Kilka dni później wybrałem się na badania, był to nasz coroczny rytuał od czterech lat. Choć o naszej rodzinie można powiedzieć, że Dayli'ów nie łączy już właściwie nic po za więzami krwi to jest jeszcze jedna rzecz i jest to właśnie ten jeden dzień w roku pod koniec października. Wtedy zawsze ja, mama i ojciec wsiadamy do samochodów (każdy oczywiście do swojego bo później każdy jedzie w swoją stronę) i jedziemy do kliniki na szybkie badania krwi.
Właśnie... szybkie... Jednak nie w tym roku. Musieliśmy czekać ze pół godziny w poczekalni, bo właśnie dzisiaj wszystkim mieszkańcom z naszego miasteczka przypomniało się o badaniach. Rodzice byli tak zniecierpliwieni, że myślałem że zaraz wbiją tam z kopa w drzwi i rozwalą cały ten gabinet by na końcu samemu pobrać sobie krew. Uśmiechnąłem się na myśl jak wyglądałaby mama w swoich szpilkach i sukience kiedy robi "wjazd" do gabinetu.
Kiedy wreszcie była nasza kolej najpierw weszli rodzice, później ja. Każdy wie nawet pielęgniarka która co roku pobiera mi krew, że chyba jedyne czego się boję to igły w mojej żyle! Jestem twardym, najseksowniejszym facetem z całej szkoły, mogę bić się z trzy razy większym ode siebie, ale kiedy widzę tą podłużną strzykawkę z tą długą stalówką na końcu nogi mam jak z waty.
Zamknąłem oczy kiedy poczułem to cholerstwo w swoim ciele, później dostałem wacik i uciekłem stamtąd jak najszybciej się da.
Co roku to samo- wbijanie igły, pobieranie krwi, kilkudniowe czekanie na wyniki, odebranie i spokój do następnego roku.
Rodzice może zapomnieli o tym jak być rodzicami i z jednej strony mam za to do nich żal, ale z drugiej strony potrafię ich chociaż w małym stopniu zrozumieć. Śmierć dziecka to nie jest jedno z najmilszych przeżyć.
Dziewięć lat temu dowiedzieliśmy się, że Phil ma białaczkę, na początku lekarza mówili, że są duże szanse na jej wyleczenie, miesiące chemioterapii i nadziei, że wszystko będzie dobrze. Pół roku później jego stan się pogorszył, był słabszy, lecz starał się tego nie pokazywać, wciąż się uśmiechał, wciąż się ze mną bawił i tak jak zawsze mnie irytował. Mimo, że wiedział, że odejdzie to nigdy nie powiedział tego wprost. Wiedział, że ma tylko 13 lat, a to się dzieje to nie są żarty, a mimo to starał się tego nie pokazać. Był pełen optymizmu kiedy powiedzieli mu, że pomoże tylko przeszczep, nie załamał się kiedy po raz drugi przeszczep się nie przyjął. A później po prostu już go nie było.
Świat rodziców runął, Mark wyjechał do Anglii na studia widząc, że rodzice nie mogą spojrzeć mu w oczy... w końcu z Philem wyglądali jak dwie krople wody, bliźniacy. Może i byłem mały ale nie raz widziałem łzy w jego oczach kiedy rodzice kłócili się ze sobą na dole, a my z bratem byliśmy na górze i kiedy schodził na dół by zapytać się dlaczego się kłócą, mama od razu wybuchała płaczem gdy tylko na niego spojrzała. Nie raz przypadkiem zwracali się do niego "Phil". Nie mógł już tego wytrzymać i po dwóch latach wyjechał najpierw do internatu w Anglii i został tam już na studia.
Właściwie to się mu nie dziwię, też bym najchętniej stąd wypieprzył, ale coś mnie tu trzyma. Wspomnienia, przyjaciele, szkoła...
Kiedy byłem już w domu odczułem lekki głód w końcu nie mogłem nic zjeść przed badaniem. Zrobiłem sobie miskę ulubionych płatków czekoladowych i usiadłem na kanapie przed telewizorem. Kiedy zjadłem poskakałem jeszcze chwilę po kanałach, ale nic ciekawego nie było. Poszedłem do swojego pokoju się przebrać w spodenki, T-shirt i buty do biegania. Do uszu słuchawki z muzyką i spadam z tego ponurego domu.
Biegłem tam gdzie zawsze z nadzieją, że znowu spotkam tam Claire, była taka niby niewinna, ale jednak potrafiła nieźle dogadać. Jak to się mówi cicha woda brzegi rwie. Uśmiechnąłem się na wspomnienie tamtego spotkania. Ona musi być moja... i będzie, tylko ona jeszcze o tym nie wie.
