzam pierwszą klasę.

Szedłem powolnym krokiem, skręciłem i ukazała mi się moja szafka, zabrałem zeszyt, nie wiem właściwie po co i tak go nie używam. Zarzuciłem swobodnie plecak na jedno ramię i ruszyłem w stronę pracowni fizycznej.

-Dzisiaj tylko dziesięć minut spóźnienia ?- powiedział Frost przerywając swój monolog o jakimś ruchu- Co pan dzisiaj jest tak szybko ? - spojrzał na mnie spod okularów. Profesor ząbek to facet po trzydziestce, ale wygląda na co najmniej czterdziechę. Chodzi w marynarkach chyba z tamtego wieku i dżinsach. Ma przysiwiałe włosy i małe zakola. I malutkie oczy, jakby ktoś narysował po prostu dwie kreski na jego twarzy, ale nadrabia to zębami. A rozrzut śliny to ma, aż do końca sali, a uwierzcie sala nie jest mała.

-Bo widzi pan tak się składa, że od dzisiaj postanowiłem się nie spóźniać!- uśmiechnąłem się do niego.

-Ale pan i tak się spóźnił...- wzdychnął głośno

-Podstawą to mieć dobry plan- stanąłem przed jego biurkiem i uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

-Niech pan już siada- pokręcił głową i wzdychnął- Kontynuując...- podszedł znowu do tablicy, a ja odwróciłem się do niego plecami i usiadłem tak gdzie zawsze, koło Alana- mojego najlepszego przyjaciela, znamy się od dziecka. Jesteśmy tacy sami poza tym, że on nie kibluje jak ja, tylko jest między nami różnica tego jednego roku. Kiedy dowiedziałem się, że nie zdam to przynajmniej pocieszające było to, że prawdopodobnie będę miał z nim zajęcia.- przywitaliśmy się i totalnie olaliśmy lekcje, zaczęliśmy gadać ze sobą.

Odwróciła się do mnie Sylvia- jak byto powiedzieć niczego sobie nie obiecaliśmy, ale jakoś tak się składa, że wszyscy uważają nas za parę, a nasze spotkania właściwie wyglądają tak samo, całowanie, obmacywanie i bzykanie-nazwijmy rzeczy po imieniu. Ruda, mocno malująca się laska z pazurem. Lepiej jej nie podskakiwać bo może się to źle skończyć-oczywiście pocałowała mnie, a potem zaczęła mówić o jakiejś imprezie którą organizuje Alan. No tak piątek.

Co piątek organizujemy u niego imprezę, nie wiem jak to jest ale co piątek jego rodzice wyjeżdżająw delegację. Ja osobiście nie zostawiłbym chaty pod jego opieką,dobrze, że jest tam gosposia bo ten dom wyglądał by jak ruina po kataklizmie.


Kilka lekcji później nadszedł czas na trening. Jestem w drużynie lekkoatletycznej- biegi sprinterskie.Dwie najlepsze godziny w dzisiejszym dniu. Przebrałem się szybko i ruszyłem na boisko szkolne, gdzie odbywał się trening futbolistów.

-Dobra czas na losowanie- trener powiedział do nas po tym jak kazał nam się ustawić w szeregu. Jest nas ośmiu- Sadowsky, Myer, Pelto, Cory, Picket, Long, Knowles i ja.- Ściągnął swoją czapkę z daszkiem w której zawsze go widuje, a z kieszeni swoich dresów wyciągnął kilka pogiętych kartek z numerami, w zeszłym tygodniu używał tych samych. Włożył wszystkie do czapki chwilę pomieszał ręką i przeszedł obok każdego z nas a my wyciągaliśmy po kolei karteczki.

-Osiem- spojrzałem w górę- BOSKO!- mruknąłem pod nosem z irytacją. Nie cierpię tego toru. Co prawda trener mówi, że z moimi zdolnościami i zaangażowaniem poradzę sobie na każdym torze, ale ósmy tor jest ostatnim i najdalej położonym od środka torem. Mimo, że pierwszy ma linię startu najdalej, a ostatni najbliżej to i tak wydaje się jakby biegło się w nieskończoność.

Tylko Ona...Where stories live. Discover now