Dobiegłem do mojego miejsca. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że ona też tam była siedziała na tej kłodzie, plecami do mnie ze słuchawkami w uszach. Nie usłyszała mnie. Podszedłem i chwyciłem ją za ramię, podskoczyła na mój dotyk. Ściągnęła słuchawki
- To znowu ty. - powiedziała do mnie. Jej głos był inny spokojniejszy niż wtedy kiedy się pożegnaliśmy
- Hej skarbie- pokazałem moje wszystkie idealne ząbki.
- Skoro znasz moje imię, to przynajmniej go używaj- odwarknęła
- Wiem, ale skarbie bardziej do ciebie pasuje- zaczesałem ręką włosy. Dziewczyny to we mnie kochały, ale ona tylko przewróciła oczami- znowu nie poszłaś do szkoły ?- później zbliżyłem się do jej ucha i szepnąłem- Buntowniczka widzę- wzdrygnęła się na moją bliskość- podoba mi się.
- Jakby ci to powiedzieć Shane... -odezwała się po chwili i uśmiechnęła się słodko do mnie, zbliżyła się do mojego ucha i szepnęła- to nie twój interes, a do tego przyganiał kocioł garnkowi... też powinieneś być w szkole. Buntownik?
- Być może- mrugnąłem do niej- ale do ciebie w ogóle nie pasuje buntownik.
- A ty mnie w ogólnie nie znasz...- od parsknęła i też do mnie mrugnęła
- Zawsze możemy to naprawić- spojrzałem w jej oczy, a ona w moje. Poczułem lekki prąd przechodzący przez moje ciało, ale to był przyjemny prąd. Ona chyba poczuła to samo, wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, lecz zmieniła zdanie.
- Nie chcę, żeby się obraził, ale... - zawahała się przez chwilę- ale ja podziękuję.- uśmiechnęła się wrednie - O kurczę! A jednak chcę...Paaa!- wstała i odeszła kilka kroków, matko ale mnie to w niej pociąga, kiedy jest taka wredna.
- Ostry masz ten języczek słonko... - odwróciła się do mnie na te słowa i pokazała mi język i znowu się odwróciła.- Nie ładnie tak odchodzić w połowie rozmowy.
- Ja skończyłam!- krzyknęła nie odwracając się
- Ale ja nie.- pobiegłem za nie i chwyciłem ją za ramie
- Dasz mi wreszcie święty spokój ? Co żeś mnie się tak uczepił ?- teraz już była na serio wkurzona
- Jeśli się ze mną umówisz rozmyśle tę opcję- szelmowski uśmieszek
- Co proszę? - popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Jeżeli dasz mi jedną szansę i umówisz się ze mną na jedną randkę to wtedy dam ci spokój.
Popatrzyła na mnie przez chwilę, zastanawiała się nad moją propozycją. Wyliczała wszystkie za i przeciw. Ładnie wygląda jak rozmyśla. Shane skończ lepiej popatrz na jej cycki...
- Dobrze- wyrwała mnie z moich rozmyślań- ale obiecaj, że po tej jednej randce odczepisz się ode mnie.
- Ja nigdy niczego nie obiecuję.
- No cóż trudno...-prychnęła i odeszła
- Mogę obiecać, że się odwalę jeżeli się ze mną umówisz- krzyknąłem do niej
- Skąd taka zmiana?- stanęła, się odwróciła z podejrzliwym spojrzeniem
- Ponieważ po tej jednej randce nie będziesz chciała, abym się odwalił... Uwierz- złośliwy uśmieszek
- Nie bądź taki pewny siebie. Ale okej w sobotę o 19. Wiesz gdzie mieszkam.... - zaniemówiłem widziała mnie ? Ale jak ?- Mówiłam ci, że oddychasz o wiele za głośno- odpowiedziała na moje nie zadane pytanie.
- Sobota 19 pod twoim domem - przytaknęła i poszła w swoją stronę.
- Tylko się nie spóźnij- jeszcze tylko krzyknęła i poszła dalej.
Miałem przez chwilę ochotę iść za nią, ale to by chyba już podchodziło pod prześladowanie. Zamiast tego stałem tam jak głupi z ogromnym bananem na twarzy i patrzyłem jak się oddala.
- Wygrasz ten zakład stary. Już jest twoja-powiedziałem do siebie kiedy pobiegłem do domu.
Taki króciutki rozdział, mam nadzieję na wasze głosy i komentarze obojętnie czy są miłe czy zjedziecie mnie jak... nie ważne co xD Liczą się wasze szczere odczucia i co mam poprawić i czy w ogóle ma to jakiś sens.
Kocham. Wasza M.
YOU ARE READING
Tylko Ona...
RomanceDla jednych pieniądze i popularność to jedna z najważniejszych spraw, dla innych pieniądze i popularność to jedyne co im zostało, ale są jeszcze tacy którzy odkryją, że jest jeszcze coś co przekracza poza granice ich beztroskiego życia. „Stoję zapa...